Dzieci to potwory. Tylko komputer wtłoczy im wiedzę do głowy. Uczeń nie przetrwa bez korepetycji... Mity nie wytrzymują konfrontacji z badaniami
Dzieci to potwory. Tylko komputer wtłoczy im wiedzę do głowy. Uczeń nie przetrwa bez korepetycji... Mity nie wytrzymują konfrontacji z badaniami
Ministerstwo Edukacji Narodowej wydaje dziesiątki milionów złotych na program „Cyfrowa szkoła”, w którego ramach pilotażowe placówki są wyposażane w sprzęt komputerowy. Kilka zespołów eksperckich przygotowuje pakiet darmowych e-podręczników. W skali kraju już co czwarty belfer prowadzi wszystkie lekcje w sali wyposażonej w komputer.
Problem w tym, że nauczyciele wcale nie czują się pewnie w pracy z nowoczesnym sprzętem – 77 proc. matematyków ze szkół podstawowych i 73 proc. z gimnazjum uważa, że powinno się w tym zakresie dokształcić. Wielu z nich nie ma w dodatku przekonania co do skuteczności narzędzi informatycznych w nauczaniu.
Badania pokazują, że wcale nie są dalecy od prawdy, bo nadmierna wiara w skomputeryzowanego ucznia niekoniecznie jest słuszna. – Jedne z najlepszych wyników w testach ma Finlandia, gdzie szkoła jest bardzo tradycyjna – przypomniał podczas prezentacji badania „Raport o stanie edukacji 2013” prof. Rafał Piwowarski z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku.
W ubiegłym roku okazało się, że nastolatki, które najczęściej używają komputera, mają zdecydowanie niższe wyniki w testach umiejętności uczniów PISA od tych, które dostęp do technologii sobie ograniczają. Oczywiście, przesada w drugą stronę też nie jest dobra – uczniowie, którzy w ogóle nie korzystają z nowych technologii, też mają gorsze wyniki w testach PISA.
Korepetycje bierze w Polsce już 300 tys. gimnazjalistów – 25 proc. uczniów tych szkół. Tak wynika z ankiet Instytutu Badań Edukacyjnych, który w ubiegłym roku przebadał około 4 tys. nastolatków. Zarówno wartość rynku, jak i jego konsekwencje dla jakości edukacji trudno jednak ocenić. Ostatnią próbę dla Open Society Institute podjęła prof. Elżbieta Putkiewicz z Wydziału Pedagogicznego UW. W raporcie „Korepetycje – szara strefa edukacji” zwróciła uwagę, że szkoły zaczynają przypominać instytucje certyfikujące wiedzę zdobytą podczas prywatnych lekcji. Ich liczba zależy od grubości portfela – w rodzinach o niższym statusie na takie lekcje uczęszcza 35 proc. uczniów. W bogatszych – 60 proc.
Prof. Roman Dolata, pedagog i badacz IBE, przestrzega przed zbytnim ekscytowaniem się korepetycjami. – W gimnazjum nie ma pozytywnego związku między korepetycjami a wynikami egzaminacyjnymi – stwierdził w rozmowie z DGP. Jak to możliwe? IBE opracowało alternatywny sposób mierzenia efektywności szkoły. Zamiast ustawiać je w rankingu, patrząc na wyniki testów, badacze postanowili przyjrzeć się, ile uczeń faktycznie zdobywa w gimnazjum wiedzy. Mierzyli więc, z jakimi wynikami dziecko do szkoły przychodzi i z jakimi ją opuszcza. Różnicę nazwali edukacyjną wartością dodaną (EWD). Im wyższy wskaźnik, tym lepiej dla szkoły. Badacze chcieli wykluczyć wszystkie czynniki, które mogłyby zaciemniać obraz, np. wpływ środowiska rodzinnego czy właśnie pobieranie dodatkowych lekcji. – Okazuje się, że im więcej korepetycji, tym słabsze wyniki ucznia i tym niższe EWD. Są one nieefektywne, bo paradoksalnie usypiają umysł młodego człowieka. Czuje się zwolniony z odpowiedzialności za jakość swojej nauki, przenosząc tę odpowiedzialność na korepetytora – zapewniał prof. Dolata.
Wpływu korepetycji na uczniów liceów jeszcze nie badano.
Od 2003 r., gdy telewizje pokazały, jak uczniowie toruńskiej budowlanki zakładają nauczycielowi kosz na śmieci na głowę, wizerunek polskiej szkoły psuje się z roku na rok. Na fali ówczesnych nastrojów minister Roman Giertych wprowadzał program „Zero tolerancji”. Dziś dalszą walkę z przemocą w szkołach zapowiada jego następczyni – Joanna Kluzik-Rostkowska. Jak pokazują statystyki policyjne, to skuteczna metoda, skoro od 2009 r. udało się np. ograniczyć liczbę przestępstw, w wyniku których uczniowie doznali uszczerbku na zdrowiu – z 2208 do 1894.
