Dziś rozmowy ostatniej szansy na linii rząd – nauczyciele. Termin ewentualnego strajku ma być jak najdłużej trzymany w tajemnicy. Nad rodzicami i lokalnymi władzami wisi widmo zamkniętych szkół.
Jeszcze wczoraj ogólnopolska akcja protestacyjna wydawała się niemal pewna. Propozycje rządu i oczekiwania nauczycieli kompletnie się rozmijają – minister edukacji narodowej Anna Zalewska zapowiedziała, że wynagrodzenie zasadnicze pedagogów wzrośnie od 121 do 166 zł. Tymczasem związkowcy domagają się wzrostu płac o 1 tys. zł, i to z efektem od stycznia tego roku.
Dziś kolejny etap negocjacji, a po nich decyzja, czy do strajku dojdzie. – Jesteśmy ciekawi nowych propozycji, tym bardziej że we wtorek obradował rząd i być może w związku z tym pani minister ma coś do zaoferowania poza próbą spacyfikowania naszej akcji. Mimo to z niepokojem oczekujemy tych rozmów, bo pani minister już wielokrotnie mijała się z prawdą, a wręcz okazała się mistrzynią manipulacji, jeśli chodzi o kwestie wynagrodzeń nauczycielskich. Jeśli nie będzie satysfakcjonującego rozwiązania, będziemy zmuszeni do wejścia w spór zbiorowy i rozpoczęcia ogólnopolskiej akcji protestacyjnej – zapowiada w rozmowie z DGP Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego (ZNP).
Problem w tym, że szczegóły ewentualnego protestu mają być możliwie długo trzymane w tajemnicy. – Do tej pory nasze protestacyjne plany były wszystkim znane. Teraz nie ujawniamy szczegółowych informacji z uwagi na niektóre działania ministerstwa i kuratorów – podaje ZNP.

Pod ścianą rodzice…

Takie stawianie sprawy bardzo niepokoi samorządowców. Obawiają się, że trzymanie w tajemnicy do ostatniej chwili informacji o terminie strajku i jego przebiegu mocno skomplikuje życie nie tylko urzędnikom, ale przede wszystkim rodzicom i ich dzieciom. – To bardzo duży problem dla samorządu. Kto odpowie za to, jeśli dziecku coś się stanie, gdy nie będzie miało zapewnionej wcześniej zakontraktowanej opieki? Nauczyciele niech sobie strajkują, ale niech robią to w szkole, zapewniając chociażby opiekę – mówi Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP.
Jego zdaniem samorząd w kryzysowej sytuacji może uruchomić zajęcia opiekuńcze (nie wychowawcze), np. w świetlicach czy domach kultury. – Z tym że taka opieka będzie sprawowana przez osoby bez kwalifikacji pedagogicznych – zaznacza Świętalski.
Zapytaliśmy największe miasta o to, jak przygotowują się na strajk nauczycieli. W Gdańsku urzędnicy proszą, by rodzice uważnie śledzili informacje zamieszczane na Gdańskiej Platformie Edukacyjnej (ogólnomiejskim systemie komunikacji z rodzicami). – Dyrektor jednostki zobowiązany jest do organizacji zajęć wychowawczych na wypadek, gdyby nie były prowadzone zajęcia dydaktyczne. Mając na uwadze deklaracje organizacji strajku z zaskoczenia, apeluję do związków zawodowych o przygotowanie na taką ewentualność tych, którzy powierzają ich profesjonalizmowi swoje dzieci. Uzyskają tym samym o wiele większe poparcie społeczne dla swoich działań i oczekiwań – apeluje Piotr Kowalczuk, wiceprezydent Gdańska ds. polityki społecznej. Przy okazji wbija szpilę ekipie rządzącej. – Za lekkomyślność minister Zalewskiej po raz kolejny zapłacą rodzice, dzieci oraz samorządy – kwituje.
Władze Olsztyna na razie liczą na to, że nie wszyscy nauczyciele wezmą udział w ewentualnym strajku. – Z naszych informacji wynika, że w żadnej z olsztyńskich szkół nie ma takiej sytuacji, w której 100 proc. nauczycieli należałoby do ZNP. A zatem należy domniemywać, że nawet jeżeli dojdzie do strajków, to nigdzie nie będzie problemu z zapewnieniem dzieciom opieki – mówi Marta Bartoszewicz, rzeczniczka olsztyńskiego ratusza.
Podobnie twierdzą urzędnicy z Białegostoku. – Udział w strajku jest dobrowolny, zaś zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa uczniom wykonuje dyrektor szkoły – mówi Kamila Bogacewicz z tamtejszego urzędu miejskiego.
Takie założenia mogą być jednak ryzykowne, bo nie tylko ZNP rozważa protest. Niewykluczone, że to samo zrobi oświatowa Solidarność, która domaga się 15-proc. podwyżek (z polem do negocjacji). – Przed nami dwa ważne spotkania – komisja krajowa w piątek i we wtorek, 15 stycznia, nadzwyczajna rada sekcji. To pokaże determinację związkowców. Granicznym terminem, który ma rząd, jeśli chce zachować spokój, jest 14‒15 lutego. Jeśli chodzi o strajk, to oczywiście tego nie wykluczamy, choć podejmiemy autonomiczną decyzję w tej kwestii ‒mówi nam Ryszard Proksa, przewodniczący Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.

