Około tysiąca lekarzy bez specjalizacji z medycyny ratunkowej nie straci pracy w pogotowiu. Będą jeździć w karetkach bezterminowo.
Ministerstwo Zdrowia łagodzi wymogi dla lekarzy zatrudnionych w ambulansach. Anestezjolodzy czy chirurdzy nie będą musieli się dokształcać, aby pracować w pogotowiu. Tymczasem średnio połowa medyków zatrudnianych przez pogotowia nie ma przygotowania z medycyny ratunkowej. To miało się zmienić.

Brak ratowników

Zgodnie z obowiązującym art. 57 ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym (t.j. Dz.U. z 2013 r., poz. 757) w karetkach do 2020 r. mogą jeździć nie tylko lekarze ratownicy, ale także anestezjolodzy, chirurdzy, interniści, ortopedzi i pediatrzy, którzy przepracowali co najmniej 3 tys. godzin w pogotowiu lub na izbie przyjęć. Przy czym nałożono na nich obowiązek rozpoczęcia specjalizacji z medycyny ratunkowej przed 1 stycznia 2015 r.
– Idea okazała się fikcją, ponieważ nie ma chętnych do podejmowania takiego kształcenia – stwierdza Janusz Morawski, zastępca dyrektora łódzkiego pogotowia.
W tym mieście 80 proc. lekarzy jeżdżących w karetkach to inni dopuszczeni przez ustawę medycy.
– Najczęściej anestezjolodzy, bo tych preferujemy. Uważam, że najlepiej sprawdzili się w ambulansach – wyjaśnia Morawski.
Wszystko dlatego, że na rynku pracy brakuje wykwalifikowanych lekarzy ratowników. Specjalizację z medycyny ratunkowej w całym kraju ma jedynie 841 osób, a powinno co najmniej dwa razy tyle. Nie chcą jej podejmować ani młodzi medycy, ani ci starsi, dla których byłaby dodatkową.
– Powodem są nieatrakcyjne zarobki w pogotowiu ratunkowym – stwierdza Janusz Morawski.
Tłumaczy, że stawka godzinowa, jaką płaci się za dyżur w karetce, nie przekracza 55 zł. Dla porównania anestezjolog na dyżurze w szpitalu zarabia dwukrotnie więcej.
Potwierdza to Ireneusz Szafraniec, rzecznik prasowy Polskiej Rady Ratowników Medycznych.
– Ta specjalizacja nie jest atrakcyjna dla lekarzy także dlatego, że ogranicza ich karierę zawodową. Po jej ukończeniu mogą pracować tylko w karetce albo na szpitalnym oddziale ratunkowym. Tymczasem większość osób traktuje pogotowie jako dodatkowe źródło zarobków – tłumaczy Ireneusz Szafraniec.

Rezygnacja ze specjalizacji

O zmianę przepisów w zakresie ratownictwa apelował do Ministerstwa Zdrowia Związek Pracodawców Ratownictwa Medycznego SPZOZ. Dodatkowo prosił, aby do pracy w pogotowiu dopuścić kardiologów.
Resort zdrowia się ugiął. Jak wynika z informacji DGP, z ustawy zniknie nie tylko obowiązek rozpoczęcia przez lekarzy specjalistycznych szkoleń, ale także graniczny termin ich zakończenia w 2020 r. Zostanie tylko wymóg 3 tys. godzin pracy w ambulansie lub SOR. Co oznacza, że w karetkach bezterminowo będą mogli jeździć medycy nieposiadający specjalizacji z ratownictwa. Niestety równolegle nie rozszerzono listy uprawnionych medyków do pracy w ambulansach o kardiologów.
– Ministerstwo nie miało wyjścia. Skalkulowano, że do 2020 r. nie da się osiągnąć takiej populacji specjalistów medycyny ratunkowej, aby obsadzić nimi wszystkie karetki typu S. Tymczasem już teraz dysponenci są karani, gdy kontrole wykazują, że podczas dyżuru nie było lekarza w specjalistycznym ambulansie – mówi Lech Kubera, wicedyrektor wydziału bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w Urzędzie Wojewódzkim w Bydgoszczy.
Pomysł wykreślenia obowiązkowej specjalizacji dla lekarzy krytykują ratownicy medyczni.
– My cały czas się dokształcamy, przechodzimy obowiązkowe kursy co pięć lat. Lekarze nie mają obowiązku uaktualniać swojej wiedzy z zakresu ratownictwa medycznego. Czasami z tego powodu podczas wyjazdu dochodzi do nieporozumień, bo ratownik ma wpojone pewne algorytmy postępowania, zresztą zgodne ze europejskimi wytycznymi, a lekarz wdraża własne procedury – uważa Ireneusz Szafraniec.
Dlatego zdaniem ekspertów czas na zupełnie nowe rozwiązania, które będą lepiej przystawały do realiów.
– Jeżeli lekarzy ratownictwa medycznego jest za mało, to może trzeba ograniczyć liczbę zespołów specjalistycznych – zastanawia się Robert Gałązkowski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Dodaje, że w Niemczech sprawdził się system rendez-vous. Do pacjenta wyjeżdża karetka tylko z ratownikami medycznymi, a lekarz dojeżdża na miejsce samochodem osobowym, gdy jest niezbędny. Takie rozwiązanie oznaczałoby oszczędności dla systemu – podkreśla Gałązkowski.