Zestresowani, cierpiący na depresję, nadużywający środków uspokajających i – często – alkoholu. Kondycja psychiczna polskich nauczycieli wydaje się być fatalna. Problem w tym, że nikt jej od 10 lat nie badał.
Iza ze Śląska, która uczy francuskiego w zespole szkół zawodowych, już nie może patrzeć na swoich uczniów i na ich rodziców, bo jak zaczął się strajk, to klaskali, a parę dni później pisali na internetowych forach o nauczycielskich darmozjadach. O ZNP też nie chce myśleć. – Wściekła jestem na Broniarza i jego ekipę, którzy potraktowali takich jak ja niczym mięso armatnie – mówi z pasją. Jeszcze nie wie, co ze sobą zrobi. Może zostanie tłumaczką, bo ma papiery. Albo pójdzie na kasę do spożywczaka, 3,6 tys. zł na dzień dobry, więc nie straci finansowo. – Niech pani napisze o tym, co się stało z nauczycielami. Ani żyć, ani się zabić – prosi. I dodaje, że ona i jej koledzy są w bardzo kiepskim stanie.
Wojna o metale ziem rzadkich. Decyzja sprzed 30 lat pomaga dziś Chinom wygrywać z USA >>
Monika, nauczycielka języka niemieckiego w gimnazjum w niewielkim mieście w Wielkopolsce, kilkanaście dni temu została wezwana do Dyrekcji. Tak właśnie mówią nauczyciele o swoich zwierzchnikach. W przypadku Moniki Dyrekcja składała się z dwóch wicedyrektorek, bo główna Dyrekcja akurat tego dnia była nieobecna, które podsunęły jej do podpisania wypowiedzenie z pracy. Odmówiła, tłumacząc, że jako szefowa powiatowego koła ZNP jest osobą chronioną. – Nie dość, że nie mieli prawa mnie zwolnić, to jeszcze wyciągnęli przeciwko mnie zarzuty z kapelusza – opowiada. – Wygram w sądzie, ale zanim to się stanie, będę musiała sobie znaleźć inne zajęcie. Ale nie wiem, czy chcę być nadal nauczycielką – mówi. Czuje się wypalona psychicznie. Poświęcała się dla swoich uczniów, dla szkoły, walczyła o równe traktowanie dzieci ze wszystkich, najmniejszych miejscowości. Ale zadarła z burmistrzem, startując przeciwko niemu w ostatnich wyborach samorządowych. I była liderką strajku.
Moi rozmówcy w zasadzie powtarzają to samo, tylko innymi słowami. I większość z nich rozgląda się za nowym zajęciem. Młodzi, bo sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra, można zarobić dwa, trzy razy tyle, nie użerając się z cudzymi dzieciakami. – Niedługo nie będzie miał kto uczyć, bo jak nawet przychodzą, to popracują pół roku i zwiewają, aż się kurzy – opowiada Jolanta, nauczycielka w klasach I–III w jednej z warszawskich podstawówek. Propozycja prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego pod tytułem „Chcecie więcej zarabiać, musicie więcej pracować” i perspektywa zwiększenia pensum nawet do 24 godzin nie brzmią zachęcająco. Bardziej przypadł do gustu nauczycielom – zwłaszcza tym z dużym stażem – pomysł, aby na dwa lata odwiesić możliwość wcześniejszego przechodzenia na emeryturę bez względu na wiek po wypracowaniu 30 lat, w tym 20 w oświacie. DGP jako pierwszy informował o tym 25 kwietnia w tekście „Prezes Kaczyński ma ofertę dla nauczycieli. Oto propozycje PiS”. Jolanta także się zastanawia, czy nie skorzystać z okazji. – W szkole nigdy nie było łatwo, ale tak źle jak teraz także nie – wzdycha.
