Suszone owoce i woda, a nie cola i chipsy. Sklepikarze mówią, że się nie opłaca. Zamiast nich wchodzą maszyny.
Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia po wielu miesiącach przedstawili w końcu wytyczne dotyczące żywienia uczniów. Resort chce sprawić, aby uczniowie mogli kupować w szkole jedynie zdrowe jedzenie. A zatem takich przekąsek jak chipsy, batony i białe bułki uczeń już w szkolnym sklepiku nie dostanie. Podobny rygor będzie dotyczyć do napojów. Oprócz mleka – oczywiście bez cukru – w sprzedaży znajdą się napoje sojowe, ryżowe, kukurydziane, gryczane i orzechowe. Uczniowie zyskają też dostęp – jeśli właściciel sklepiku zgodzi się na taki towar – do jogurtów, kefirów, maślanki, serwatki czy serków twarogowych.
Obiady szkolne mają z kolei gwarantować przynajmniej 30 proc. dziennego zapotrzebowania energetycznego. W menu, przynajmniej raz w tygodniu, obowiązkowo mają się znaleźć ryby. To pomysł resortu zdrowia na walkę z epidemią otyłości.
Sklepiki są w większości szkół. Jak wynika z danych prezentowanych przez resort zdrowia, działają w 83,7 proc. szkół miejskich i 46,2 proc. szkół wiejskich.
Co na to szkoły? W warszawskim liceum im. Mikołaja Reja już wcześniej wprowadzono wymóg sprzedaży zdrowej żywności, ale właściciel sklepu zrezygnował. – Powiedział, że nie da rady się dostosować do nowych wymogów i że nie będzie to dla niego opłacalne – tłumaczy jeden z pracowników szkoły. W efekcie bufet przez trzy miesiące był nieczynny. Szkoła musiała szukać nowego prowadzącego.
W podstawówce w pomorskiej Polnicy dyrektor deklaruje, że sklepiku od nowego roku w ogóle nie będzie. Powód? Prowadzi go szkoła, która uznała, że działając w zgodzie z nowymi wymogami, nie będzie w stanie go utrzymać. – W gimnazjum dzieci się odchudzają, a tym młodszym rodzice i tak wkładają na drugie śniadanie paczkę chipsów lub batona – mówi Anna Gądek, dyrektor szkoły Józefa Wybickiego w Polnicy, gdzie uczniowie dostają darmowe (i zdrowe) picie i owoce: częściowo w ramach projektów unijnych, częściowo w ramach działania stołówki. Zdaniem Anny Gądek zmienić przede wszystkim należy mentalność rodziców, którzy pozwalają dzieciom w domu zajadać się słodyczami i pić colę.
O edukację najmłodszych apelują też producenci żywności. – Zamiast zakazywać, lepiej nauczyć ich właściwych wyborów w zakresie odżywiania się i korzystania z dostępnych produktów żywnościowych – komentuje Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Jego zdaniem wprowadzone ograniczenia w zakresie asortymentu sklepików nie przełożą się negatywnie na branżę spożywczą.
– Większość producentów już dawno zrezygnowała z reklam i sprzedaży w szkołach. Sklepy szkolne nie były znaczącym odbiorcą – uważa Andrzej Gantner.

Młodszym dzieciom rodzice sami wkładają do plecaka batonik

Dyrektorzy szkół martwią się, że nowe wytyczne łatwo będzie ominąć, np. w przypadku automatów ze słodkimi napojami, batonami i chipsami. Co prawda takie produkty w szkole będą zakazane, ale – jak wskazuje dyrektorka jednej z placówek – u nich hala sportowa nie należy do szkoły i to tam stoją automaty. Jej zdaniem rozporządzenie powinno jasno i czytelnie obejmować takie kwestie. Tym bardziej że jego autorzy przyznają, że automaty sprzedające napoje lub słodycze znajdują się w co drugim gimnazjum i w co trzeciej szkole podstawowej.
Ministerstwo Zdrowia podaje, że tylko 21 proc. sklepików szkolnych oferowało owoce, 15 proc. warzywa, jednocześnie 70 proc. z nich miało w ofercie słodkie i gazowane napoje – tyle samo procent nie proponowało natomiast napojów mlecznych. Nowe regulacje miałyby odwrócić te proporcje.
Walka z otyłością i odgórne wprowadzanie zdrowych nawyków przez tego rodzaju zakazy już działa w kilku unijnych państwach. Na Łotwie blisko dekadę temu zakazano sprzedaży niezdrowej żywności w szkołach, niedawno w Macedonii i na Węgrzech wprowadzono podobne zmiany. We Francji w 2005 r. wyrzucono ze szkół automaty. Zakazano również emisji reklam żywności ze zbyt dużą ilością cukru, tłuszczu i soli, których producenci nie ostrzegali o tym konsumentów.