Udział przewoźników niskokosztowych w polskim rynku spadł poniżej 50 proc. – wynika z danych Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Przewozy pasażerów / DGP
Rynkiem lotniczym w naszym kraju znowu rządzą tradycyjne linie, jak LOT, Lufthansa, Air France czy KLM, a nie dynamicznie dotąd rosnący tani przewoźnicy. Z opublikowanych przez Urząd Lotnictwa Cywilnego szczegółowych danych za zeszły rok wynika, że na trasach zagranicznych tanie linie przewiozły 8,8 mln osób. Po raz pierwszy od 2005 r., czyli od wejścia na polski rynek, liczba pasażerów w porównaniu do poprzedniego roku nie wzrosła. W tym czasie natomiast tradycyjne linie poprawiły wyniki o 5 proc. W efekcie po raz pierwszy od czterech lat udział tanich linii w przewozach pasażerów spadł poniżej połowy.
Według ULC zmiana proporcji to oznaka stabilizacji rynku. – Tradycyjne linie nie zasypiają gruszek w popiele. Idą za oczekiwaniami pasażerów, zarówno co do oferty, jak i ceny – mówi Katarzyna Krasnodębska, rzecznik urzędu.
Najlepiej na tle rynku wypadł LOT, który wraz z Eurolotem przewiózł 5,6 mln pasażerów – o ponad 10 proc. więcej niż rok wcześniej. Wyniki poprawiły też Lufthansa, Air France, KLM, British Airways, SAS czy Finnair.
Po stronie tanich linii było zdecydowanie gorzej. Wizz Air i Ryanair wypadły tylko nieznacznie lepiej niż rok wcześniej, a EasyJet i Norwegian gorzej.
Leszek Chorzewski, rzecznik prasowy PLL LOT, uważa, że pasażerowie wsiadają coraz częściej na pokłady samolotów tradycyjnych linii nauczeni doświadczeniem, że podróż z tanią linią niekoniecznie jest tańsza. – Tanie linie pokazują często tylko cenę biletu, a gdy zsumujemy wszystkie wydatki związane z podróżą, często okazuje się, że nasze ceny są porównywalne – mówi. Wskazuje na niepodważalne atrybuty tradycyjnych przewoźników, wśród których najważniejsze są godziny oraz miejsca startów i lądowań samolotów.
Tradycyjne linie operują bowiem z największych lotnisk zlokalizowanych w pobliżu docelowych aglomeracji lub wręcz w ich obrębie. Żeby wsiąść do samolotu tanich linii, często trzeba najpierw przejechać 100 kilometrów. W takiej sytuacji podróżni muszą liczyć się z dodatkowymi wydatkami na dojazd pociągiem, autobusem lub taksówką na lotnisko. Tracą też cenny czas. Często też pasażerowie tanich linii są zaskakiwani dodatkowymi opłatami, np. lotniskowymi.
Tomasz Dziedzic z Instytutu Turystyki przestrzega, że za wcześnie jeszcze na mówienie o zmianie trendu na polskim rynku lotniczym. Według niego zeszłoroczne wyniki są efektem ograniczenia przez tanie linie oferty, szczególnie w okresie letnim. – W niepewnych czasach tani przewoźnicy patrzyli pesymistycznie w przyszłość, a tradycyjni optymistycznie i zdecydowali się na zwiększenie oferty – mówi Dziedzic. Wygrali, ale ich zwycięstwo może być krótkotrwałe. Dziedzic dodaje, że już w IV kwartale zeszłego roku tanie linie zaczęły na nowo zwiększać liczbę połączeń.
Za ciosem idą też w tym roku. Widać to w nowym rozkładzie lotów, który obowiązuje od kwietnia. Wystarczy przypomnieć, że jedną trzecią z 60 nowych tras za granicę zapowiedzianych przez przewoźników uruchomi Ryanair. Według Dziedzica jeżeli te wysiłki tanich linii nie przełożą się na wyniki przewozowe, dopiero wtedy będzie można mówić o zwycięskiej kontrofensywie tradycyjnych przewoźników.

Pod koniec 2011 r. tanie linie zaczęły znów zwiększać liczbę połączeń