Furtka. A za nią ciastka. Całe pola ciastek. Z czajnika leje się czekolada, zamiast drzew lody na patyku. Wśród tych wspaniałości biegają małe kotki. Mama i tata też są. Pewnie tak wyglądałaby Ziemia, gdyby stwórcą mógł być Witek.
Dziennik Gazeta Prawna
Gwiazdy są piękne, ponieważ na jednej z nich istnieje kwiat, którego nie widać.
Dominika i Wojtek wiedzą, jak bardzo ważne są słowa. Od lat słowa te liczą i spisują. A potem robią wszystko, żeby je zatrzymać. Denerwują się, gdy któreś z tych słów ulatuje. Martwią, jeśli po kilku tygodniach jedno zaczyna jakby inaczej brzmieć. I drżą z niepokoju, kiedy niespodziewanie zmienia sens. Dominika i Wojtek dbają o te słowa dla Witka.
2013 rok. Styczeń. Mówi i robi „pa, pa”.
6 lutego. Na naszą prośbę wskazuje żabkę w książeczce „Na tej mokrej łące”.
13 lutego. Pokazujemy mu banana, mówimy „banan”, a on powtarza „manaman”. Kiedy sięgamy po banana w maju, nie potrafi już tego powtórzyć.
Marzec. Kilka razy posyła buziaka.
Kwiecień. Zaczyna uderzać głową o podłogę. Ze złości. Często chodzi też na palcach. Buduje z klocków wieże. Chce coraz bardziej uczestniczyć w domowych czynnościach. Pomagać w sprzątaniu, gotowaniu, podawaniu czystych naczyń. Widzimy małą obsesję na punkcie czajników i konewek. Pasjonuje go wszystko, z czego można lać wodę. No i furtki. W kółko by je otwierał i zamykał.
Maj. Bardzo chce dostać butelkę z mlekiem, która stoi w zasięgu jego rączki. Ale nie potrafi jej chwycić. Płacze ze zdenerwowania. Jedyne, co jest w stanie zrobić, to chwycić mnie (Dominikę) za nadgarstek i skierować moją rękę w kierunku butelki. Coraz częściej, jeśli czegoś nie chce, kręci głową na nie. Mamy też wrażenie, że coraz częściej chce zaangażować nas do zabawy. Że staje się coraz bardziej towarzyski. Jak czegoś się przestraszy, od razu biegnie się przytulić. Bardzo lubi się przytulać.
15 maja. Na kolanach sadza sobie żabkę zabawkę, rozkłada jej łapki i kładzie w nie książeczkę. Tak jakby chciał tej żabce czytać. Martwi nas słaby kontakt wzrokowy. Coraz słabiej reaguje też na imię.
27 maja. Jakby nastąpiła poprawa. Jakby większy kontakt wzrokowy, bardziej towarzyski, zwraca uwagę na dzieci, czasem nawet się z nimi bawi. Zauważamy jednak, że coraz częściej mówi „nie”, kręci głową zawsze, kiedy coś mu nie pasuje.
1 czerwca. Więcej rozumie. Idzie do Wojtka na kolana po tym, jak go o to proszę (Dominika). Na pytanie, gdzie jest bajka, pokazuje na półkę z DVD. Chyba lubi litery, wciąż je pokazuje i nazywa po swojemu. Nie lubi być sam. Naśladuje zachowania spotkanych dzieci. Spogląda na twarze i w oczy innych ludzi. Wprawdzie na krótko, ale spogląda. Poza tym sam sobie wymyśla zabawy, znajduje nowe zastosowania dla zabawek. Coraz lepiej rozumie „daj buziaka”. I jest bardzo uczuciowy. Płacze, gdy przez chwilę udajemy, że jest nam smutno.
23 czerwca. Częściej pokazuje palcem to, co chce. Wydaje się, że lepiej reaguje na imię. Dwa razy powiedział „am” na widok jedzenia. Dwa razy powiedział „ma” na widok Dominiki.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu
Dominika i Wojtek wiedzieli. Czuli, że ich syn jest inny. Bali się wypowiedzieć to na głos, ale odkąd Witek skończył pierwszy rok, towarzyszyło im poczucie, że „chyba coś jest nie tak”. Taka rodzicielska intuicja. Rozum niby uspokajał, że wszystko jest w porządku, że każde dziecko rozwija się na swój sposób. W swoim tempie. Ale w sercu narastał niepokój. Dominika: – Z książek typu „Pierwszy rok życia dziecka” dowiadywaliśmy się, że z każdym etapem rozwoju dziecka wiąże się określony zestaw umiejętności. Z drugiej strony czytaliśmy, że każde dziecko jest inne i że nie wszystko przebiega książkowo. To miało nas uspokoić, wyciszyć, ale paradoksalnie tylko potęgowało lęk i wątpliwości.
