MEN od początku nie zdaje egzaminu z komunikacji - i to ze wszystkimi podmiotami środowiska edukacyjnego. Z jednej strony organizuje spotkania z uczniami, mówi o potrzebie podniesienia prestiżu zawodu nauczyciela, a z drugiej - swoimi działaniami pokazuje brak dialogu. Analogicznym przykładem jest sprawa godzin ponadwymiarowych, gdzie chaos komunikacyjny był widoczny jak na dłoni. Sytuacja z raportem IBE-PIB o zadaniach domowych wygląda bardzo podobnie. Najpierw zapowiadano szybkie decyzje, później opublikowano fragmentaryczne dane, a pełny raport pojawił się na stronie IBE-PIB po cichu, w zasadzie bez komentarza ministerstwa i autorów. Trudno nazwać to inaczej niż manipulacją. Wszystko wskazuje, że wyniki badań nie pasowały do oczekiwań resortu. Warto zaznaczyć, że kwestia zadań domowych stała się polityczna - od wyborczej deklaracji premiera, przez zapis w umowie koalicyjnej, po rozporządzenie minister. Tymczasem wyniki raportu IBE-PIB oraz nastroje nauczycieli i dyrektorów jasno pokazują, że decyzje nie przyniosły pozytywnych zmian. W tym przypadku można wręcz mówić o masowym braku akceptacji dla tego rozwiązania.
Od lat ministrowie edukacji regulowali to, czego należy nauczać, wykorzystując do tego akty prawne. Minister Barbara Nowacka idzie krok dalej - chce wpływać nie tylko na treści nauczania, lecz także metody, za pomocą których powinny być one przekazywane.
Kwestię zadań domowych należy pozostawić nauczycielom do samodzielnego rozstrzygania. Nie da się tego skutecznie uregulować przepisami - minister nie jest przecież w stanie przewidzieć wszystkich sytuacji, które mogą wystąpić w szkolnej rzeczywistości. Szkoła jest po prostu zbyt złożonym środowiskiem, by zamykać wszystkie sprawy w paragrafach.
Owszem, część nauczycieli nadużywała zadań domowych, co w pewnym stopniu przyczyniło się do powstania problemu. Ale próba rozwiązania go centralnymi regulacjami niczego nie zmieni. Co więcej, takie działania pokazują brak zaufania do nauczycieli. Jeśli ministerstwo rzeczywiście chce wzmacniać ich autorytet, nie może jednocześnie podważać go kolejnymi aktami prawnymi.
Rozwiązanie wprowadzono 1 kwietnia ub. r., czyli w środku roku szkolnego, a właściwie drugiego semestru. Jeszcze 31 marca można więc było zadawać prace domowe, dzień później nie. Konia z rzędem temu, kto potrafi to zrozumieć. Jeśli więc po raz kolejny planuje się wprowadzać podobne zmiany w trakcie roku szkolnego, będzie to decyzja równie niezrozumiała i może wywołać poruszenie. Takich działań ze strony resortu nie da się racjonalnie uzasadnić.
Nie dziwię się jednak, że władze nie wiedzą dziś, co z tym zrobić, ale - mówiąc wprost - same ten problem stworzyły. Tak było zarówno z zadaniami domowymi, jak i z godzinami ponadwymiarowymi. To nie nauczyciele wywołali te trudności, lecz nadmierne próby regulowania rzeczywistości. Oczywiście, wyborcy oczekiwali rozwiązania kwestii zadań domowych, ale to nie znaczy, że chcieli ich likwidacji. Ten problem można było rozwiązać na różne sposoby, niekoniecznie przez odgórne zakazy i ograniczenia.
Rozmawiała: Karina Strzelińska