Nikt nie ma odwagi
Jak konkretnie źle? Tego nie wiadomo, bo nauczyciele, którzy są jedną z najbardziej wrażliwych grup zawodowych, są nieprzebadaną magmą. Ostatnie reprezentatywne badania prof. UAM dr. hab. Jacka Pyżalskiego pochodzą sprzed 10 lat, potem nikt się już tym nie zajmował, choć sytuacja tej grupy zawodowej – przynajmniej zdaniem samych zainteresowanych – pogarszała się, a warunki pracy stawały się coraz trudniejsze. Ale już przed dekadą 86 proc. nauczycieli miało poczucie, że ich obciążenia zawodowe są wyższe niż w innych profesjach. 20 proc. zdradzało pełne objawy zespołu wypalenia zawodowego, 16 proc. mówiło o obciążeniu konfliktami w szkole. Natomiast jedna czwarta miała niskie poczucie sensu swojej pracy. Można domniemywać, że obecnie – po upadku strajku, który nie przyniósł niczego poza rozczarowaniem i dodatkowo skonfliktował pedagogów z uczniami i ich rodzicami – wskaźniki te są jeszcze gorsze.
Może dlatego – jak zauważa dr Rafał Abramciów, psycholog z Katedry Psychologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie – nikt nie odważa się sprawdzać, co się dzieje w ich sercach i głowach pedagogów. Bo wyszłoby, że nauczyciele sobie nie radzą, że potrzebują pomocy, co wymagałoby jakichś działań i nakładów finansowych. – A oczekiwania wobec pedagogów są olbrzymie: mają być autorytetami, świecić przykładem, poświęcać się swojej pracy, do której koniecznie muszą mieć powołanie, i wykonywać misję – wylicza. A jak ktoś ma misję, to nie trzeba już mu za to dobrze płacić. I tak od lat utrzymujemy fikcję. Kiedy w 2016 r. CBOS zapytał o ocenę rzetelności zawodowej poszczególnych grup, to 43 proc. respondentów oceniło nauczycieli średnio, zaledwie 39 proc. raczej wysoko (bardzo wysoko – 8 proc.). Jak ta ocena wyglądałaby dziś – znów można się tylko domyślać. – Jesteśmy jednym z nielicznych krajów, które nie monitorują stanu nauczycieli – mówi prof. Pyżalski.
Marlena, 35-letnia nauczycielka wychowania fizycznego i biologii ze średniej wielkości miasta na Mazowszu, słysząc pytanie o sens swojej pracy, wybucha śmiechem. Niedawno skończyło się jej zwolnienie lekarskie – od dwóch lat leczy się psychiatrycznie. I ona, podobnie jak Monika, zapewnia, że „łykanie prochów” to codzienność nauczycielskich pokoi. Nie wiadomo, jak duży jest to problem – nikt tego nie bada, a ZUS informuje, że nie jest w stanie wyodrębnić, ani ile czasu nauczyciele spędzili w tym czy zeszłym roku na zwolnieniach, ani z jakich przyczyn. W związku z tym zapytaliśmy MEN, jak często na przestrzeni ostatnich trzech dekad nauczyciele udawali się na urlopy dla poratowania zdrowia. Chodziło o dane dotyczące nowelizacji prawa oświatowego z 2018 r., kiedy do nauczycielskich chorób zawodowych dodano schorzenia psychiczne. Ministerstwo nie odpowiedziało na nasze pytania.
Nie tylko u nas
– Moim zadaniem jest przeżyć. Przetrwać te parę godzin, nie dając się zjeść gówniarzom ani ich rodzicielom, nie podpaść Dyrekcji – mówi Marlena. Do szkoły szła, jak to się ładnie mówi, z powołania: chciała zarazić swoją pasją do sportu, świata przyrody i zdrowego trybu życia najmłodszych. Już jej przeszło. Uszła z niej cała energia. Wypalenie zawodowe wtrąciło ją w depresję.