Bo w przypadku Witka różnice były widoczne na każdym kroku. Kiedy wpadał w panikę na widok owoców i warzyw. Gdy dostawał spazmów po stuknięciu kubka o blat stołu. Albo jak podczas przewijania odwracał główkę, unikając spojrzenia Wojtkowi prosto w oczy. Czy małe dzieci tak mają? Wojtek: – Słuchaliśmy opowieści innych rodziców o swoich dzieciach. Że potrafią powtórzyć kilka słów. Że odróżniają żyrafę od zebry. Im więcej takich historii słyszeliśmy, tym bardziej czuliśmy, że wszystko to jest poza zasięgiem Witka. Że on nie tylko tego nie potrafi, ale też nie jest w stanie się tego nauczyć.
Niepokój uciszali jednak zapewnieniami lekarzy, że jest jeszcze bardzo mały. Że jest w fazie rozwojowej i że wszystko może się zmienić. Że być może potrzeba mu więcej czasu niż innym dzieciom. Że jest chłopcem, a oni rozwijają się inaczej niż dziewczynki. Tym bardziej że z fizycznego punktu widzenia Witek rozwijał się prawidłowo. Chodził, śmiał się, gaworzył, był bardzo towarzyski. – Kiedy skończył rok, czekaliśmy jeszcze w miarę spokojnie. Na to pierwsze słowo. Ale kiedy po dwóch kolejnych miesiącach pierwszego słowa nie było, niepokój zamienił się w lęk. Paraliżujący, pełzający po plecach. Bo Witek powoli tracił kontakt z otoczeniem. Nie za bardzo chciał się już razem bawić, nie interesowało go naśladowanie ani pokazywanie gestów czy zabawek. Zupełnie tak, jakby powoli, dzień za dniem, Witek zamykał się w sobie. Z jednej strony potrzebował taty i mamy, z drugiej nie potrafił się do nich zbliżyć – mówi Dominika. Potem pomyślą, że może dlatego tak bardzo pasjonowały Witka wszystkie furtki. Może szukał swojej furtki, żeby do nich wrócić.
Z zapisków Dominiki i Wojtka: „Do 30 czerwca 2013 r. Witek lepiej reaguje na imię, częściej łapie kontakt wzrokowy. Potem następuje pogorszenie. Mniej kontaktu, reakcji na imię, więcej zachowań agresywnych, np. bicie się po twarzy, niechęć wobec innych dzieci”. Od kilku dni mówi co chwila „mama”, ale boją się, że w jego języku oznacza to raczej „chcę to, daj mi”. Coraz gorzej znosi też spotkania z innymi dziećmi. To wtedy też pojawiają się dziwne zbitki głosek: „szuje”, „arago”.
14 lipca. Wizyta w zoo. Nie chce nawet zerknąć na zwierzęta, które pokazujemy mu palcem. A potem na powtarzanie „nie ma mnie” zakrywa dłońmi oczy, tak jak przy zabawie w „a kuku”. Nie wiemy, czy to przypadek, czy rozmyślne działanie.
Koniec lipca. Witek jest w szpitalu na badaniach. Początkowo zachowuje się grzecznie, reaguje na imię, ale z czasem dostaje ataków histerii. Wszystkie badania wychodzą dobrze. Witek dobrze słyszy, ma dobre wskaźniki poza lekką nadczynnością tarczycy. Po pobycie w szpitalu jedziemy do dziadków. Dobrze się tam czuje. Bardzo posmakowała mu prażona kukurydza. Coraz częściej też powtarza słowo „tatu”, które najwyraźniej oznacza tatę. Bardzo dobrze znosi podróże, szybko się aklimatyzuje. W odwiedzinach u cioci i wujka, których rzadko widuje, skakał, popisywał się, tańczył. Sprawdzał, czy wszyscy na pewno go oglądają. Coraz częściej zdarzają się całe przespane noce w łóżeczku. W książeczce o zwierzętach chyba rozpoznał kota. Na widok obrazka powiedział „miau, miau”.
