W krakowskim ratuszu mówią wprost: miasto nie będzie finansować dodatkowej nauki dla przedszkolaków. Obecnie Kraków wydaje na jednego przedszkolaka 600 zł miesięcznie, z czego dotacja pokrywa zaledwie 103 zł. Aby obejść zakaz pobierania od rodziców więcej niż złotówki, rodzice będą więc płacić bezpośrednio firmie oferującej usługę, której przedszkole wynajmie salę. – W tym czasie przedszkole nie będzie oczywiście pobierać opłat – mówi rzecznik małopolskiej stolicy.
W Opolu urzędnicy informują, że w budżecie ich miasta w ogóle nie przewidziano pieniędzy na zajęcia dodatkowe. Jednak Maria Gryca z tamtejszego wydziału oświaty dodaje wymijająco, że zaplanowanie środków na wzbogacenie oferty edukacyjnej, choćby w minimalnym zakresie, będzie możliwe dopiero po przeanalizowaniu potrzeb i możliwości gminy. Można się spodziewać, że oferta będzie wówczas uboższa, bowiem do tej pory dzieci miały możliwość uczęszczania m.in. na zajęcia taneczne, sportowe czy szachowe.
W Rzeszowie planowano, że rozwiązaniem będzie opłacanie zajęć przez rady rodziców. – Ale odkąd resort ocenił to negatywnie, jesteśmy zmuszeni do zmiany budżetu. Będziemy szukać środków – zapowiada Zbigniew Bury, naczelnik wydziału oświaty. Losem przedszkolnej awantury zainteresował się tymczasem rzecznik praw dziecka Marek Michalak, który ponownie wystąpił do szefowej resortu edukacji Krystyny Szumilas o zbadanie, w jakim stopniu przedszkolaki ucierpią na zmianie ustawy. Z kolei Związek Nauczycielstwa Polskiego stanął po stronie MEN i wczoraj podkreślił, że to samorządy powinny przeznaczyć środki na doskonalenie zawodowe tych spośród wychowawców, którzy obecnie nie mogą prowadzić określonych zajęć, np. z języka angielskiego czy rytmiki.