Profesor Pyżalski w artykule „Warunki pracy polskich nauczycieli a ich kondycja psychofizyczna” wymienia, co się składa na takie stany. Pierwszy element to wyczerpanie emocjonalne – poczucie, że brakuje siły, by cokolwiek więcej zdziałać. Następnie przychodzi obniżone osobiste zaangażowanie, to poczucie braku kompetencji i sukcesu zawodowego: nie nadaję się na nauczyciela, nie potrafię sobie radzić z dziećmi, jestem do niczego. Wreszcie pojawia się cynizm: ciężko zaangażować się w pracę na rzecz drugiego człowieka. Przy czym, co ciekawe, nie dotyczy to wyłącznie pedagogów z najdłuższym stażem, równie często dopada świeżych nauczycieli, przy czym im bardziej wymagające dzieci, tym wypalenie większe. Co istotne, poziom wypalenia zawodowego nauczycieli w Polsce jest nieco wyższy niż w innych krajach europejskich.
Ktoś mógłby powiedzieć – a czym może się stresować wuefistka taka jak Marlena? Tym konkretnym problemem zajęły się w 2016 r. Danuta Umiastowska i Agata Gdaniec z Uniwersytetu Szczecińskiego, które przebadały 49 kobiet i 52 mężczyzn uczących tego przedmiotu w szkołach podstawowych, gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych. Wskazywali oni na takie powody swojego zniechęcenia pracą: trudne warunki pracy (np. za mała sala w porównaniu z liczbą dzieci), brak sprzętu, hałas, presja zwierzchników, przytłaczające zwierzenia uczniów, małe zarobki. Przy czym niskie pensje stresują 62 proc. badanych, a brak odpowiedniej bazy do prowadzenia zajęć – 52 proc. Z kolei „rozwiązywanie problemów żalącego się ucznia często staje się przyczyną depersonalizacji – nauczyciel odcina się emocjonalnie od kłopotów podopiecznego, zaczyna patrzeć cynicznie na otaczających go ludzi. Zjawisko to częściej dotyka kobiet niż mężczyzn” – piszą autorki.
Oczywiście stres, wypalenie nie są domeną tylko naszych nauczycieli – to trudny, wymagający, wyczerpujący emocjonalnie zawód, a osoby go wykonujące poddawane są wielu stresującym czynnikom. Naukowcy Cheryl Travers i Cary Cooper badający poziom satysfakcji zawodowej oraz poziom stresu u nauczycieli w Wielkiej Brytanii („Mental health, job satisfaction and occupational stress among UK teachers”) wyodrębnili 10 grup czynników stresu. To: interakcje nauczyciel – uczeń, zarządzanie/struktura szkoły, złe warunki pracy w placówkach oświatowych, zmiany systemu edukacji, ewaluacja pracy nauczycieli, czynniki obciążające nauczycieli pełniących funkcje kierownicze, niski status zawodu i małe możliwości awansu, zastępstwa za chorych kolegów, niepewność socjalna, dwuznaczność roli nauczyciela.
Ostra reakcja
Jednak polska szkoła jest o tyle szczególna – w każdym razie w ostatnich dekadach – że przetacza się przez nią jedna rewolucja za drugą – co powoduje, że do tych czynników dochodzą kolejne. A w tym wszystkim nauczyciele są potwornie osamotnieni. Każdy może się na nich wydrzeć – dyrektor, uczeń, rodzic, polityk...
– W dzisiejszych czasach nauczyciel często traktowany jest jak wróg, zarówno przez uczniów, jak i ich rodziców – potwierdza Jolanta Palma, nauczycielka, członek zespołu roboczego ds. prewencji samobójstw i depresji przy Radzie do spraw Zdrowia Publicznego w Ministerstwie Zdrowia. Przyczyn takiego podejścia do pedagogów jest wiele. Jedną z nich jest np. to, że jedni z drugimi nie potrafią się komunikować, co wzmaga problemy. Osoby kończące studia pedagogiczne nie są przygotowane do tego, jak mają sobie radzić w różnych sytuacjach, które przyniesie im praca w szkole. Jolanta Palma podkreśla duże oczekiwania wobec wychowawców naszych dzieci, często niełatwe do udźwignięcia. Jednocześnie zauważa też, że nauczycielom czasem trudno przyznać się do porażki. W swojej pracy nieustannie są oceniani, obawiają się krytyki. Na pewno potrzebują wsparcia, a niestety nie praktykuje się nadzoru dla tej grupy zawodowej.
