Podoba mi się idea oszczędzania, choćby przymusowego, na emeryturę poza ZUS – w przypadku tej instytucji o oszczędzaniu trudno bowiem mówić.
Nigdy jednak nie podobał mi się przymus odkładania w OFE. Ale ustawodawca ubezwłasnowolnił mnie i nakazał gromadzenie części składki właśnie w funduszach emerytalnych, choć wolałbym na specjalnych lokatach bankowych czy od biedy w wybranych funduszach inwestycyjnych. Potem, nie pytając mnie o zdanie, większą część pieniędzy zabrał z OFE i przeniósł do ZUS – choć chciałbym ulokować je gdzie indziej. A następnie zamienił je na zapis księgowy. Wbrew mojej woli pozostawił w OFE resztę moich oszczędności, choć tym bardziej zabrałbym je np. do banku (niechby z zastrzeżeniem, że będą do mojej dyspozycji dopiero na emeryturze). Łaskawie pozwolił mi tylko wybrać, czy z nowych składek cząstka ma jednak trafiać do OFE, czy całość do ZUS. Poczułem się prawie jak wolny człowiek.
Nie wiedzieć czemu ustawodawca przez wiele lat traktował mnie inaczej niż tych, którzy urodzili się wcześniej (część mogła wybrać OFE, ale nie musiała), i inaczej niż tych, którzy urodzili się sporo później (już nie muszą, ale mogą wybrać OFE). Różnica nie jest jednak kolosalna, ponieważ w gruncie rzeczy wszyscy i tak jesteśmy skazani na ZUS. To, że dziś bardzo nieliczni z wchodzących na rynek pracy deklarują przystąpienie do funduszy emerytalnych, nie ma więc żadnego znaczenia – tyle że przyspiesza agonię OFE. W sprawie emerytur zostawiamy wszystko w rękach ustawodawcy, bo wiemy, że i tak, kiedy przyjdzie mu na to ochota, zrobi to, co uzna za stosowne. A potem jeszcze wiele razy zmieni zdanie. I że choć mądrzejszy od nas nie jest, bynajmniej – i tak będzie decydował za nas.