Problem jednak w tym, że szkolni chuligani wyrabiają opinię wszystkim uczniom. A z przeciętnymi nastolatkami nie jest wcale tak źle, jak donoszą media. Z opublikowanych właśnie badań IBE wynika, że fala przemocy wbrew powszechnej opinii nie wzbiera. Najnowszy raport dotyczący nauczycieli – TALIS 2013 – pokazuje, że polska szkoła jest wyjątkowo spokojna na tle placówek w krajach OECD i partnerskich. Nasi nauczyciele poświęcają zdecydowanie mniej czasu na utrzymywanie dyscypliny w klasie niż ich zachodni koledzy. Dobrze oceniają też swoje relacje z uczniami. Przy okazji obnażony został inny mit – w porównaniu z innymi polskie szkoły wcale nie są przeładowane uczniami. W klasach gimnazjów mamy średnio 21 uczniów. W innych krajach OECD jest ich 24, a w krajach Ameryki Łacińskiej aż 30. Nasze gimnazja liczą średnio 271 uczniów, w krajach objętych badaniem TALIS – 546. W Anglii, Holandii, Portugalii, Australii, Malezji uczy się nawet 1000 uczniów w jednej szkole.
W szkołach niepublicznych uczniowie zdają zdecydowanie lepiej test szóstoklasisty. Mediana wyników była tam w 2013 r. o 6 pkt lepsza niż w szkołach publicznych. Lepsza była również średnia wyników – o ile szóstoklasista z publicznej podstawówki dostawał 23,9 pkt, jego kolega ze szkoły niepublicznej – 28,3 pkt.
Im wyżej, tym różnica bardziej się jednak zaciera. W przypadku testów gimnazjalnych porównanie wypada jeszcze na korzyść szkół niepublicznych, ale w tym roku wyniki mocno się do siebie zbliżyły. W testach z języka polskiego w 2013 r. uczniowie gimnazjów prywatnych osiągnęli średni wynik wyższy o 1 pkt proc. od kolegów ze szkół publicznych. Również mediana była wyższa w tych pierwszych – o 3 pkt proc. „Na osiągnięcia uczniów wpływa wiele czynników, np. efektywność nauczania lub to, że szkoły publiczne mają obowiązek przyjmować wszystkie dzieci zamieszkujące w rejonie, a niepubliczne często selekcjonują uczniów w drodze rekrutacji” – pisali w sprawozdaniu egzaminatorzy z centralnej komisji. W 2014 r. takiej notatki nie umieścili – średni wynik osiągany na polskim rynku przez uczniów publicznych i niepublicznych szkół był taki sam – 68 pkt.
W publicznych szkołach średnich wynik ucznia jest z kolei aż o 33 pkt proc. wyższy. Na niekorzyść tych niepublicznych działa to, że są wśród nich uzupełniające technika dla dorosłych, w których zdawalność matury jest niska. Ostatecznym argumentem są rankingi liceów ogólnokształcących – w tym przygotowywanym przez fundację Perspektywy w pierwszej dwudziestce znajdują się tylko trzy licea niepubliczne.
Jeśli dziecko nie dostaje się do dobrego liceum, nie zdaje matury, obwiniamy szkołę i nauczycieli. Przerzucanie na nich odpowiedzialności za wyniki to codzienność. Badania uwarunkowań edukacyjnych Polaków, jakie przeprowadził w tym roku Millward Brown na zlecenie IBE i SGH, pokazują jednak, że wyniki uczniów zależą też od tego, jak wykształceni są ich rodzice. Największe szanse na rozwój mają dzieci magistrów i inżynierów, osiągną co najmniej wyższe wykształcenie. Najgorzej lądują ci, których rodzice skończyli szkołę podstawową lub gimnazjum – awansują najwyżej o jeden szczebel.
Bo wykształcenie przekłada się na bardzo konkretną relację z dzieckiem. – Rodzice z wyższym wykształceniem poświęcają najwięcej czasu dzieciom do 7. roku życia – tłumaczy dr Agnieszka Chłoń-Domińczak, statystyk z SGH i była wiceminister pracy i polityki społecznej. To procentuje później, gdy dziecko idzie do szkoły. Okazuje się, że rodzice z niższym wykształceniem zdecydowanie więcej czasu muszą wtedy poświęcać na pomoc dziecku w nauce. 20 proc. dzieci osób z wykształceniem podstawowym i gimnazjalnym potrzebuje takiej pomocy codziennie lub prawie codziennie.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama