Do samorządowych placówek tylnymi drzwiami znów zaczynają wchodzić firmy z ofertą płatnych warsztatów . Robią to za przyzwoleniem dyrektorów, choć od trzech lat jest to zakazane.
Do samorządowych placówek tylnymi drzwiami znów zaczynają wchodzić firmy z ofertą płatnych warsztatów . Robią to za przyzwoleniem dyrektorów, choć od trzech lat jest to zakazane.
/>
Cel był jasny. Żeby powstrzymać samorządowe zapędy w podwyższaniu opłat za przedszkola, trzy lata temu w życie weszła ustawa o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. poz. 827). Wprowadziła ona tzw. przedszkole za złotówkę. Gwarantowała rodzicom, że po pięciu godzinach realizacji bezpłatnej podstawy programowej za każdą nastepną godzinę pobytu dziecka w przedszkolu nie zapłacą więcej niż 1 zł. W zamian gminy co roku otrzymują z budżetu państwa około 1,5 mld zł dotacji. Co więcej, przy okazji nowelizacji zdecydowano, że rodzice nie będą również płacić za dodatkowe zajęcia – zapłacą za nie gminy z otrzymanego wsparcia.
Te jednak od początku nie były skore do takiego działania. I z góry postawiły warunek, że mogą sfinansować np. rytmikę i język angielski, ewentualnie gimnastykę korekcyjną, czyli zajęcia, które mogą poprowadzić sami wychowawcy.
Problemem okazali się rodzice. Chcieli, by ich dzieci korzystały również z innych zajęć. By je zorganizować, za pomocą rad rodziców przekazywali darowizny na rzecz przedszkoli. MEN straszyło jednak dyrektorów art. 14 ust. 8 ustawy o systemie oświaty, zgodnie z którym publicznemu przedszkolu nie wolno pobierać innych opłat poza złotówką za każdą dodatkową godzinę i wyżywienie.
– Zarządziliśmy kontrole kuratoryjne i ostatecznie zaprzestano prób obchodzenia prawa – opowiada Krystyna Szumilas, poseł PO i była szefowa MEN, która wprowadzała przepisy.
Znów płacą za zajęcia
Wydawało się, że to rozwiązało problem. Do czasu, bo firmy oferujące dodatkowe zajęcia znów wróciły do przedszkoli. Znaleziono nową metodę na ominięcie ustawowego zakazu pobierania opłat. Aby ministerstwo nie mogło zarzucić, że dzieci, które nie chodzą na zajęcia, są dyskryminowane – rodzice są namawiani, aby udział w nich zadeklarowali wszyscy.
W przedszkolu nr 269 w Warszawie w tym roku wprowadzono dodatkowe zajęcia taneczne, które miesięcznie mają kosztować 14 zł. Dzieci z innej warszawskiej placówki mają co prawda za darmo gimnastykę korekcyjną i rytmikę, ale rada rodziców postanowiła, że niezależnie od tego zostaną wprowadzone dodatkowe zajęcia z tańców towarzyskich. Odpłatne. Tłumacząc, że wprawdzie przedszkole nie może tego zrobić, ale już rada na prośbę opiekunów – tak. Koszt – 200 zł rocznie.
– Takie działania są niezgodne z prawem, bo rada rodziców nie jest uprawniona do organizowania dodatkowych zajęć, tylko do poprawy edukacji, czyli doposażenia placówki lub zorganizowania teatrzyków szkolnych – mówi Krystyna Szumilas.
Dyrektorzy gdańskich przedszkoli nic sobie z tych ostrzeżeń nie robią.
– Miasta nie stać na wszystkie dodatkowe zajęcia. Dlatego rodzice płacą miesięcznie za szachy – 10 zł, tańce – 20 zł, muzykoterapię – 10 zł i karate – 6 zł. Ratusz podpowiedział nam, że takie warsztaty mogę organizować z darowizny przekazanej na przedszkole przez radę rodziców – tłumaczy Elżbieta Budych, dyrektor przedszkola nr 87 w Gdańsku.
Według niej zabranianie opiekunom finansowania dodatkowych zajęć jest absurdalne. Jeśli nie będzie ich w przedszkolu, rodzice będą zmuszeni szukać ich gdzie indziej, a tak mają wszystko na miejscu, co jest nieporównywalnie wygodniejsze. – W naszej placówce rodzice płacą za szachy, piłkę nożną i zajęcia taneczne. Opiekunowie bezpośrednio ustalają to z firmami, a my udostępniamy tylko sale – potwierdza Iwona Wolsztyniak, dyrektor przedszkola nr 182 w Poznaniu.
Będzie coraz gorzej
Są też dyrektorzy, jak Katarzyna Świątek z przedszkola nr 138 w Łodzi, którzy nie chcą brać od rodziców pieniędzy na dodatkowe zajęcia. Przynajmniej póki przepisy nie przestaną tego zakazywać.
Krystyna Szumilas uważa jednak, że nie powinno się rezygnować z nich, bo dzięki temu rodzice nie płacą podwójnie: pierwszy raz gminie, bo to przecież z ich podatków wypłacana jest dotacja, a po raz drugi firmom organizującym dodatkowe zajęcia. I dodaje, że problemem powinni zająć się kuratorzy, bo będzie on narastał. – To jest kwadratura koła, musimy stosować się do nieżyciowych przepisów, choć wiemy, że większość rodziców chciałaby dodatkowych zajęć na terenie przedszkola. Niestety, z otrzymanej dotacji nie stać nas na realizację wszystkich – mówi Tadeusz Kołacz, wiceburmistrz Chrzanowa i wieloletni naczelnik wydziału edukacji. Dlatego twierdzi, że MEN powinien przepisy zmienić.
– Wszystkie formy organizacji zajęć dodatkowych muszą być finansowane z budżetu przedszkola i nie mogą wiązać się z ponoszeniem dodatkowych opłat przez rodziców – twierdzi jednak Anna Ostrowska, rzecznik MEN. I zapowiada, że wszędzie tam, gdzie pojawią się informacje o łamaniu przepisów, będą zarządzone kontrole kuratoryjne. MEN nie zamierza zmieniać przepisów w tym zakresie.
Samorządowcy są tym zawiedzeni, bo w przyszłym roku, ich zdaniem, problem może się tylko pogłębić. Nie dość że gminy po raz pierwszy będą musiały znaleźć miejsca w placówkach dla wszystkich trzylatków, to jeszcze rząd zdecydował o obniżeniu dotacji przedszkolnej o 300 mln zł – do 1,3 mld zł.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama