Edukacja odzwierciedla kulturę społeczeństwa, w którym funkcjonuje. Ale powinna brać z niej to, co w niej najlepsze, i nastawiać się na rozwój, a nie na trzymanie się kurczowo tego, co stworzyli nasi przodkowie
/>
/>
Wrzesień przyniósł gruntowne zmiany w polskim szkolnictwie. Czy przeprowadzona naprędce likwidacja gimnazjów miała sens?
Jedną z funkcji szkół gimnazjalnych było wyrównywanie szans uczniów. Taką rolę spełniały, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Co potwierdzają wyniki badań międzynarodowych, choćby PISA. W pierwszej edycji, w 2000 r., nasze nastolatki wypadły bardzo źle. W każdych kolejnych – coraz lepiej. To sygnał, że zabiegi reformatorskie nie poszły na marne. Co nie znaczy, że one były idealne i doprowadziły do takiego stanu, jaki chcielibyśmy uzyskać. Ale uważam, że zniszczenie instytucji gimnazjum jest błędem.
Właśnie do wyników badań PISA chętnie odnosimy się, dyskutując o edukacji w Polsce. Dlaczego?
PISA to Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (Programme for International Student Assessment), realizowany przez konsorcjum międzynarodowe nadzorowane przez OECD, do której należy też Polska. PISA koncentruje się na umiejętnościach z zakresu matematyki, nauk ścisłych i czytania. Badania te opierają się na założeniu, że szkoła jest tylko jednym z elementów w procesie zdobywania wiedzy i umiejętności potrzebnych w dorosłym życiu, dlatego nie skupiają się wyłącznie na niej. Obejmują wybraną losowo reprezentatywną grupę 15-latków. Rozwiązują oni testy sprawdzające umiejętność dostosowania się do realnych sytuacji, a ich wyniki analizowane są w kontekście właściwości systemu: zarządzania szkolnictwem, wydatków na edukację itp. Badania PISA nie są więc nastawione na pomiar tego, na ile uczniowie opanowali wiedzę zawartą w programach szkolnych.
A to jak jest weryfikowane?
Dzięki badaniom IEA (International Association for the Evaluation of Educational Achievement – Międzynarodowego Towarzystwa Mierzenia Osiągnięć Szkolnych). Te dotyczą osiągnięć uczniów w zestawieniu z programami szkolnymi i funkcjonowaniem szkoły. Program OECD ocenia przydatność kształcenia młodzieży dla rynku pracy i wymagań gospodarki, program IEA skupia się na tym, w jakim stopniu szkoła wypełnia zadania edukacyjne, i bada czynniki, z którymi te osiągnięcia mogą być związane. W istocie IEA jest organizacją matką wszystkich ruchów badawczych zajmujących się problemami edukacji. Założona została pod koniec lat 50. przez grupę profesorów psychologii i edukacji, którzy na prośbę UNESCO zastanawiali się, jak pomóc krajom postkolonialnym w poprawieniu edukacji. W tym czasie ekonomiści oceniali efekty edukacji na podstawie liczby uczniów kończących szkołę. Założyciele IEA uznali, że lepszym wskaźnikiem jest poziom wiedzy uczniów. I że trzeba znaleźć standard edukacyjny dla wszystkich krajów świata, a potem sprawdzać, jak on funkcjonuje.
I po to prowadzi się takie międzynarodowe badania? Jakie są ich cele?
Dwa najważniejsze to monitorowanie stanu edukacji oraz zastanawianie się, jak ją poprawić: jakie reformy należy wprowadzić i jak można to zrobić. Powinniśmy brać pod uwagę nie tylko wyniki badań, które dotyczą naszego systemu edukacyjnego, warto też przyglądać się rezultatom innych krajów. Z jednej strony edukacja jest fenomenem kulturowym i nie sposób mechanicznie przenieść systemu oświaty z jednego kraju do drugiego. Ale z drugiej strony doświadczenia innych zawsze można wykorzystać, dostosowując je do naszych potrzeb. A zatem polityka i praktyka edukacyjna to dwa najważniejsze powody, dla których warto robić takie badania.
A co daje uczestnictwo w programie?