Walczak: Wszyscy mamy w sobie cząstkę disco polo [WYWIAD] >>
Jeśli w szkole jest dobra atmosfera, jest chemia w gronie pedagogów, to się nawzajem motywują. Pomagają sobie. Ale jeśli tego brak, a Dyrekcja jest nastawiona na sukces za każdą cenę (zwłaszcza swój), to pokój nauczycielski zamienia się w piekło. – Mogę się wypłakać tylko swojemu mężowi, który też jest zestresowany swoją robotą, bo pełni funkcję menedżerską w dużej firmie budowlanej – opowiada Marlena. Może jeszcze pogadać o swoich kłopotach z koleżanką, z którą łączy ją wspólna pasja – obie mają psy i spotykają się na spacerach w lesie. Kiedy próbowała zwierzyć się ze swoich kłopotów Dyrekcji, reakcja była ostra: „Jak się pani nie odnajduje, proszę zmienić zawód”. – To było bardzo frustrujące. Nie mogłam się pozbierać przez kilkanaście dni. Tym bardziej że mój mąż też miał problemy w robocie. Jak się spotykaliśmy wieczorem w domu, to przed pójściem spać wypijaliśmy po kilka piw. Gapiąc się tępo w telewizor – opowiada.
Lepsza selekcja i pieniądze
Klara jest pedagogiem z 11-letnim stażem, pracuje w dwóch warszawskich szkołach. W jednej z klas, w której ma zajęcia, jest starszy od swoich kolegów o dwa lata 13-latek. Ewidentnie zaburzony, na co wskazuje jego zachowanie: nie reaguje na polecenia, obraża nauczycieli, manipuluje rówieśnikami, nie przestrzega norm. Jego mama nie zgadza się natomiast, aby jej syna przebadali i zdiagnozowali specjaliści z przychodni poradni psychologicznej – żeby mu pomóc. Uważa, że z dzieckiem wszystko jest w porządku, to szkoła sobie nie radzi. Oczekuje natomiast, że ktoś z pedagogów za chłopca będzie robił notatki z lekcji (bo niewyraźnie pisze) i przekazywał jej każdego dnia, co było zadane. – Jestem bezradna – przyznaje Klara.
Wyjściem z sytuacji będzie zawiadomienie sądu rodzinnego, żeby wkroczył do rodziny ze swoimi kompetencjami i nadzorem kuratorskim. – Dyrekcja oczekuje jednak, że nie będę angażowała jej w trudne sprawy i rozwiążę je we własnym zakresie – opowiada Klara. Dlatego nie ma mowy, żeby to szkoła zaalarmowała sąd rodzinny o problemie z uczniem. Zgadały się więc z koleżanką, że tamta złoży doniesienie na policję o demoralizację małoletniego. Klara swoimi zeznaniami potwierdzi stan faktyczny. I to policjanci będą składać wniosek do sądu rodzinnego. – Bo Dyrekcja by nigdy na to nie poszła w obawie przed niezadowoleniem samorządowych zwierzchników – kończy Klara.
Jolanta Palma potwierdza: nauczycielom brakuje narzędzi pozwalających na umiejętne reagowanie w różnych sytuacjach, również kryzysowych. Nie mają też specjalistycznej wiedzy, jak postępować wobec uczniów, których zachowanie radykalnie odbiega od normy. Bywają bezradni. Wiele rzeczy robią intuicyjnie, jeśli chcą się doszkalać, zwykle muszą robić to za własne pieniądze, a dobre kursy są drogie. Klara uczestniczyła w kilku organizowanych przez szkołę albo kuratorium i twierdzi, że ich poziom był żenująco niski. Na przykład: prowadząca zajęcia z mediacji miała przygotowaną prezentację z informacjami typu co to jest mediacja i czemu służy. Pytana o szczegóły przez kursantów nie była w stanie ich podać, nie znała się na tym. – Pewnie gdyby wynająć specjalistę, trzeba byłoby mu zapłacić z dziesięć razy więcej, niż wyniosła stawka tej pani – domyśla się Klara.
