Samorządowcy nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi, które – przez wprowadzenie nauki zdalnej – nie zostały wykorzystane na zajęcia wspomagające. Związkowcy chcą wydłużenia terminu na realizację dodatkowych lekcji

„Resortowe korepetycje” miały pomóc uczniom w powrocie do szkół po pandemii i wyrównać braki powstałe wskutek nauki zdalnej. Rząd wyasygnował na ten cel specjalną pulę pieniędzy. Część szkół rozpoczęła je jeszcze w czerwcu, po przywróceniu nauki stacjonarnej przed wakacjami, jednak w większości wystartowały od września i miały potrwać do 22 grudnia 2021 r. Takie zasady wprowadzono w nowelizacji rozporządzenia ministra edukacji narodowej z 20 marca 2020 r. w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. z 2020 r. poz. 493 ze zm.). Zajęcia miały być organizowane w szkołach publicznych i niepublicznych, w klasach IV-VIII szkół podstawowych, a także ponadpodstawowych. Średnio na jedną klasę przypadało pierwotnie 10, a obecnie 15 godzin; w ciągu tygodnia nie mogło to być jednak więcej niż dwie dodatkowe lekcje. O sposobie ich wykorzystania decydowały poszczególne placówki, głównie przeznaczano je na dodatkowe zajęcia z języka polskiego, matematyki i angielskiego, ale też wychowania fizycznego lub informatyki.
Decyzja w rękach włodarzy
Część dyrektorów szkół od początku miała wątpliwości, czy w wyznaczonym czasie wykorzysta wszystkie pieniądze. Obecnie przyznają, że z powodu okresowych zamknięć części oddziałów lub całej placówki i wprowadzania nauki zdalnej nie uda się zrealizować wszystkich zaplanowanych zajęć. - Mamy ograniczenia i nie możemy np. w tym tygodniu dołożyć uczniom lekcji wyrównawczych tylko z tego powodu, że w przyszłym zaczyna się w całym kraju nauka zdalna. A rozporządzenie nie pozwala realizować tych zajęć na odległość - mówi Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach.
Z kolei Anna Sala, dyrektor I Liceum Ogólnokształcącego w Suchej Beskidzkiej, przyznaje, że przewidziała, iż część klas będzie kierowana na naukę zdalną, więc realizację zajęć wspomagających rozpoczęła odpowiednio wcześniej. - Zastanawiam się jednak, czy te szkoły, którym zostaną pieniądze, będą mogły je zostawić i przeznaczyć np. na inne składniki wynagrodzeń - mówi.
Eksperci zwracają uwagę, że to od samorządu zależy, czy pozostałe środki mają być zwrócone do gminy lub powiatu, czy też będą mogły być wykorzystane przez szefów placówek na inne cele niż dodatkowe lekcje. Do końca grudnia muszą się oni rozliczyć z liczby zrealizowanych godzin z gminą, która udzieliła dotacji celowej na zajęcia wspomagające. A przypomnijmy, że większość szkół deklarowała na początku, że zamierza zrealizować maksymalną przewidzianą w przepisach liczbę godzin. Zgodnie ze wspomnianym rozporządzeniem stawka godzinowa została ustalona na 70 zł brutto.
- Dyrektorzy muszą więc wykazać, że został zrealizowany cel i określona liczba godzin za wspomnianą kwotę. Jeśli nie zostały przeprowadzone, dyrektor musi zwrócić pieniądze do budżetu gminy - mówi mec. Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office. Jego zdaniem samorządy, jeśli będą uczciwe, to tych pieniędzy nie przeznaczą na przysłowiowy chodnik, a przekażą na realizację dodatkowych zajęć z własnych budżetów, np. w styczniu. Mają taką prawną możliwość. Przykładowo już obecnie część samorządów przyznaje z własnych środków dodatkowe pieniądze na lekcje języka angielskiego.
Co robić dalej
Samorządowcy mają jednak wątpliwości, czy nie muszą tych pieniędzy zwracać do budżetu państwa. - Co prawda minister zapewniał nas, że nie musimy oddawać środków, które nie trafiły na pensje dla nauczycieli za godziny wyrównawcze. Jednak na takich zapewnieniach się już niejednokrotnie przejechaliśmy. Chcemy, aby to wybrzmiało wprost z przepisów, a tego brakuje - mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
- Były już orzeczenia sądowe, które nakazały zwracać niewłaściwie wydaną dotację na uczniów niepełnosprawnych, a tu jest podobnie. Przepisy w tym zakresie są nieprecyzyjne, a zapewnienia nie ochronią gmin i dyrektorów np. przed kontrolą skarbową i ewentualnymi jej konsekwencjami - potwierdza mec. Kamionowski.
Marek Wójcik uważa, że na realizację zajęć powinno być więcej czasu. Podobnie jak inny ministerialny projekt - „Laboratoria przyszłości”. Tu też gonią terminy. - Do końca grudnia trzeba wydać znaczną część środków na zakup sprzętu, którego albo nie ma w magazynie, albo jest dwukrotnie droższy od zwykłej ceny rynkowej. Apelowaliśmy do ministra Przemysława Czarnka, aby realizację tego programu przesunąć w czasie, i otrzymaliśmy zapewnienie, że nikt nie będzie miał zastrzeżeń, jeśli będzie coś później, ale tu także wolelibyśmy mieć podstawę prawną do takich działań - podkreśla.
Z takiego obrotu sprawy nie są zadowolone oświatowe związki zawodowe, które od początku domagały się, aby pieniądze co do złotówki trafiły do kieszeni nauczycieli, a nie do samorządów. - Mamy sygnały, że pandemia doprowadziła do tego, że w wielu szkołach pozostały środki na realizację zajęć wspomagających. Poprosiliśmy już pisemnie resort edukacji o wydłużenie terminu na ich wydanie, ale na razie nie ma żadnych zmian w tym zakresie - mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. I dodaje, że nauczyciele powinni mieć możliwość prowadzenia dodatkowych lekcji przez cały rok szkolny.
DGP zapytał resort edukacji, czy rozważa wydłużenie terminu na zrealizowanie zajęć, ministerstwo jednak nie zajęło dotąd stanowiska. ©℗
Zajęcia wspomagające / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe