Poleganie na sanepidzie, kuratoriach czy Ministerstwie Edukacji Narodowej może być złudne. Tylko dociekliwy opiekun może zyskać pewność, że wyjazd na wakacje jego dziecka nie zmieni się w obóz przetrwania. Przepisy określające standardy w tym zakresie są dziurawe.
Ostatnio jeden z wiceministrów resortu edukacji narodowej przekonywał przed kamerami rodziców, aby nie wysyłali dzieci na różnego rodzaju formy wypoczynku, które nie są zarejestrowane w kuratoriach i nie widnieją na stronie internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej. Okazuje się, że nawet to nie gwarantuje, że nie staną się obozami przetrwania. Wystarczy sięgnąć po przykład dzieciaków z Pruszkowa, które musiały wcześniej wrócić z wypoczynku. Powód? Fatalne warunki sanitarne i przeciwpożarowe, w jakich przebywali najmłodsi. Takie sytuacje będą się powtarzać, dopóki pracownicy kuratoriów nie wyjdą zza biurek i nie sprawdzą, czy dokumenty, które otrzymali od organizatora zgadzają się z rzeczywistością.
To niejedyny przykład wątpliwych standardów zorganizowanej opieki nad dziećmi w czasie wakacji. W tym miesiącu na łamach DGP pisaliśmy o trzydniowych kursach internetowych dla opiekunów i kierowników zorganizowanego wypoczynku. Dla nieuczciwej firmy, która chce zarobić znacznie więcej na rodzicach, to idealni pracownicy. W praktyce oznacza to jednak, że opiekować się dziećmi w czasie letniego wyjazdu może każdy, kto chce, a nie ten, kto ma odpowiednie kwalifikacje.
W zakresie zapewnienia bezpiecznych warunków na koloniach instytucje państwowe wykazują bierność. Ministerstwo Edukacji Narodowej mogłoby skuteczniej weryfikować firmy prowadzące działalność związaną z organizacją wypoczynku najmłodszym. Resort czy kuratoria nawet do własnego użytku powinny posiadać czarną listę firm, które w przeszłości nie zapewniały dzieciom właściwej opieki. Wzorem nie są też służby sanitarne, które wprawdzie wszczynają kontrole i nawet znajdują nieprawidłowości, ale z reguły nie wystawiają mandatów i nie zamykają sprawdzanych obiektów.
Na razie dobrze spisuje się tylko policja, która rzetelnie sprawdza autokary przewożące dzieci. To też jednak efekt wcześniejszych tragedii związanych z wypadkami z udziałem najmłodszych i zasługa rodziców, którzy jako jedyni wykazują determinację w dbaniu o ich bezpieczeństwo. Rządzący nie powinni czekać ze zmianami aż podobnym wypadkom ulegną podopieczni w trakcie zorganizowanego wypoczynku. Wtedy na wdrożenie ostrzejszych standardów może być za późno.