Niczym soczewka
Więcej szczęścia mają nauczyciele z Krakowa, gdzie od kilku lat za pieniądze samorządu prowadzone są dla nich cykliczne warsztaty mające dać im z jednej strony narzędzia do radzenia sobie w trudnych sytuacjach zawodowych, z drugiej – poczucie, że nie są osamotnieni, mogą na kogoś liczyć. Są wykłady z psychopatologii dzieci i młodzieży, warsztaty, na których przerabiane są konkretne przypadki, próbne interwencje mające nauczyć zachowania w sytuacjach kryzysowych.
Dr hab. med. Maciej Pilecki, kierownik Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, który nimi kieruje, opowiada, że o tym, iż nauczyciele pracujący z dziećmi z zaburzeniami potrzebują szczególnego wsparcia, wiedziano już w 1920 r., kiedy naukowcy włączyli się do budowania systemu oświatowego II RP. I już wówczas pomagano w Krakowie pedagogom w ich pracy. A z roku na rok zaburzonych dzieci przybywa. – Według naszych szacunków jedna czwarta uczniów szkół publicznych wymagałaby diagnozy i wsparcia – mówi dr Pilecki. Aby im go udzielić, trzeba przede wszystkim wesprzeć nauczycieli, którzy zapytani przez naukowców z Krakowa, jak zmieniła się ich praca w związku ze wzrostem zaburzeń psychicznych u dzieci, mówili o wzrastającej frustracji, osamotnieniu, braku struktur wspierających w relacjach z dziećmi mającymi problemy psychiczne i emocjonalne oraz wielkim trudzie we współpracy z – nastawionymi obronnie – rodzicami.
Dr Pilecki zauważa, że w szkole niczym w soczewce skupiają się problemy toczące nasze społeczeństwo, choćby rodziny i służby zdrowia. Następuje defragmentacja życia społecznego, brak wsparcia rodziny w lokalnej społeczności, rosnące tempo życia, konkurencja, rosnące wymagania… Odbija się to na dzieciach – te urodzone przed 1989 r. były zdrowsze pod względem psychicznym niż kolejne pokolenia. Co do nauczycieli zaś – osoby (wszystkie, nie tylko oni), które przyszły na świat przed 1968 r., zdecydowanie rzadziej chorują na depresję. Podatność na stres pedagogów młodszych rocznikowo – a więc i na chorobę – także rośnie.
– Temu należy zapobiegać już na studiach – mówi dr Pilecki. Bo te zaburzone dzieciaki, które dziś sprawiają nauczycielom tyle problemów, nie wyzdrowieją tylko dlatego, że osiągną pełnoletniość i pójdą na studia, a z nich niektórzy przecież ruszą do klas szkolnych. Dlatego w Krakowie przy UJ powstała przed kilkoma tygodniami – we współpracy ze Szpitalem Uniwersyteckim – SOWA, Studencki Ośrodek Wsparcia i Adaptacji. – Studenci mogą przychodzić ze swoimi problemami, miesięcznie mamy po kilkadziesiąt interwencji – mówi Maciej Pilecki. I zauważa, że takie sprawy, jak pomoc nauczycielom i studentom, powinny być prowadzone systemowo, a nie zależeć od dobrej woli samorządu.
Albo zaangażowania wolontariuszy. O tym, że należałoby wesprzeć nauczycieli (żeby pomóc dzieciom), w Łodzi na pomysł wpadła policja. – Zależy nam na tym, aby przełożyło się to na zmniejszenie agresji i autoagresji wśród dzieci i młodzieży, spadek samobójstw, zachorowań na depresję i inne zaburzenia psychiczne – informuje nadkom. Sławomir Szymański z Wydziału Prewencji Komendy Miejskiej. Współpracują z poradniami pedagogiczno-psychologicznymi, z Centrum im. Marka Edelmana. Wykłady, warsztaty, spotkania. – Co ważne, nauczyciele, spotykając się cyklicznie w większym gronie, sami są dla siebie nawzajem wsparciem. Możemy też się wymieniać doświadczeniem – oni, policjanci i ludzie z różnych instytucji pomocowych – opowiada nadkomisarz. Robią to wszystko w czynie społecznym, ale jest szansa, że w tę profilaktykę zintegrowaną włączy się miasto.
