Kuratorzy przekazali dyrektorom i samorządom pismo z resortu edukacji, w którym zawarte są instrukcje dotyczące funkcjonowania szkół po likwidacji godzin karcianych. Samorządy jednak nie muszą się do nich stosować, pozwala im na to luka w przepisach. Do końca tego roku szkolnego nauczyciele zatrudnieni w szkołach podstawowych i gimnazjalnych muszą przepracować z uczniami dwie godziny dodatkowo w tygodniu (w placówkach ponadgimnazjalnych godzinę). Ten czas pracy jest skrupulatnie rozliczany w systemie półrocznym. To się jednak zmieni od nowego roku szkolnego.
18 marca br. Sejm uchwalił bowiem nowelizację ustawy – Karta nauczyciela oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. poz. 668), która znosi godziny karciane. Zgodnie z nowymi przepisami nauczyciel poza lekcjami musi realizować też inne zajęcia i czynności wynikające z zadań statutowych szkoły, w tym „zajęcia opiekuńcze i wychowawcze uwzględniające potrzeby i zainteresowania uczniów”. – Niestety, ustawa nic nie wspomina o odpłatności za te dodatkowe godziny spędzone w szkołach. Nie wskazuje też ich górnego limitu. A to oznacza, że może dochodzić do nadużyć – przekonuje Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Spór dotyczy przede wszystkim obsady w świetlicach szkolnych – by zaoszczędzić na kosztach dyrektorzy placówek nadal nie zamierzają zatrudniać dodatkowych nauczycieli, tylko oddelegowywać do nich (w ramach 40-godzinnego tygodnia pracy) już pracujących pedagogów. Stanowczo się temu sprzeciwia resort edukacji narodowej.
W piśmie przesłanym już do kuratorów oświaty sekretarz stanu w MEN Teresa Wargocka wyjaśnia, że opieka świetlicowa powinna być zapewniana w sposób ciągły. Z tego powodu jej zdaniem powinni być tam zatrudnieni nauczyciele z pensum wynoszącym 26 godzin tygodniowo (nauczyciel przedmiotu ma pensum 18-godzinne). I choć pensum nauczycieli z różnych specjalności może być uzupełniane zajęciami na świetlicy, to placówki oświatowe nie mają prawa nakazywać nauczycielom dyżurów w ramach 40-godzinnego tygodnia pracy.
– Odbieram pismo MEN jako próbę ratowania twarzy. Gdyby resort posłuchał związków, to nie musiałby wysyłać teraz takich alarmujących monitów – stwierdza Sławomir Broniarz, szef ZNP.
1,6 mld zł - taką kwotą musiałyby dysponować samorządy, by płacić nauczycielom za wszystkie dodatkowe zajęcia w szkole
Dodaje, że wystarczyło na etapie konsultacji i prac parlamentarnych wprowadzać rozwiązania, które zablokowałyby tego typu praktyki w samorządowych szkołach.
ZNP podkreśla, że wystosowane pismo nie odniesie zamierzonego skutku, bo to są tylko pobożne życzenia ministerstwa.
Także eksperci podkreślają, że pismo resortu jest mało konstruktywne. – Godziny karciane powodowały zbędną biurokrację, ale były potrzebne. Co więcej, teraz może dochodzić do sytuacji, że część nauczycieli będzie się buntowała i bez dodatkowego wynagrodzenia nie zdecyduje się także na prowadzenie zajęć wyrównawczych lub na pracę ze zdolnymi dziećmi – ostrzega Ewa Łowkiel, ekspert ds. oświaty.
Tymczasem MEN w swoim piśmie podaje, że jeśli rodzice i uczniowie będą wykazywać potrzebę zorganizowania zajęć dodatkowych, to dyrektor powinien poprosić nauczycieli o ich zorganizowanie. Ci, którzy się na to chętnie zgodzą, powinni być – zdaniem resortu – wynagradzani dodatkiem motywacyjnym.
Samorządowcy są zaskoczeni tą propozycją. – Obecnie dodatek motywacyjny jest przyznawany nauczycielom często tylko dlatego, aby zapewnić średnią płacę na poszczególnych stopniach awansu zawodowego. Niestety, do tego zobowiązuje nas Karta nauczyciela – tłumaczy Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz i przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
Jego zdaniem, aby dodatkowo motywować nauczycieli, konieczne jest zwiększenie nakładów na edukację.
Ale wszystko wskazuje na to, że jest to przejściowa sytuacja. Z pisma wiceminister Wargockiej wynika, że nowo uchwalone przepisy ulegną zmianie „po wdrożeniu kompleksowych uregulowań w tym zakresie”.