Korzyści widać na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, zwiększa się zainteresowanie edukacją. W Norwegii, Szwecji i Słowenii prezentacja wyników badania TIMSS nad nauczaniem matematyki i przedmiotów przyrodniczych doprowadziła do publicznej debaty na temat edukacji. A to ułatwia reformy. Po drugie, dzięki badaniom rośnie zainteresowanie krajowych ośrodków badawczych edukacją. Łatwiejszy staje się dostęp do nowych metodologii, np. w Irlandii, Serbii, Rumunii, Armenii i Chile powstały systemy monitoringu edukacji, których wcześniej nie było. Po trzecie, porównanie różnych krajów rozwiewa mity dotyczące warunków poprawy edukacji. Okazuje się np., że zwiększenie nakładów finansowych i zmniejszenie liczby dzieci w klasie nie prowadzi automatycznie do poprawy wyników nauczania. O tych decyduje również wykształcenie i doświadczenie nauczyciela, a także autonomia pedagoga i szkoły oraz ich prestiż. Po czwarte badania ukazują właściwości rozwiązań stosowanych w poszczególnych krajach. Na przykład jeśli chodzi o rozpoczynanie nauki szkolnej, ważniejsze jest dopasowanie edukacji do możliwości dziecka niż wiek rozpoczynania szkoły.
Jakieś przykłady?
W Finlandii, która ma najlepsze wyniki edukacyjne w Europie, dzieci idą do szkoły w wieku siedmiu lat, a w Holandii, która ma również bardzo dobre wyniki, obowiązek szkolny zaczyna się wieku czterech, a najpóźniej pięciu lat.Rosja, która od lat uczestniczyła w badaniach IEA, w tym również w badaniach czytania dla czwartej klasy, PIRLS, obejmujących dzieci 11–12-letnie, z 16. miejsca w 2001 r. przeskoczyła na pierwsze miejsce w 2006 r. Rosjanie zauważyli, że w krajach, gdzie konieczne jest wyrównywanie różnic między środowiskami (np. miastem i wsią), naukę szkolną zaczyna się wcześniej. I zdecydowali, że do szkoły pójdą sześciolatki, a nie jak dotąd siedmiolatki.
Wiek rozpoczęcia edukacji jest aż tak ważny?
Wcześniejsze rozpoczynanie nauki odgrywa dużą rolę w likwidowaniu różnic między rozmaitymi grupami społecznymi. Daje dzieciom szansę na lepszy rozwój. Oczywiście pojęcie nauki jest bardzo pojemne: nie oznacza ono, że sadza się maluchy w ławce i pod groźbą knuta każe im się uczyć trudnych rzeczy. Ich nauka jest dostosowana do fazy rozwoju.
Co jeszcze się liczy?
Weźmy Hongkong. Od lat kraj brał udział w badaniach nad matematyką i naukami ścisłymi, a tamtejsi uczniowie należą do czołówki światowej. W 2001 r. po raz pierwszy uczestniczył w badaniu PIRLS, sprawdzającym biegłość w czytaniu, i w tym badaniu czwartoklasiści wypadli – jak na standardy Hongkongu – dosyć słabo. Eksperci zaczęli analizować, co się dzieje w krajach, w których uczniowie na tym etapie mają świetne wyniki w nauce czytania. Po przeanalizowaniu danych IEA wykryli, że jednym z ważnych czynników jest czytanie w domu. Jeżeli rodzice czytają dzieciom od dzieciństwa, a potem czytają razem z dziećmi, to u dzieci powstaje nawyk czytania. Tamtejsi specjaliści uznali, że jest to problem, który potrafią rozwiązać.
W jaki sposób?
Hongkong jest bardzo zatłoczony. Mieszkania są małe. Dlatego nie ma zwyczaju tworzenia bibliotek domowych, który jeszcze istnieje w Europie. A więc w domach nie ma też książek dla dzieci. Władze Hongkongu zaczęły od szkolenia rodziców. Tłumaczono im, dlaczego należy dzieciom czytać, jak zachęcać je do lektury. Szkoły zaczęły tworzyć biblioteki, z których rodzice mogli wypożyczać książki do domu. Pięć lat potem w następnym badaniu czytania Hongkong znalazł się już na drugiej pozycji.
A co można zrobić, kiedy uczniowie wypadają w międzynarodowych badaniach naprawdę źle?
