Liczba przekazywanych przez gminy stowarzyszeniom placówek oświatowych z roku na rok będzie się powiększać. Nauczyciele nie obronią się przed tym procesem - twierdzi Alina Kozińska-Bałdyga, prezeska Zarządu Federacji Inicjatyw Oświatowych.
Ministerstwo Edukacji Narodowej wyliczyło, że w ubiegłym roku z bazy systemu informacji oświatowej zniknęło 349 szkół. Z państwa szacunków wynikało, że będzie ich co najmniej drugie tyle. Skąd ta różnica?
Dane zaprezentowane przez ministerstwo nie pokazują rzeczywistej liczby zlikwidowanych placówek oświatowych, a jedynie ile ich ubyło. A przecież w tym samym czasie tworzone były szkoły w miejsce tych zamkniętych przez organizacje pozarządowe. Co więcej, w prezentowanych informacjach nie ujmuje się likwidacji filii szkół podstawowych w małych wsiach, a także tych, które są przekazywane bez likwidacji innym organom.
A może fala likwidacji placówek oświatowych już się zatrzymała. Jak będzie w tym roku?
Będzie, jak w poprzednim. Przypuszczamy, iż najwięcej będzie zamkniętych za rok, od 1 września 2014 roku. Może to dotyczyć nawet około 3 tys. małych szkół do 70 uczniów. Te placówki mieszczą się na niewielkich wsiach, gdzie szkoła to też miejsce spotkań mieszkańców i taki swoisty dom kultury. Trzeba zaznaczyć, że nawet pójście w tym okresie podwójnego rocznika do pierwszej klasy sześciolatków i siedmiolatków może nie powstrzymać tego procesu.
Jakie działania trzeba podjąć, aby zatrzymać zamykanie małych szkół?
Tworzymy program pozarządowo-samorządowy, realizując wspólnie z różnymi gminami projekty wspierania przejmowania szkół przez stowarzyszenia rodziców. Ministerstwo finansuje niektóre nasze projekty wypracowujące pilotaże. Niezbędna jest współpraca międzyresortowa, aby powstał program wsparcia tych szkół, dzięki któremu nie tylko będą one funkcjonowały jako placówki edukacyjne, lecz także jako wielofunkcyjne ośrodki rozwoju wsi.
Jak można ratować szkoły przed zamknięciem?
Są dwa tryby. W przypadku małych szkół do 70 uczniów można je bez likwidacji przekazać stowarzyszeniu, np. rodziców. W drugim trzeba zlikwidować szkołę, aby można było ją na nowo założyć.
Ale takiej formie ostro sprzeciwiają się nauczyciele, bo ich stosunek pracy się zmienia. Przechodzą z Karty nauczyciela na kodeks pracy?
Nie rozumiem ich postawy. Obecnie znaleźć pracę w szkole jest bardzo trudno. A jak zostanie zlikwidowana, a nie będzie chętnych na jej ponowne otwarcie, kolejni nauczyciele nie będą mieć pracy. Chyba lepiej ją mieć, nawet kosztem utraty części przywilejów i niższej pensji, niż pójść po zasiłek dla bezrobotnych. Uczący w szkołach powinni się pogodzić z tym faktem, bo szkół stowarzyszeniowych z roku na rok będzie coraz więcej.
Nauczyciele skarżą się jednak, że w takich placówkach nie mają odpowiedniej autonomii, bo m.in. zarządzają nimi rodzice uczniów, których uczą. Padają też zarzuty, że stowarzyszenia sobie nie radzą.
Jeśli takie sytuacje miałyby miejsce, nikt by nie chciał zapisywać do nich dzieci. Szkoły stowarzyszeniowe, choć formalnie są zarówno publiczne, jak i niepubliczne, nie pobierają opłat. Muszą jednak dbać o swój wizerunek i odpowiedni poziom, bo inaczej mogą podzielić los innych likwidowanych jednostek.
Ale pod adresem szkół stowarzyszeniowych padają też zarzuty, że źle wydatkują gminną dotację.
Nie spotkałam się z zarzutem, że są źle wydatkowane, w sensie marnotrawstwa. Przeciwnie, wszędzie słyszę o tym, że stowarzyszenia dzięki pracy społecznej i zdobywaniu dodatkowych środków dokonują cudów, remontując i modernizując szkoły, a nawet je rozbudowując. Ale na pewno pieniądze są bardzo ważne. Dlatego tworzymy Matrycę kalkulacyjną w jednym z naszych projektów. Będzie ona dostępna już niedługo i dla gmin, stowarzyszeń i wszystkich zainteresowanych poprawą sytuacji w oświacie.