A potem słowa Witka zaczynają coraz częściej żyć własnym życiem. „Miau, miau” deformuje się do „mniam, mniam”. „A mam” należy odczytać jako „chcę chrupka”.
Kiedy Witek chce wyjść na dwór, przynosi tylko jednego buta. Dopiero kiedy Dominika zakłada mu tego buta na nogę, Witek jakby budzi się i biegnie po drugi.
Coraz częściej myli mu się „spójrz” z „daj buziaka”. Zamiast spojrzeć zawsze pocałuje, nigdy odwrotnie. Ale wciąż lubi bawić się z obcymi ludźmi, łapie kontakt, nawet z tymi, których widzi pierwszy raz w życiu. Ale toleruje tylko dorosłych. Dzieci ignoruje. Wciąż jakby mało mu było towarzystwa, ciągnie Dominikę i Wojtka do swojego pokoju, walczy o ich uwagę. Gdy Dominika z kimś rozmawia, krzyczy i rzuca gazetą.
Słyszy, i to lepiej niż inni. Pojawia się dodatkowa nadwrażliwość na rytmiczne, powtarzalne dźwięki. Na przykład na kierunkowskaz w samochodzie. Witek wpada wtedy w panikę, zakrywa dłońmi uszy.
W tym czasie niemal wszystkie słowa, które się pojawiają, utrzymują się maksymalnie do dwóch tygodni. W tym czasie zniekształcają się, uciekają. Witek gubi słowo po słowie.
A Dominika pisze: „Martwię się, że Witek zaczyna mieć stymulacje, powtarzalne gesty, które tak jakby pojawiały się w zastępstwie. Jakby miały przynieść ulgę, zapełnić pustkę. Dotyka palcem wskazującym ust, jakby się zastanawiał. Albo trzykrotnie muska po głowie, po włosach. Te gesty wydają się dziwne, przez to niepokojące. Nie potrafię tego uzasadnić (...)”.
Poznaje się tylko to, co się oswoi
Nie pamiętają już, kiedy dokładnie pojawiło się w ich głowach słowo autyzm. Pamiętają za to dobrze, gdy pierwszy raz wpisywali je w internetowej wyszukiwarce. Z drżeniem rąk. Z zapartym tchem. A potem wczytywali się w kolejne definicje raz za razem, prawie ucząc się ich na pamięć. – Analizowaliśmy je niemal jak fragment „Etyki” Spinozy – dodaje Wojtek.
Wszystko przez sposób, w jaki Witek zaczął się kontaktować ze światem. Mimo prób i pomocy nie był w stanie sam pokazać tego, co chciał. Nie potrafił wypowiadać się za pomocą słów czy gestów. Za każdym razem wykorzystywał ręce Dominiki i Wojtka jako narzędza do wskazywania. Potem dowiedzieli się, że to tzw. komunikacja zastępcza, typowa dla autyzmu.
Kiedy Dominika przeczytała o wszystkich możliwych symptomach autyzmu, poprosiła Witka, żeby pokazał na zabawce pacynce, gdzie ma oko. Prosiła go, błagała, w końcu płakała i prosiła. Ale mijały kolejne minuty, a Witek nie reagował. – Z jednej strony ogarnęło nas przerażenie, bo spełniał część kryteriów dziecka autystycznego. Uciekał przed kontaktem wzrokowym, nie wskazywał, nie chciał się uczyć ani naśladować. Z drugiej strony był w pewien sposób towarzyski, lubił się przytulać. Na dodatek był w tym książkowym wieku rozwojowym, kiedy nic nie powinno w sumie nas dziwić. Przez jakiś czas miotaliśmy się między paniką a nadzieją, że wszystko jest dobrze. Że tak po prostu się rozwija. Ale w takim rozchwianiu nie dało się normalnie żyć – przyznają dzisiaj.
Zadawali pytania, odpowiedzi nie było. Internet to tylko internet. Zbitek prawdy i fałszu. Dopiero później dotrze do nich, że o ironio, to z sieci dowiedzieli się o Witku więcej niż od lekarzy. Na razie jest przychodnia. I podstawowa wizyta u pediatry. Sam pediatra nic niepokojącego u Witka nie znalazł, ale na wszelki wypadek skierował go do neurologa. Neurolog potwierdził diagnozę pediatry, zapewniając, że wszystkie odruchy u Witka są prawidłowe. Zrobił mu nawet test na łapanie długopisu, który Witek zdał wzorcowo. – Widzi pani, dziecko z autyzmem nie zainteresowałoby się spadającym długopisem – zapewniał lekarz przestraszoną Dominikę. A Witka interesowało prawie wszystko. Światełko na długopisie, róża na bluzce, czarna litera W na gazecie. Do drugich urodzin brakowało kilku tygodni.