Można poprosić zewnętrznych ekspertów o pomoc. Szwecja, zaniepokojona spadkiem wiedzy i umiejętności 15-latków (PISA), zwróciła się do OECD o pomoc w przygotowaniu reformy. Która się udała. Badania są więc przydatne. Trzeba tylko umiejętnie je wykorzystywać do reformy. Nie wszyscy to potrafią. Pewien kraj miał słabe wyniki w naukach ścisłych, zwłaszcza w matematyce. Władzom trudno było się z tym pogodzić, bo kraj był bogaty, a szkoły dobrze wyposażone, teoretycznie mieli tam wszystko, co potrzeba, by uczniowie osiągali świetne wyniki. Uznano, że najlepszym rozwiązaniem będzie kupienie sobie tego, co mają inni. Przedstawiciele władz pojechali do Singapuru i nabyli tam całą baterię programów nauczania. Kulturowo te dwa kraje nie mają ze sobą nic wspólnego, toteż sprowadzenie trudnych programów z kraju, w którym od uczniów bardzo dużo się wymaga, do kraju, w którym wymagania są niższe, okazało się niemożliwe. Ale przynajmniej przedstawiciele tego kraju zrozumieli, jak ważnym czynnikiem w edukacji jest motywacja. Dzieci nie będą się chciały uczyć, jeżeli rodzice nie będą chcieli, żeby ich dzieci się uczyły. Jeśli ogólne nastawienie w społeczeństwie jest takie, że nie musimy się wysilać, bo możemy kupić ekspertów, to wyniki edukacyjne będą słabe. Trzeba więc pracować nad motywacją dzieci, nauczycieli i rodziców, żeby poprawić wyniki nauczania. Ostatecznie rozpoczęto duże programy, które miały zachęcić dzieci i rodziny do uczenia się matematyki, nauk ścisłych. Z czasem wyniki uczniów zaczęły się poprawiać.
Takie badania kosztują. Kraje muszą płacić za wszystkie czynności przygotowawcze i utrzymanie międzynarodowego centrum badawczego. Pokrywają również koszty przeprowadzenia badania w kraju. Czy to się opłaca?
Kraje mogą nie uczestniczyć w jakimś badaniu z wielu powodów: jedne uważają, że mają za mało pieniędzy, inne nie chcą porównywać się z innymi. Czasami w grę wchodzą konflikty polityczne: jedni politycy w kraju chcieliby uczestnictwa w badaniach, a drudzy woleliby go uniknąć. Często problem sprowadza się do obawy, że nasi uczniowie mogą wypaść gorzej od innych. Choć staramy się tłumaczyć, że te wskaźniki są po to, ażeby lepiej zrozumieć edukację w danym kraju, a nie po to, żeby piętnować winnych, częstokroć publiczna analiza tabeli wyników prowadzi do wyrwania włosów z głowy albo nagonki. Grupą, która najczęściej obrywa, są nauczyciele. Kiedyś w jednym z krajów, którego wyniki w badaniu były poniżej średniej międzynarodowej, ukazał się artykuł pod tytułem „Nasi uczniowie kompletnie nie umieją matematyki i nauk ścisłych. Co złego jest z naszymi nauczycielami?”. W badaniu nie było ani słowa o tym, że cokolwiek złego jest z nauczycielami, ale media już wiedziały swoje .
Powiedzmy, że chcemy porządnie zreformować system edukacji w Polsce. Od czego powinniśmy zacząć?
Ponieważ edukacja jest ważna dla wszystkich, żadna reforma nie jest prosta. Jest czasochłonna, powinna być konsultowana z różnymi sektorami społeczeństwa. Nie tylko z rodzicami i dziećmi, ze środowiskiem szkolnym – nauczycielami i administracją edukacyjną, ale również z pracodawcami. Pewne rzeczy trzeba robić równolegle. Polska ma dobrze funkcjonujący Instytut Badań Edukacyjnych, uczestniczy w badaniach PISA i niektórych badaniach IEA – są więc dane, na których można się opierać w reformach. Trzeba je tylko dobrze zrozumieć.
To wystarczy?
Dzięki badaniom międzynarodowym widzimy, co jest możliwe w innych krajach. Zawsze możemy się zastanowić, czy to byłoby nam potrzebne. Edukacja odzwierciedla kulturę społeczeństwa, w którym funkcjonuje. Ale powinna brać z niej to, co w niej najlepsze, i nastawiać się na rozwój, a nie na trzymanie się kurczowo tego, co stworzyli nasi przodkowie. Czyli nie tylko tradycja, ale również innowacje i nowoczesność. Trzeba też pamiętać, że w edukacji należy wykazywać cierpliwość. Musimy działać roztropnie i ostrożnie, brać pod uwagę okoliczności, myśleć perspektywicznie. Zawsze jesteśmy krok do tyłu, dlatego edukacja wymaga permanentnej reformy. To nie jest tak, że można system raz a dobrze zmienić. Przecież dzisiaj uczymy dzieci dla jutra, którego jeszcze nie znamy. Dlatego warto korzystać z doświadczeń innych.
A jak to robią inni? Finowie zaczęli od kształcenia nauczycieli, a ich system oświatowy uważany jest za jeden z lepszych na świecie.
