Wystarczy matura, odrobina chęci i szybki kurs internetowy, aby zostać wychowawcą kolonijnym.
Z pozoru wymagania są wystarczające. Wychowawca kolonijny musi mieć maturę, skończony kurs, zaświadczenie o niekaralności, a w niektórych przypadkach także książeczkę sanepidu, która potwierdzi, że nie jest nosicielem żadnej zakaźnej choroby. Wszystko po to, aby zapewnić dzieciom bezpieczeństwo na koloniach i obozach. Problem w tym, że – jak twierdzą nawet sami wychowawcy – cała teczka papierów jest niewiele warta.
– Kurs można zrobić przez internet, skazany mogę zostać już po otrzymaniu zaświadczenia, a w książeczce sanepidu mam stempel, że następne badanie lekarskie muszę przejść dopiero po przebytej chorobie. Nikt więc nie sprawdzi, czy w te wakacje faktycznie wszystko z moim zdrowiem jest w porządku – tłumaczy jeden z wychowawców, który właśnie wybiera się na kolonie z grupą dzieci z podstawówki. I dodaje, że w praktyce wychowawcą może zostać człowiek, który wcześniej nigdy nawet nie rozmawiał z dziećmi.
Kurs wychowawcy kolonijnego obejmuje 36 godzin, z czego połowa to wykłady, a połowa – ćwiczenia. Teoretycznie. W praktyce kilka firm oferuje formy e-learningowe, w których wykład zastąpiony jest wysłuchaniem kilkudziesięciominutowego nagrania, a ćwiczenie sprowadza się do wysłania napisanego planu zajęć dla dzieci. Później kursanta czeka tylko internetowy test, który można wypełniać bez ograniczeń, w dodatku korzystając z poprzednio odsłuchanych materiałów kursu. Całość kosztuje od 150 do 200 zł, a sprawnym organizatorom zajmuje trzy dni. Potem zaświadczenie jest dostarczane pocztą.
Na absurd pozwalający zostać wychowawcą przez internet zwrócił niedawno uwagę rzecznik praw dziecka. W kwietniu wysłał do MEN pismo, w którym prosił o zmianę przepisów. „Wydaje się wątpliwym, czy kandydat na wychowawcę, który nigdy nie uczestniczył w zajęciach z dziećmi, może taką wiedzę posiąść za pośrednictwem internetu”, napisał Marek Michalak. „W pracy wychowawczej niezwykle ważne jest nawiązywanie właściwej relacji z podopiecznymi, budowanie autorytetu opiekuna. Do nauki właściwego wywiązywania się z roli wychowawcy niezbędny jest kontakt osobisty”, zaznaczył.
Interwencja rzecznika praw dziecka nie spodobała się firmom organizującym internetowe kursy wychowawców. Po tym, jak w internecie pojawiło się pismo Marka Michalaka, jedna z nich wysłała do swoich kursantów e-maile z informacjami, że to skutek lobbingu nieuczciwej konkurencji ze strony firm, które organizują stacjonarne kursy.
Te jednak nie wyglądają o wiele lepiej. – Mój kurs miał trwać dwa dni, ale wypuszczono nas już w niedzielę przed południem. Dowiedziałam się, że najważniejszy w tym wszystkim jest papier, zgoda rodziców, która w razie czego będzie mi kryła plecy w sądzie – opowiada ubiegłoroczna maturzystka, która na kolonie chciała jechać jako wychowawczyni w ramach swojej pierwszej w życiu pracy.
Pytana o sprawę rzeczniczka MEN przyznaje, że na organizację e-learningowych kursów pozwala polskie prawo. Zgodę na takie szkolenia wydaje kurator oświaty i to on je nadzoruje. – Minister edukacji narodowej wystosował do kuratorów oświaty rekomendację, w której prosi o nieudzielanie zgód na prowadzenie kursów metodą e-learningu – wyjaśnia rzeczniczka resortu Joanna Dębek. Przekonuje też, że ministerstwo pracuje nad zmianami w tym zakresie. Taką samą odpowiedź miała jednak dla dziennikarzy zainteresowanych tematem w ubiegłym roku.