Dominika: – Wszyscy nas uspokajali. Opowiadali nam o przypadkach dzieci z autyzmem, o tym, jak bardzo są zaburzone. W zasadzie można powiedzieć, że rysowali przed nami taki typowy popkulturowy obraz dziecka autystycznego godzinami wpatrzonego w przestrzeń. Takiego rain mana. Wniosek był jasny: „to nie Witek”. Lekarze i pedagodzy twierdzili zgodnie, że trzeba Witka jakoś pobudzić. Ale wiedziałam, że inne dzieci rozwijają się tak szybko, że to raczej rodziców trzeba pobudzać, żeby za nimi nadążali. A Witka trzeba było dwa miesiące uczyć robić „pa, pa”.
Niepokój narastał. Nic nie wydawało się takie, jak powinno. Jakby czas się cofał. Jakby z dnia na dzień Witka zasnuwała mgła. Wojtek: – Z tyłu głowy czaiła się myśl, że jest inny. I trzeba tę inność jakoś nazwać.
I właśnie wtedy pojawił się zeszyt. A wraz z nim słowa. Słowa Witka oraz Dominiki i Wojtka, którzy próbowali te słowa zatrzymać. Mijały całe tygodnie, a w zeszycie wciąż widniały tylko „nie” i „pa, pa”. A z czasem i one zaczęły blaknąć. Zeszyt słów zaczął więc służyć do zapisywania zachowań Witka.
Dominika: – Stał się niejako „dowodem na zdrowie”. Zapisywałam w nim wszystko to, co według mnie wskazywało na „normalność” Witka. To, co raz na zawsze miałoby zaprzeczyć autyzmowi i wykluczyć go z naszego życia.
Ale przychodzi dzień, którego tak bardzo się bali. Dzień, w którym słowa zaczęły znikać bezpowrotnie. Zanim Dominika zdążyła je zapisać.
25 września. Pojawia się słówko „cioto”, półtora tygodnia później zmienia się w „sotam”. Witek zaczyna się izolować. Zamyka się w pokoju, najlepiej jeśli jest ciemno. Kiedy do niego wchodzimy, zaczyna nas wyganiać. Czasem pozwala nam zostać, ale drzwi muszą być zamknięte. Unika kontaktu wzrokowego. Płacze, jest agresywny, kiedy czegoś mu się odmówi. Bawi się w udawanie spania.
Październik. Nie radzimy sobie z atakami złości. Witek coraz częściej uderza głową o podłogę, leżąc na plecach. 20 minut potrafi przekładać jeden przedmiot z miejsca na miejsce i z powrotem. Przytula się, ale coraz gorzej sypia. Od kilku dni nie chce jeść, terroryzuje nas, wciąż chce tylko bajki. Coraz częściej chowa się w ciemnych miejscach, w szafie, w ubikacji. Po ciemku, przy zgaszonym świetle. Strasznie obgryza skórki przy paznokciach, do krwi. Unika innych dzieci. Nie lubi huśtawek. Trochę lepiej wychodzi mu jednak komunikacja niewerbalna. Pokazuje, co chce. Po dwóch dniach niewidzenia taty na pytanie, kto to, odpowiada: „tata”.
Świat łez jest taki tajemniczy
Dominika i Wojtek na pamięć znają te wszystkie formułki i definicje. Że jest coraz częściej diagnozowanym zaburzeniem rozwoju. Że jego przyczyna wciąż pozostaje nieznana. Że cierpiący na niego bardzo często są geniuszami. Bla, bla, bla. Ilekolwiek by o nim napisać, powiedzieć, obliczyć, to i tak za każdym razem zaskoczy. Uderzy. Niechcący zamroczy. Jak nieporadne stworzenie z innej planety. I właśnie tak Dominika i Wojtek chcieliby o tej inności Witka mówić. Jak o czymś, co można oswoić, czego nie trzeba się bać. Wystarczy tylko na tę inność spojrzeć oczami Witka.
