Sądy kwestionują wykładnie przepisów Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Resort jednak zamiast je doprecyzować, woli zmienić swoją interpretację.
W ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.) roi się od nieprecyzyjnych przepisów. Resort zamiast poprawiać na bieżąco regulacje, o co proszą zarówno uczelnie, związki zawodowe zrzeszające pracowników, jak i organizacje studenckie, wydaje interpretacje. Wprowadzają one jednak jeszcze większe zamieszanie w środowisku.
Dobre intencje
Ostatnio o tym, że resort potrafi wprowadzić niezły zamęt, przekonało się 80 absolwentów Wyższej Szkoły Handlowej w Piotrkowie Trybunalskim. Domagali się od swojej uczelni zwrotu pieniędzy pobranych od nich za egzamin dyplomowy. Dlaczego? Otóż od 1 stycznia 2012 r. obowiązuje tzw. katalog opłat zakazanych, w którym wskazane jest, za jakie usługi szkoły wyższe nie mają prawa pobierać pieniędzy (patrz infografika). Wprowadziła go nowelizacja z 18 marca 2011 r. ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. 84 poz. 455), którą przygotował resort nauki.
A właśnie piotrkowska uczelnia domagała się płatności za obronę jeszcze w 2013 r. Uznała bowiem, że choć katalog obowiązuje od ponad roku, to nadal wiąże ją ze studentami umowa zawarta przed wejściem w życie noweli.
Zasady zatrudniania i studiowania na polskich uczelniach / Dziennik Gazeta Prawna
Sprawa wywołała wiele kontrowersji w środowisku akademickim. Pokrzywdzonych wsparł m.in. Parlament Studentów Rzeczypospolitej Polskiej. Co zrobiło ministerstwo? Dało szkołom wolną rękę, choć pierwotnie twierdziło, że zapis dotyczy także osób, które rozpoczęły studia jeszcze pod rządami poprzednich regulacji. – Resztę odesłało do korekt w umowach – mówi Marcin Chałupka, radca prawny, ekspert ds. szkolnictwa wyższego. W efekcie część uczelni stosowała korzystną interpretację dla studentów, inne zdecydowały, iż nadal będą pobierały opłaty, ponieważ wiedziały, że przepis jest na tyle lakoniczny, że nadal mogą wymagać od studentów pieniędzy.
Absolwenci WSH przed sądem przegrali. – Zabrakło precyzyjności w tym zapisie. Ostatecznie studenci nie składali apelacji. Wyrok zatem jest prawomocny – mówi Maciej Broniecki, radca prawny z Kancelarii Radcy Prawnego Tomasza Dauermana w Wrocławiu.
Co autor ma na myśli
Podobnie przeciwko nauczycielom akademickim obrócił się przepis, który miał dać im osiem lat na zdobycie kolejnego stopnia awansu naukowego. Tyle czasu ma adiunkt na zrobienie habilitacji albo asystent na doktorat. Jeżeli nie wywiąże się z tego obowiązku, uczelnia go zwolni. Przepis wszedł w życie 1 października 2011 r. z dwuletnią vacatio legis. Resort, wprowadzając zmiany, uspokajał akademików, że w praktyce oznacza on, że szkoły wyższe pierwsze konsekwencje dla nauczycieli za brak awansu będą mogły wyciągać dopiero w 2021 r. Jednak niektóre uczelnie wliczały już przepracowane lata. – W efekcie część osób straciła pracę. I choć mamy wyrok Sądu Najwyższego, który potwierdza wykładnię korzystną dla akademików, został wydany w jednostkowej sprawie i nie jest wiążący w pozostałych, a orzecznictwo jest w tej kwestii podzielone. Akademicy więc nadal nie mają pewności, czy uczelnia może ich zwolnić, już teraz wliczając lata przepracowane, czy nie może – tłumaczy Bogusław Dołęga, przewodniczący Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”.
Resort mógł tę sprawę uregulować przy ostatniej nowelizacji ustawy, tego jednak nie zrobił. Co gorsza, zmienił interpretację. – Wskazał, że możliwe są dwie wykładnie tych przepisów, a ewentualne spory powinny rozstrzygać sądy – stwierdza Dołęga. – 10-letni okres na awans powinien wynikać z litery prawa, a nie z intencji resortu – dodaje Dołęga.
Powtórka z rozrywki
Związkowcy zaznaczają, że będą starali się wymusić na resorcie korzystne dla nich zmiany. Tym bardziej że także ostatnia nowelizacja ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym wprowadziła kolejny nieprecyzyjny przepis, który wedle interpretacji resortu nauki zwalnia uczelnie z obowiązku przeprowadzania konkursów w przypadku awansowania nauczycieli, którzy już pracują na tej uczelni. – Niektóre szkoły wyższe już podnoszą, że ten przepis tak nie zadziała – przekonuje Bogusław Dołęga.
– Mam wrażenie, że resort czasami deklaruje coś, co nie zyskuje wyraźnego odzwierciedlenia w przepisie, ale jest oczekiwane przez media albo też grupy interesu. A gdy po roku czy dwóch latach od nowelizacji sądy nie podzielą stanowiska ministerstwa, rozczarowani mogą mieć pretensje już tylko do sądów – wyjaśnia Marcin Chałupka.