Finowie są innowacyjni. Ostatnio przygotowali program, który ma na celu zbadanie, czy nie dałoby się zastąpić przedmiotów szkolnych nauczaniem o pewnych zagadnieniach czy problemach. Postulują, by sprawdzać, jak różne dyscypliny przyczyniają się do rozumienia tych zagadnień i rozwiązywania problemów. Żeby wychować obywatela, nie wystarczy nauczyć go socjologii i struktury władzy w jego kraju. Byłoby też dobrze, gdyby również przyjrzał się problemom swojego kraju zarówno z perspektywy polityka, jak i z perspektywy obywatela – np. w przypadku kwestii ekologii, rolnika, który ma interes w tym, żeby dbać nie tylko o plony, ale także o to, co jest korzystne dla przyrody.
Jakieś inne przykłady?
Singapur, który ma bardzo duże osiągnięcia w matematyce i naukach ścisłych. Odwiedzałam jedną ze szkół średnich w tym kraju. Program nauczania w niej obowiązujący, stworzony we współpracy z Narodowym Uniwersytetem Singapuru, był tak ułożony, że uczniowie mogli uczęszczać na tę uczelnię na wybrane przez siebie zajęcia. Na uniwersytecie opiekował się nimi wyznaczony „asystent student”. Taki asystent współpracował z uczniami w określonej dziedzinie, która ich szczególnie interesowała. Młodsi wykonywali wspólny projekt, pomagali w pracy, którą ów starszy kolega miał przygotować na zajęcia uniwersyteckie. Dla uczniów zainteresowanych naukami ścisłymi było to stymulujące doświadczenie i w sensie intelektualnym, i w sensie motywacyjnym – robili przecież rzeczy, których normalnie się w szkole nie robi.
W Holandii dyskutuje się o jeszcze wcześniejszym niż obecnie rozpoczynaniu edukacji. Jakie argumenty za tym przemawiają?
Chodzi o wyrównywanie szans. Globalizacja jest realnym zjawiskiem, które ma swoje zalety i wady. Nie zlikwidujemy jej, możemy ją tylko oswoić. Jednym z efektów globalizacji jest ogromne przemieszanie się ludzi z różnych kultur i z różnych światów. Nie tylko w wyniku wojen, lecz także wskutek czysto ekonomicznych potrzeb tych, którzy poszukują za granicą lepszego życia i tych, którzy gonią po innych krajach, szukając siły roboczej dla swoich firm. To wszystko sprawia, że ludzie są wciskani pod parasol jednej kultury dominującej w danym kraju. Wcale nie jest łatwo się do tego dopasowywać. Teraz chodzi o to, żeby dzieci przybyłe z innego kraju nie wlokły się w ogonie za swoimi rodzicami, bo może już ich czterdziestoparoletnie matki nie nauczą się dobrze języka kraju, do którego trafiły, może już nigdy nie znajdą pracy adekwatnej do swoich kwalifikacji, ale dzieciom należy stworzyć takie szanse. Im wcześniej umieści się je w środowisku wspólnym dla całej kultury danego kraju, tym lepiej. Cały czas posługuję się terminem „edukacja”, bo dziecko się uczy od momentu narodzenia albo jeszcze wcześniej. Pytanie, jak ta nauka jest organizowana. Stąd bierze się myślenie, że edukację szkolną można zaczynać wcześniej niż w tej chwili. W Holandii dzieci idą do szkoły w wieku czterech lat, a niektóre miasta planują już szkołę dla dwulatków. Oczywiście formy edukacji zmieniają się z roku na rok, wraz z rozwojem możliwości dziecka.
Początek to taka zabawa w szkołę?
Zabawa jest metodą uczenia, równie dobrą jak inne. Dopiero w wieku sześciu lat dzieci holenderskie rozpoczynają naukę bardziej „ławkową”. Badania potwierdzają, że dzieci z trudniejszym startem lepiej sobie radzą, gdy idą do szkoły wcześniej. Dlatego wiele krajów o tym myśli. Wszystko to może nam przynieść korzyści, jeżeli nie będziemy do nauki szkolnej podchodzili ideologicznie i ze strachem.
Może strach bierze się z tego, że dyskutując o edukacji, nie definiujemy dokładnie, co to jest szkoła?
Myślę, że jest jeszcze gorzej. Cały czas mamy w głowie szkołę jako instytucję dość opresyjną, bo taka była w PRL. Pamiętajmy jednak, że opresyjnej szkoły nie zbudował komunizm. Szkoła była taką instytucją również w ubiegłych wiekach. W Polsce mówi się o pruskiej musztrze w szkole. My stale mamy taki model w głowie. Kiedyś polski dziennikarz zapytał mnie, jak to jest, że takie małe dzieci w niektórych krajach posyłane są do szkoły. Traktował to niemal jak karę. Próbowałam mu tłumaczyć, że te dzieci są szczęśliwe w swojej szkole. A on mówi: „No jak to są szczęśliwe, przecież są przymuszane do nauki w takim młodym wieku”. Naprawdę nie miał racji.
