Pisanie felietonów w Polsce dogorywa. Nic dziwnego, skoro wiadomości ciekawią bardziej niż choćby najbardziej wyszukany pawi ogon felietonisty.
Ot, fragment z Dziennika Gazety Prawnej: „Tylko 24 proc. uczniów gimnazjów jest regularnie ocenianych pod kątem wypowiedzi ustnych. Nauczyciele zdecydowanie chętniej przeprowadzają testy z rozumienia ze słuchu, gramatyki i słownictwa, a także zadają prace pisemne (przyznaje to ponad połowa gimnazjalistów)”. W rezultacie, jak wykazuje to analiza Instytutu Badań Edukacyjnych, gimnazjaliści lepiej angielski zdają, niż znają.
Oczywiście, nie ma nic złego w tym, że uczniowie uczą się do testów, bo młodzi ludzie na ogół cenią zawody na punkty, jeżeli kryteria zawodów są dla nich jasne. Kiedy jednak czytam w artykule Anny Wittenberg, że „56 proc. uczniów gimnazjów przyznaje, że już w pierwszej klasie rozwiązuje zadania, które mają przygotować go do testów gimnazjalnych”, to w cieniu tego cytatu rozpoznaję charakterystyczną sylwetkę diabła. Diabeł stara nam się wmówić, że świat pozaegzaminacyjny nie jest tak ważny jak świat testów gimnazjalnych i maturalnych. Zanik refleksji na temat celu nauczania dotyka nie tylko spraw związanych ze znajomością języków obcych, jasna sprawa, lecz akurat w tej dziedzinie problem jest zupełnie czytelny. My, naród, angażujemy spore środki w uczenie języka angielskiego... do testu języka angielskiego. Jeżeli tej nauce towarzyszy przyrost znajomości języka angielskiego jako takiego – to też dobrze. Nie jest to jednak cel stawiany na pierwszym miejscu. Nauczyciele świetnie wyczuli kierunek zmian w polskiej oświacie i (to jeden z przykładów) nauczyciele „anglika” przestali uczyć tych elementów przedmiotu, których nie ocenia test. Oczywiście zdarzają się i tacy, którzy staromodnie uznają, że znajomość języka to właśnie umiejętność mówienia w nim. Tacy nauczyciele są tolerowani przez system, ale nie nagradzani, bo liczy się wynik egzaminu, a nie jakaś wiedza w ogóle.
Nawet nie ma się co silić na morał.