Europa wraca do tradycyjnej edukacji, mimo wirusa.
Rządzący w różnych krajach europejskich są przekonani, że społeczne efekty zostawienia dzieci w domach będą gorsze niż ryzyko epidemiczne. Doświadczeniem mogą już się podzielić Niemcy, tutaj w niektórych landach szkoły działają od kilku tygodni. Okazuje się, że owszem pojawiają się pojedyncze przypadki zakażenia koronawirusem, na razie jednak żadna ze szkół nie stała się ogniskiem choroby.
Dwa tygodnie po otwarciu ponad 800 szkół w Berlinie 38 placówek odesłało część uczniów i nauczycieli na kwarantannę do domu z powodu wykrytego wirusa. W większości przypadków chorzy byli pojedynczy uczniowie albo nauczyciele. I, jak podkreślają urzędnicy, wirus był przywleczony z zewnątrz i nie zdążył się rozprzestrzenić wśród uczniów i pracowników placówek oświatowych. Czyli: jeszcze nikt nie zdążył zarazić się w szkole.
Pomimo protestów części rodziców wykrycie choroby nie prowadzi do zamknięcia placówki – jedynie izolowane są osoby, u których zdiagnozowano chorobę, i ci, którzy mieli z nimi kontakt. – Wychodzimy z założenia, że zachorować można po mniej więcej 15-minutowym kontakcie z osobą z COVID-19, dlatego nie ma powodu, żeby zamykać cały budynek, tylko należy separować pojedyncze grupy – tłumaczyła w mediach Sandra Scheeres, polityczka odpowiedzialna za edukację.
Politycy zgodnie tłumaczą, że dzieci mają prawo do kształcenia i ograniczanie go przyniosłoby większe szkody niż ryzyko wirusa. We Francji oceniano, że niemal 2 mln uczniów mogło stracić na zdalnej edukacji. Z kolei brytyjski Institute for Fiscal Studies przeanalizował sytuację w 4 tys. rodzin brytyjskich i wykazał, że koronawirus zwiększył nierówności edukacyjne między dziećmi z najbogatszych i najbiedniejszych rodzin. Okazało się, że dzieci z rodzin o lepszej sytuacji uczyły się średnio o półtora tygodnia dłużej niż dzieci z najbiedniejszych gospodarstw domowych.
Stąd takie argumenty pojawiają się coraz częściej przy dyskusji o otwieraniu szkół. W Wielkiej Brytanii kilka dni temu naczelny lekarz Anglii Chris Whitty mówił, że jak dzieci nie wrócą do szkolnych ław, nierówności społeczne się znacznie pogłębią. Zwrócił też uwagę na możliwe problemy ze zdrowiem fizycznym i psychicznym uczniów.
Zaś brytyjski premier Boris Johnson apelował do rodziców, żeby nie wahali się wysłać dzieci do szkół. Wyniki badań pokazały, że otwarcie placówek edukacyjnych w czerwcu nie doprowadziło do katastrofy – wykryto 67 pojedynczych przypadków i 30 ognisk.
Badanie wykazało również, że tylko w 0,01 proc. otwartych placówek edukacyjnych pojawiły się ogniska, spośród ponad miliona dzieci uczęszczających do przedszkola i szkoły podstawowej w czerwcu tylko 70 dzieci zostało dotkniętych chorobą, a częściej zarażały się te, które zostawały w domach, niż te, które chodziły do szkoły.
Podobnie uważają władze francuskie. Choć Francja odnotowuje bardzo szybki wzrost dziennej liczby przypadków (na początku lipca były dni, w których odnotowywano ok. 300‒400 przypadków, 23 sierpnia było niemal 5 tys.), jednak jest nieugięta, jeżeli chodzi o szkoły: dzieci mają wrócić do tradycyjnej nauki.
Szef francuskiej Rady Naukowej prof. Jean-François Delfraissy w jednym z wywiadów przekonywał, że powrót młodych do szkół ma dla nich znaczenie fundamentalne. I choć naukowcy i politycy zdają sobie sprawę, że stąpają po cienkim lodzie – „równowaga jest krucha”, oceniał Delfraissy – to nie można zostawić tego pokolenia samemu sobie. Jego zdaniem koronawirusa należy traktować jako chorobę przewlekłą, z którą trzeba nauczyć się żyć.
Również w Grecji, gdzie liczba chorych wrosła z kilkudziesięciu dziennie do niemal 300, rząd nie zamierza wycofywać się z otwarcia szkół.
I choć eksperci dość zgodnie uważają, że nie da się zastąpić tradycyjnej szkoły, to już są pewne różnice dotyczące tego, jak mają wyglądać wytyczne sanitarne. W samych Niemczech sytuacja różni się w zależności od regionu. W Nadrenii Północnej-Westfalii zakrywanie w szkołach ust i nosa to obowiązek, z kolei w Szelzwiku-Holsztynie można to robić, ale nie trzeba; w Berlinie zaś noszenie maseczek obowiązuje na korytarzach, ale już nie w klasach. We Francji nos i usta muszą zakrywać dzieci powyżej 11. roku życia poza klasami. W Grecji uczniowie będą musieli nosić maseczki, a klasy będą ograniczone do 17 osób. W Czechach w części szkół zebrania rodziców mają się odbywać online.