…i dyrektorzy

MEN nie odpowiedziało na nasze pytania o plany awaryjne. Z kolei jeden z samorządowców przekonuje, że lokalne władze mają znikomy wpływ na sytuację i możliwości reagowania na nią. – Negocjacje nauczycieli z MEN odbywają się bez naszego udziału i bez zwiększenia oświatowej części subwencji ogólnej. Sami nauczyciele stawiają nas pod ścianą i tak naprawdę możemy liczyć tylko na dwie rzeczy – zdolności reagowania na kryzysy poszczególnych dyrektorów szkół oraz na to, że nie wszyscy nauczyciele wezmą udział w strajku, przedkładając nad to bezpieczeństwo dzieci – mówi.
Sławomir Broniarz przekonuje, że choć informacje o terminie i przebiegu możliwego protestu nie będą na razie ujawniane, to jednak nie ma mowy o nagle opustoszałych szkołach. – Spontaniczną sprawą może być zwolnienie lekarskie, ale nie zamknięcie szkół – mówi szef ZNP. – Po pierwsze, nie da się utrzymać tajemnicy w grupie setek tysięcy ludzi, tak więc informacja o dniu strajku na pewno nie pojawi się z dnia na dzień. Po drugie, jeśli wchodzimy w spór zbiorowy, to dopiero na jego końcu pojawia się strajk. I wiadomości o nim będą znane co najmniej z trzytygodniowym wyprzedzeniem – precyzuje. Tak więc do paraliżu w szkołach (gdyby miał odbyć się w formule sporu zbiorowego) może dojść najwcześniej w lutym lub marcu.
Sławomir Broniarz potwierdza też, że w takiej sytuacji dyrektor szkoły, placówki czy przedszkola jest zobowiązany do zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa. – Powinien być powiadomiony o strajku z odpowiednim wyprzedzeniem, by zawiadomić rodziców, że jeśli mogą zapewnić opiekę, to niech to zrobią. Jeśli nie, to ten obowiązek spoczywa na dyrektorze. Nie może jednak do tej opieki zobowiązać uczestników strajku. Może sięgać po osoby uprawnione do opieki nad dzieckiem, np. w ramach doraźnego zatrudnienia. Na pewno nie mogą to być osoby przypadkowe – mówi Broniarz. Jak sądzi, najczęstszym rozwiązaniem stosowanym przez dyrektorów będzie apel do rodziców, by np. wzięli dzień wolny i zapewnili opiekę swoim dzieciom.