Dr Rafał Abramciów zauważa jeszcze jedną rzecz, która mogłaby poprawić kondycję psychiczną nauczycieli: należałoby zwracać uwagę na to, kogo się przyjmuje na studia uprawniające do wykonywania zawodu i już na etapie rekrutacji przeprowadzać selekcję, która eliminowałaby osoby, które nie nadają się do pracy z dziećmi. – Ze względu na dobrostan uczniów – zaznacza Abramciów.
Ostatni dzwonek
Ale żeby móc sobie wybierać dobrych kandydatów, najlepszych, trzeba im dobrze płacić. I tu się koło zamyka. Chyba że będzie kolejny strajk, choć zdaje się, że materiał nauczycielski jest już tak poobijany, tak zmęczony, że dwa miesiące wakacji może być za krótkim okresem, aby odzyskał siłę. Ten nieudany strajk będzie jeszcze długo odbijał się czkawką w wielu szkołach. Tak będzie na pewno w jednej z podstawówek na warszawskiej Woli. A było tak: w szkole tej nie ma związków zawodowych, ale nauczyciele chcieli przystąpić do protestu. Dyrekcja zorganizowała referendum – wyszło, że „za” jest większość grona pedagogicznego. Wtedy się przestraszyła i powiedziała, że to nie było prawdziwe referendum, tylko takie na niby, do jej wiadomości. Nauczycielami to wstrząsnęło, wyciągnęli z pamięci wszystkie grzechy Dyrekcji: mobbing, podsłuchiwanie pod drzwiami klasy, podważanie autorytetu zwracaniem nauczycielom uwagi przy uczniach, absurdalny zakaz rozmawiania z personelem pomocniczym (woźni, obsługa kuchni). Napisali skargę do burmistrza. Kilka osób odeszło z pracy. Ktoś zamierza skierować sprawę do sądu. – Atmosfera zawsze była zła, teraz jest fatalna – twierdzi moja rozmówczyni.
Mobbing w środowisku pracy nauczyciela zresztą wcale nie jest czymś rzadkim. Z badań pochodzących sprzed 11 lat (zrobił to Centralny Instytut Ochrony Pracy, przebadano 1098 nauczycieli zatrudnionych w 120 placówkach oświatowo-wychowawczych na terenie czterech dużych miast) wynika, że odsetek ofiar mobbingu wśród polskich nauczycieli wyniósł 9,7 proc. Teraz nie będzie lepiej, zwłaszcza że jak zauważają moi rozmówcy, praktyka polegająca na tym, że szefem placówki niekoniecznie zostaje najlepszy kandydat, tylko najlepiej poukładany w samorządzie, który potrafi sobie „wychodzić” stanowisko, wcale się nie zmieniło.
– Dlatego jak mam problem z uczniem czy rodzicem, to wiem, że nie mam co liczyć na wsparcie Dyrekcji – zauważa Marlena. I tłumaczy, że Dyrekcja boi się, żeby rodzic nie poskarżył się w gminie, bo wtedy ona będzie miała kłopoty. – Więc to ja dostanę ochrzan, na wszelki wypadek – wzdycha. Liczy dni do końca roku. Każdy zaczyna się tak samo: od silnego bólu brzucha rano, trzęsących się rąk, strachu przed wyjściem z domu, bo oznacza ono konieczność skonfrontowania się z klasą i tym wszystkim, co się z tym wiąże. Więc bierze tabletki na uspokojenie. Kiedy wróci do domu, napije się wina, żeby odreagować. A zanim położy się spać, weźmie proszki, aby móc zasnąć.