A co z wychowaniem obywatelskim? Można odnieść wrażenie, że nieszczególnie się nam ono udaje, o czym świadczy niska frekwencja w wyborach, obojętność ludzi na to, co się dzieje wokół nich, negatywny stosunek do uchodźców. Dlaczego tak się stało?
Przypomnę, że pierwsze badanie edukacji obywatelskiej CIVED z udziałem Polski odbyło się w 1999 r. Wtedy nasi uczniowie mieli najlepsze wyniki w teście wiedzy spośród 28 krajów i zupełnie dobre wyniki w kwestionariuszu postaw wobec różnych aspektów życia w demokracji. Jedyne, czym zdecydowanie i oni, i uczniowie z innych byłych krajów komunistycznych odbiegali od swoich zachodnich kolegów, było to, że mieli dużo większe oczekiwania wobec państwa. Bliskie im było państwo opiekuńcze. Ostatnie badanie wiedzy obywatelskiej ICCS, w którym uczestniczyła Polska, odbyło się w 2009 r. W najnowszym, z 2016 r., Polska nie brała udziału. W 2009 r. polscy uczniowie w teście wypadli gorzej niż w 1999 r., choć byli nadal w grupie powyżej średniej. Tłumaczyliśmy ten dobry wynik z 1999 r. tym, że „nowa” wiedza obywatelska była wtedy atrakcyjna: dla młodzieży, nauczycieli, rodziców. Skoro jednak wyniki badań w 2009 r. były gorsze niż w 1999 r., to znaczy, że coś nam się nie udało. Przez 10 lat nie tylko nie posunęliśmy się do przodu, ale cofnęlismy. Myślę, że to doświadczenie z gatunku tych, które powinny nas uczyć pokory. Musimy pamiętać, że szkoła nigdy nie będzie właściwie pełniła swojej funkcji, jeżeli nie będzie dobrze współpracować z rodziną i ze środowiskiem lokalnym. To może dotyczyć wszystkich przedmiotów szkolnych, a już z całą pewnością będzie dotyczyło takich przedmiotów, jak wiedza o społeczeństwie i rozumienie go. Przecież dzieci uczą się tego nie tylko w szkole, ale również w domu, wśród rówieśników. Tak że to, jak się w szkole traktuje dzieci, które pochodzą z innych kultur, co się dzieje w szkole – między dziećmi, które mają kłopoty w nauce albo są z biednych rodzin lub mają jakieś problemy fizyczne czy psychiczne, a innymi dziećmi – to są niezwykle ważne sprawy. A nie tylko wiedza, jak funkcjonuje parlament i kto jest prezydentem.
Mówimy i o uczniach, i o nauczycielach?
I o uczniach, i o nauczycielach, i o dzieciach, i o środowisku lokalnym – o tym, jak się zachowuje policjant, jak się zachowują urzędnicy w gminie, jaki jest na przykład stosunek do pomagania ludziom starszym. W Holandii młodzież gimnazjalno-licealna jest rozmaitymi sposobami włączana w pomoc ludziom starszym. Chodzi tu nie tylko o pomoc w zakupach czy w innych sprawach życia codziennego, bo to mogą zrobić pracownicy socjalni, ale o towarzyszenie tym osobom. Kiedyś widziałam fantastyczną scenę, jak po molo w jednym w nadmorskich kurortów holenderskich pędziło kilkanaście wózków inwalidzkich ze staruszkami. Wózki były popychane przez nastolatków. Wszyscy oni – i starzy, i młodzi – pękali ze śmiechu i komentowali razem te wyścigi. Pomyślałam sobie, że to przedłuża życie tym starym, ale daje też jakieś szczególne doświadczenie tym młodym. W Amsterdamie jest katolicki dom opieki pod wezwaniem św. Józefa. W tym domu starców pewna liczba pokoi jest wynajmowana za darmo studentom różnych uczelni amsterdamskich. W zamian za pokój student oferuje tygodniowo kilka godzin swojego towarzystwa starym ludziom: studenci rozmawiają z nimi, czytają im, po prostu z nimi są. Tego nie wymyślił minister edukacji. To się dzieje w lokalnej społeczności. Uważam, że w Polsce wciąż brakuje takich właśnie inicjatyw.