Koniec października. Witek od tygodnia zwraca się do Dominiki mamo. Chyba tak. Mówi coś jakby „mamusza”. Co dziwne, bo Dominika nigdy o sobie tak nie powiedziała. Opiekuje się kotkiem zabawką. Karmi go, przytula, jego łapką włącza bajkę. Coraz częściej jednak wydaje się nieobecny, jakby był mniej wesoły, tylko przy łaskotkach trochę się uśmiecha.
A potem, podczas kolejnej wizyty u kolejnego lekarza, usłyszeli zdanie, które będą powtarzać wszystkim. Że rodzice zazwyczaj słusznie się martwią. Liczyli się z tym, że w końcu usłyszą diagnozę Witka. Że jego inność nie wynika z wczesnego wieku, z tego, że jest wrażliwy. Chcieli jak najszybciej wiedzieć. Jeśli autyzm, OK. Jeśli nie autyzm, to co ?
Wojtek: – Czytaliśmy setki publikacji poświęconych autyzmowi, wypowiedzi rodziców na forach. I im bardziej wnikaliśmy w to wszystko, tym bardziej byliśmy przekonani, że Witka też to dotyczy.
Trochę przez przypadek trafili do prywatnego stowarzyszenia SPOZA w Toruniu, zajmującego się osobami z autyzmem. I tam podczas kilkugodzinnej obserwacji i zabawy z Witkiem wątpliwości zostały rozwiane. Terapeutka pytała Dominikę, jak jest u Witka z reakcją na imię. Zapewniała, że Witek reaguje. Ale nawet nie podniósł głowy, kiedy po raz setny go zawołała. A potem terapeutka zgasiła światło i zapytała Witka, co się stało, gdzie jest światło? Ani drgnął.
Dominika: – To był trudny czas. Szukanie winnych, szukanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego my, dlaczego Witek. Czas rozpaczy, żalu, ale też pewnego rodzaju gniewu, a szybko potem wyrzutów sumienia. W jednej chwili ogarniało nas przerażenie, co to będzie i jak Witek da sobie radę w późniejszym okresie. A potem przybiegał, przytulał się i wszystko stawało się prostsze.
Diagnoza przyniosła pewnego rodzaju ukojenie. W końcu wiedzieli. A jak już wiedzieli, to mogli zacząć działać. Witek miał 2 lata i 10 miesięcy. Żeby zostać zakwalifikowany do leczenia państwowego, brakowało mu dwóch miesięcy. Jeszcze przed ostatecznym orzeczeniem o autyzmie, żeby nie tracić więcej czasu, szukali rozwiązań, terapii, zajęć. Wszystkiego, co mogłoby Witkowi pomóc.
Wojtek: – W większości opracowań na temat autyzmu jako najbardziej skuteczną wymieniano terapię behawioralną. Zapisaliśmy się więc na szkolenie. W teorii wszystko było proste, natomiast praktyka okazała się trudna. Zwłaszcza samodyscyplina. Na podstawie książki „Terapia behawioralna dzieci z autyzmem” sami zaaranżowaliśmy Witkowi sesje terapeutyczne. W zasadzie na tych sesjach popełniliśmy chyba wszystkie możliwe błędy, ale pracowaliśmy. Szczęśliwie złożyło się, że po tygodniu naszej domowej terapii Witek dostał kilkanaście godzin zajęć w ramach programu „Autyzm stop”.
Dwa razy w tygodniu do domu Witka zaczęła przychodzić terapeutka. Podczas tych sesji Dominika i Wojtek skrupulatnie notowali i powtarzali ćwiczenia w te dni, gdy byli z Witkiem sami. I po kilkunastu takich zajęciach Witek zaczął powtarzać gesty. A potem pojawiły się pierwsze głoski.
Dominika: – Wraz z tymi głoskami pojawiło się światełko w tunelu. Zwłaszcza że dostaliśmy w końcu państwowe orzeczenie i mogliśmy zapisać Witka do przedszkola terapeutycznego Mały Książę. I z dnia na dzień Witek się zmieniał. Codziennie wydarzało się coś nowego. Coś dobrego. Niezbędne były jednak codzienne, wytrwałe ćwiczenia z Witkiem.
Wojtek: – Skończyliśmy trzystopniowy kurs terapii behawioralnej. Okazało się, że nie trzeba być terapeutą, że rodzice mogą taki kurs skończyć. Tam uświadomiliśmy sobie, że terapia dziecka z autyzmem to nie takie sobie machanie chipsem przed nosem w ramach systemu nagród.
