Miasto bez warczących samochodowych silników i wszechobecnych spalin? Taką wizję roztacza przed nami Ministerstwo Energii. Poprawiać ma się z roku na rok, a zaczynamy zaraz. Na pierwszy rzut – wymieniamy spalinowe autobusy wożące mieszkańców – na elektryczne.

Wprawdzie na mniej obciążonych liniach, bo, jak tłumaczy nam wiceprezydent Wrocławia, trudno o większe, 18-metrowe pojazdy z takim silnikiem. Dziesięć dwunastometrowych ekopojazdów ma już wkrótce trafić do stolicy za bagatela prawie 25 mln zł. Przykład mają też dawać rządowe i samorządowe instytucje, wprowadzając do swojej floty samochody na prąd. Też zdecydowanie droższe od tradycyjnych. Do tego zbudować trzeba system ładowania takich pojazdów, bo stacje benzynowe nie wleją nam prądu jak benzyny czy gazu do baku. Skąd wziąć na to pieniądze?

Ano właśnie. To chyba najsłabsza część Krajowych ram polityki rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych, dokumentu, którego konsultacje właśnie się zakończyły. Poza tym, że samorządy mogłyby ściągać większe opłaty rejestracyjne od konwencjonalnych pojazdów, dodatkowych możliwości nie widać. A te raczej nie pokryją kosztów inwestycji, bo jeśli rady i włodarze zdecydowaliby się na drastyczne podwyżki, to w następnej kadencji mogliby już nie rządzić. Wszak na 1000 mieszkańców przypada w Polsce 600 aut. Druga możliwość to podniesienie opłat parkingowych. Niestety z tych samych powodów – także w granicach rozsądku. A trzeba pamiętać, ze zachętą dla posiadania pojazdów elektrycznych mają być różnorakie zwolnienia – z opłat za parkingi, rejestrację, a może nawet nieodpłatne ładowanie samochodów. To z kolei obniży wpływy do gminnej kasy. I nawet biorąc pod uwagę, że paliwo z gniazdka kosztuje mniej niż to z dystrybutora, trzeba się będzie dobrze zastanowić, skąd wziąć pieniądze na takie inwestycje, bo trudno sobie wyobrazić, że rząd dołoży.

Jednak spoglądając w statystyki tempa przyrostu elektrycznych pojazdów i zdając sobie sprawę z unijnych wymogów dotyczących jakości powietrza, wyraźnie widzimy, że na szosach i ulicach czeka nas epoka elektryczności. I z pewnością przełoży się to na zdrowie mieszkańców. Zwłaszcza centrów miast. Bo jedną z zachęt dla ekologicznych aut ma być niewpuszczanie kopcących pojazdów w te rejony. Ale takie ograniczenia mogą w polskich warunkach spowodować, że dla dużej grupy osób starszych, niepełnosprawnych lub tylko chwilowo chorych dotarcie do lekarza, szpitala, teatru albo na ciekawą wystawę okaże się niemożliwe. Tych osób na ekologiczne auto stać jeszcze długo nie będzie. I ich zdrowie fizyczne albo tylko kondycja psychiczna się pogorszy. A przecież oni są również pełnoprawnymi mieszkańcami i płacą podatki. Dlatego też, zanim politykę elektromobilności wprowadzi się do miast, a stopniowo i gmin, trzeba ją będzie dobrze przemyśleć. I nie liczyć na to, że rząd podsunie pieniądze i gotowe rozwiązania.

Auta na prąd w mgnieniu oka. Rachunek zapłacą samorządy >>