Zamiast miejsc, w których dziecko może odrobić lekcje, mamy przechowalnie. I brak pomysłu, co z tym zrobić.
Najpierw pozbierać informacje, później pomóc w walce o pieniądze z samorządów – to strategia Ministerstwa Edukacji Narodowej w związku z przepełnionymi świetlicami. Samorządowcy i związkowcy apelują jednak: ustalmy standardy, do których trzeba dążyć, a nie wysyłajmy kontrolerów.
O sytuacji w szkolnych świetlicach pisaliśmy na łamach DGP wielokrotnie – co wynika zarówno z kontroli NIK, jak i z badania przeprowadzonego przez oświatową Solidarność. W części szkół są one bardziej przechowalniami, niż miejscami spełniającymi funkcje wychowawcze. Duża rotacja nauczycieli, którzy odpracowują tam godziny karciane, zbyt wiele dzieci przypadających na jednego pedagoga, zagęszczenie – to najpoważniejsze problemy. – Świetlica to pierwsze miejsce, na którym dyrektorzy szkół oszczędzają – podsumowali związkowcy.
Z kłopotami świetlic zamierza zmierzyć się minister edukacji. – Żeby móc interweniować, musimy mieć wiedzę dotyczącą problemów. Dzisiaj roześlemy do dyrektorów ankiety, będziemy prosili, by wypełnili i odesłali je jak najszybciej. Chcemy wiedzieć, jak świetlice pracowały w tym roku – wyjaśnia Joanna Kluzik-Rostkowska. Jej zdaniem kłopoty z opieką po lekcjach to problem placówek w największych miastach. – Większość polskich szkół to placówki małe, w których jest tylko jedna zmiana dzieci. Problem jest głównie w Krakowie i Warszawie – ocenia minister.
Zdarzają się także przypadki, w których szkoły wykluczają z opieki po lekcjach uczniów z zerówek albo zniechęcają rodziców do przyprowadzania dzieci na świetlicę.
– Krakowski samorząd zapewnia finansowanie etatów nauczycieli świetlicy, tak aby nie została przekroczona liczba uczniów pozostających pod opieką nauczyciela – prostuje Dominika Biesiada z krakowskiego magistratu. Zaznacza też, że ocena tego, czy szkoła ma odpowiednią powierzchnię, by opiekować się dziećmi po lekcjach, nie jest prosta. – Warto zauważyć, że zajęcia świetlicowe nie muszą się odbywać wyłącznie w pomieszczeniach przeznaczonych na świetlicę. To także wyjścia poza szkołę, zajęcia na sali gimnastycznej czy innej – tłumaczy.
– MEN będzie wspierać dyrektorów szkół wobec samorządów. W większości przypadków są oni po prostu zależni od organu prowadzącego – przekonuje Joanna Kluzik-Rostkowska. – Jeśli będzie trzeba, to mogę osobiście dzwonić do burmistrzów czy prezydentów miast. Taka interwencja była także potrzebna, kiedy sprawdzaliśmy, czy szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków – wspomina.
O innych konkretnych rozwiązaniach – poza wykonywaniem telefonów – na razie jednak nie mówi.
Zdaniem Marka Olszewskiego ze Związku Gmin Wiejskich sprawa wymaga rozwagi, a nie pochopnych działań. – Samorządy często mają trudności ze sfinansowaniem bieżących zadań z zakresu oświaty, np. pensji. Problem świetlic da się rozwiązać, ale nie metodą nacisków, tylko wsparcia – ocenia Olszewski. I dodaje, że do dziś nie ma standardówokreślających to, jak świetlica powinna być prowadzona: jaką powinna mieć powierzchnię, jakich pedagogów zatrudniać, jaki mieć program. Należy je ustalić, a później dążyć do tego, żeby szkoły je wypełniały. Na to z kolei trzeba dać i czas, i pieniądze. Minister powinna pomyśleć o uruchomieniu programu wspierającego tych, którzy sobie ze świetlicą poradzić nie mogą.