Izabela Wyborska, założycielka niepublicznego przedszkola terapeutycznego dla dzieci z autyzmem Mały Książę w Toruniu: – Witek jest najmłodszym dzieckiem, jakie do nas trafiło. I z perspektywy czasu wiemy już, że trafił do nas w najlepszym momencie. Wczesna diagnoza w przypadku autyzmu dziecięcego jest szalenie ważna. Nie należy jednak winić lekarzy za problemy z rozpoznaniem. To zaburzenie rozwojowe, które wciąż pozostaje w sferze badań. Nie wiemy, co je wywołuje. Wielu lekarzy tłumaczy niepokoje rodziców indywidualnym tempem rozwoju dziecka. Bo przecież nikt nie szuka autyzmu u dziewięciomiesięcznego dziecka. Szuka raczej zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Dlatego też od niedawna przy naszej placówce działa bezpłatny punkt konsultacyjny, do którego mogą się zgłaszać zaniepokojeni rodzice.
2016.
Dwa i pół roku po diagnozie. Witek jest pełnym życia, radosnym i tryskającym energią pięciolatkiem. Uwielbia naleśniki i czekoladę. Morze czekolady. Lubi śpiewać po rosyjsku i odgrywać sceny z bajki o kocie Filemonie. Ma górę klocków do budowania wież, kilka konewek i nieodparty apetyt na ciasteczka. I na jajecznicę, która przez wiele miesięcy była skreślona. Bo Witek jadł na śniadanie tylko kaszki o jednolitej konsystencji.
Dziś Witek wciąż uczy się świata, a Dominika i Wojtek uczą się Witka.
Dominika: – Dzięki terapii nie tylko nauczyliśmy się, jak sobie radzić z wychowywaniem dziecka z autyzmem, ale też jak go lepiej poznać i jak cieszyć się z jego obecności. Zaczęliśmy próbować myśleć jak on.
Wiedzieli, że Witek już zawsze będzie inny. Będzie takim ich chłopcem z gwiazd. Śmiesznie. Bo przecież mieszkają w Toruniu, gdzie od gwiazd wszystko się zaczęło.
Wojtek: – Trudno było się pogodzić z myślą, że pewne nasze marzenia legły w gruzach, a przyszłość wydaje się jeszcze bardziej niepewna niż dotychczas. Nie umiemy już planować na wiele miesięcy czy lat w przód. Nasze życie skupiło się na „tu i teraz”. Bo przyszłość z Witkiem trochę boli, a trochę jednak przeraża.
Zrozumieli, że życie z Witkiem nie będzie takie, jak sobie wyobrażali. Z jednej strony kochali go najmocniej na świecie, z drugiej czuli ból i rozczarowanie. Czasem nawet złość, że nie jest takim dzieckiem, jakie sobie zaplanowali. Że nie spełnił ich wyobrażeń. Cierpieli, widząc, jak bardzo jest zagubiony. Przerażały ich ataki histerii. Jak potrafił krzyczeć i uderzać główką o poręcz w autobusie. Gdy krótko po diagnozie pytano ich, jak to jest być rodzicem dziecka autystycznego, odpowiadali, że to tak, jakby mieć zaszyty w klatce piersiowej kamień. I wiedzieć, że tak zostanie już na zawsze.
A tymczasem tuż obok, dzień za dniem, klocek po klocku, furtka po furtce powstaje Witkowy świat. Trochę słodki, trochę smutny. Pełen cyfr, liter i postaci z bajek. Chociaż świat jeszcze nie jest gotowy, Witek już przyjmuje pierwszych gości.
A dzisiaj minęło już sześć lat. Nigdy jeszcze nie opowiadałem tej historii. Moi koledzy cieszyli się bardzo z mego powrotu. Byłem smutny, lecz mówiłem im: – To zmęczenie... Teraz trochę się pocieszyłem. To znaczy... jeszcze niezupełnie. Lecz wiem na pewno, że wrócił na swoją planetę... I bardzo lubię słuchać nocą gwiazd. To tak jak pięćset milionów dzwoneczków...
2 kwietnia obchodzony jest Światowy Dzień Świadomości Autyzmu, którego głównym zadaniem jest podnoszenie świadomości na temat autyzmu dziecięcego.