Mieliśmy sygnały, że w funkcjonowaniu świetlic zdarza się wiele nieprawidłowości, a dyrektorzy traktują je jak piąte koło u wozu. Chcieliśmy sprawdzić, czy to raczej miejsce wychowania i opieki, czy przechowalnie dzieci – opowiada Wojciech Książek, przewodniczący sekcji oświaty i wychowania gdańskiej Solidarności. Związkowcy wysłali do szkół w regionie ankietę, która miała pokazać, jak jest naprawdę. – Otrzymaliśmy 100 odpowiedzi. Obraz, który się z nich wyłania, jest zatrważający – dodaje.
Jak wynika z przygotowanego przez Solidarność raportu, w jednym pomieszczeniu szkolnej świetlicy przebywa średnio 65 uczniów. Na jeden etat wychowawcy przypada ich 39, czyli o 14 więcej, niż wynika z przepisów oświatowych. Szkolne świetlice bywają urządzane na korytarzach, a w porze obiadów czasem zmieniają się w stołówkę. Z powodu tłoku nie prowadzą pracy wychowawczej, a dyrektorzy nie próbują zmieniać sytuacji, bo traktują je jako przechowalnie w czasie, kiedy nie ma w szkole nauczyciela – to tylko niektóre z wniosków.
– W szkołach zwalnia się wychowawców świetlic, a ich etaty załatwia „karcianymi” godzinami nauczycieli przedmiotowców. Dochodzi do tego, że w świetlicy nauczyciele dyżurują na dwugodzinnych zmianach, pilnując tylko, by dzieci się nie pozabijały. Jak wynika z naszych ankiet, takie praktyki stosuje 24 proc. szkół – relacjonuje Książek i dodaje, że świetlice są w wielu środowiskach tematem tabu. Do tego stopnia, że wiele ankiet spłynęło do Solidarności z zastrzeżeniem zachowania anonimowości.
Zdaniem związkowców od nowego roku będzie jeszcze gorzej, bo z powodu reformy obniżającej wiek szkolny w świetlicach będą dzieci z jednego rocznika niż zwykle. W niektórych podstawówkach trzeba będzie otworzyć nawet 16 klas pierwszych. – Chcemy, żeby nasz raport był mocnym sygnałem, kiedy jeszcze da się coś zmienić – tłumaczy Książek.
To nie pierwszy raz, kiedy świetlicom wystawiana jest negatywna ocena. Jeszcze przed reformą kontrolowała je NIK. Na 48 placówek, które sprawdzili urzędnicy, w 12 wychowawca opiekował się więcej niż 25 dzieci. Cztery szkoły w ogóle nie dysponowały świetlicami, a zajęcia prowadzono w organizowanych ad hoc pomieszczeniach. Mimo rekomendacji od tego czasu niewiele się jednak zmieniło.
– Na opiekę świetlicową nie ma przeznaczonych specjalnych środków z budżetu państwa, pieniądze muszą znaleźć samorządy. Dla nich świetlica to jedno z pierwszych miejsc, gdzie szuka się oszczędności. To dla samorządowców stosunkowo łatwe, bo nie ma żadnych standardów, które regulowałyby na przykład minimalną powierzchnię świetlicy na dziecko – ocenia Karolina Elbanowska z fundacji Rzecznik Praw Rodziców i podaje przykład jednej z krakowskich podstawówek, gdzie na 121 mkw. świetlicy przebywa nawet 140 dzieci. Do tego są jeszcze ich plecaki i opiekujący się tłumem nauczyciele. Jak wynika z korespondencji, jaką rodzic z tej podstawówki prowadzi z kuratorem oświaty, jeśli do szkoły przychodzi kontrola, dzieci ze świetlicy wysyłane są na wycieczki.
Elbanowska wylicza kolejne nieprawidłowości. – Wiele świetlic wprowadza dla rodziców opłaty albo ograniczenia. Na przykład żąda oświadczeń, że oboje rodzice pracują, albo nie zgadza się na to, by zostawały w nich pięciolatki z zerówek – mówi. Jej zdaniem świetlica to poważna luka między przedszkolem a szkołą. – Przed reformą dzieci zostawały w przedszkolach gdzie były przypisane do konkretnego nauczyciela, były pod opieką, dostawały obiad. W świetlicach nie ma co do tego pewności. Nic więc dziwnego, że rodzice często piszą do nas o przypadkach, kiedy dziecko wyszło ze świetlicy niezauważone.
Taka sytuacja w październiku zdarzyła się w Gdańsku. Para sześciolatków uciekła ze świetlicy do galerii handlowej. Nauczyciele zorientowali się dopiero, kiedy po jedno z dzieci przyszła babcia. Sześciolatkom nic się nie stało.