Gorsza kadra, spadająca jakość nauczania, pedagodzy zarabiający połowę poprzedniej pensji, gminy omijające prawo – takie bywają efekty zamykania placówek oświatowych przez samorządy. Poszkodowane są dzieci.
Najwyższa Izba Kontroli (NIK) wzięła pod lupę 119 przypadków likwidacji szkół w latach 2011–2013. Mimo pozytywnej oceny całego procesu NIK dopatrzyła się wielu niepokojących zjawisk.
Gminy likwidując szkołę, kierują się bardziej interesem ekonomicznym niż jakością nauczania. Zmniejsza się liczba dzieci, więc dążą do zmniejszenia wydatków na oświatę. Każdy samorząd w pierwszym roku likwidacji oszczędzał na nim średnio 286 tys. zł. Oszczędności byłyby większe, gdyby nie odprawy dla zwalnianych nauczycieli: ponad 7 mln zł.
Ale likwidacja szkoły nie musi oznaczać jej rzeczywistego zamknięcia. Niecała połowa skontrolowanych przypadków sprowadzała się do tego, że uczniowie zostawali w tym samym budynku, tylko szkołę prowadziły dalej lokalne stowarzyszenia lub fundacje.
Trochę ponad połowa wiązała się z przenosinami uczniów do innych obiektów. Pod względem liczby uczęszczających tam dzieci placówki przejmujące uczniów były przy tym średnio pięć razy większe niż szkoły likwidowane.
Rodzice dzieci, które zostały w takich szkołach, byli zadowoleni, ale i ta sytuacja ma minusy. Pedagodzy w szkołach przejętych przez stowarzyszenia i fundacje rzadziej – odpowiednio w 64,1 proc. i 77,5 proc. – posiadali tytuł nauczyciela mianowanego lub dyplomowanego niż w tych prowadzonych przez gminy. Taka sytuacja zagraża jakości kształcenia. Wykwalifikowanych pedagogów nie ciągnie do przekształconych jednostek, bo tam są gorsze warunki pracy i nie obowiązuje Karta nauczyciela. Pedagodzy pracowali w nich średnio o 5 godzin więcej w tygodniu niż w szkołach samorządowych, a ich wynagrodzenie wynosiło średnio 60 proc. wcześniejszych zarobków.
– Z pedagogami często podpisywano umowy czasowe, do 30 czerwca, co skutkowało dwumiesięcznym bezrobociem. Szkoda, że minister edukacji narodowej wspiera tego typu działania – ocenia Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. – W gminie Hanna w woj. lubelskim nie ma jednego nauczyciela zatrudnionego na podstawie Karty, a rząd wciąż kieruje tam subwencje – dodaje.
Samorządowcy bronią się, twierdząc, że likwidacja szkół to efekt rosnących kosztów oświaty. – Niewielkie gminy są na granicy możliwości finansowych. Musimy zapewnić miejsca w przedszkolach 5-latkom, w przyszłym roku 4-latkom, a do 2017 r. – wszystkim dzieciom od 3. roku życia. Wydatki na oświatę traktowane są jako wydatek bieżący, a to wpływa na zmniejszanie możliwości zadłużeniowych gminy. W kolejnych trzech latach 300–400 gmin będzie miało problem z utrzymaniem budżetów – zwraca uwagę Mariusz Poznański, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
Z ekonomicznego punktu widzenia likwidacja szkoły i przeniesienie dzieci do innej placówki to spora oszczędność. Koszty kształcenia ucznia w ostatnim roku funkcjonowania likwidowanych jednostek osiągały średnio 16,4 tys. zł. Zaś w szkołach gminnych przejmujących dzieci tylko 8,3 tys. zł.
Rysą na wizerunku gmin są jednak próby omijania przez nie prawa. NIK wskazuje na przypadki wygaszania działalności szkół bez ich formalnej likwidacji. „Jest to możliwe dzięki przerwaniu naboru do klas pierwszych, co prowadzi do stopniowego wyłączania działalności szkoły. NIK dostrzega tu potencjalne pole do nadużyć” – przestrzega Izba. Tak było w gm. Leśniowice (Lubelskie). Wójt przekazał jednemu ze stowarzyszeń siedzibę publicznej podstawówki w Sielcu, użyczając przy okazji część budynku zajmowanego przez gimnazjum. A w latach 2012/2013 i 2013/2014 zaprzestano naboru do pierwszej klasy gimnazjum. „Skutkiem tego w roku szkolnym 2013/2014 gmina nie prowadzi żadnej funkcjonującej szkoły podstawowej, natomiast w prowadzonym gimnazjum funkcjonuje tylko klasa III” – podsumowali kontrolerzy.
NIK dostrzega też pozytywne aspekty likwidacji szkół. Szef Izby Krzysztof Kwiatkowski podkreśla, że nie powoduje ona pogorszenia warunków kształcenia uczniów albo wręcz zmienia je na lepsze. I tak w gm. Gołcza w 2011 r. 40 uczniów uczyło się w budynku ogrzewanym piecami kaflowymi, z szatnią na nieogrzewanym korytarzu, sanitariatami w podpiwniczeniu, bez świetlicy szkolnej i bez ciepłych posiłków. Przeniesiono ich do szkoły w Gołczy, która zagwarantowała im halę sportową, trzy świetlice i dwa posiłki dziennie. Problemem nie były też dojazdy. Wszystkie skontrolowane gminy zapewniły bezpłatny transport lub refundację jego kosztów. Choć, jak mówi Kwiatkowski, dla niektórych uczniów mogły być one po prostu uciążliwe.