Będą darmowe podręczniki. Ich koszt: 3,3 mld zł
Przytłaczająca większość przepytanych przez agencję badawczą PBS osób zgadza się z tym, że zmiany na rynku podręczników są niezbędne. Ale już w kwestii tego, jak należy go zreformować, nie jesteśmy jednomyślni. Największe różnice zdań widać w tym, jak zapowiadane reformy oceniają Polacy bezdzietni oraz ci posiadający potomstwo. Rodzice chętniej niż reszta badanych widzieliby bezpłatny i wykonany na zlecenie rządu jeden podręcznik – tak deklaruje 35 proc. z nich, podczas gdy w grupie bezdzietnych ten odsetek wynosi tylko 19 proc. Ale tak czy inaczej poparcie dla lansowanego przez rząd pomysłu jest zaskakująco niskie.
– Ogólnie zaskakuje stosunkowo duża liczba osób opowiadających się za wprowadzeniem jednego podręcznika (czy to finansowanego przez rząd, czy wybieranego przez szkołę – red.). Świadczy to o tym, że obecna możliwość dokonywania wyboru nie jest doceniana. Tymczasem różnorodność na obecnym rynku wydawniczym daje dostęp do różnych metod nauczania – komentuje Agata Ludwa, członek zarządu głównego Społecznego Towarzystwa Oświatowego.
Ale już Elżbieta Piotrowska-Gromniak, prezes Stowarzyszenia „Rodzice w edukacji”, nie jest zaskoczona tym, że akurat w tej dziedzinie rodzice nie chcą mieć wolnego wyboru. – Przez lata ponosili bezzasadnie duże wydatki związane z zakupem podręczników i zwracają uwagę na potencjalne oszczędności – wyjaśnia. – Musimy pamiętać, że chodzi o wyrównanie szans edukacyjnych, a więc reforma podręcznikowa, o ile oczywiście będzie sprawnie przeprowadzona, będzie raczej inwestycją niż wydatkiem – wspiera ją Marek Pleśniar, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Nie ulega jednak wątpliwości, że ta inwestycja będzie nas sporo kosztowała. Ministerstwo Edukacji Narodowej wyliczyło, że w ciągu najbliższych 10 lat wyda na te bezpłatne podręczniki – przygotowane na zamówienie rządu dla uczniów klas I–III szkół podstawowych, oraz na dotacje na zakup książek dla podstawówek i gimnazjów – 3,31 mld zł. Tylko tegoroczne wydatki na podręcznik dla klas I oraz dotacje na ćwiczenia dla uczniów zamkną się w kwocie 60,5 mln zł. W przyszłym roku rząd musi przygotować prawie 260 mln zł, a w latach następnych nawet po 375 mln, bo oprócz kosztów wyprodukowania podręczników dla młodszych uczniów dojdą dotacje na książki dla tych starszych – po 165 zł na ucznia w szkołach podstawowych i 275 zł na gimnazjalistę. Ale – jak twierdzi MEN – to i tak ma się opłacić, bo dziś średnia cena kompletu książek dla tych uczniów to odpowiednio 228 i 413 zł. A gdy szkoły zaczną hurtowo kupować książki bezpośrednio u wydawców, to ceny powinny spaść, bo będą okrojone z marży dystrybutorów.
Niestety eksperci widzą w tych wyliczeniach nieścisłości. – Oprócz zaskakująco niskich cen książek uwagę zwraca to, że nie ujęto w rachunkach kosztów na uzupełnienie zasobów podręczników. Zakłada się, że niemal wszystkie będą przydatne także następnym rocznikom – zauważa Agata Ludwa. Innymi słowy, książki się zużywają i co jakiś czas pewna ich pula będzie wymagała wymiany na nowe. – Takie podręczniki mogą stanowić nawet 15–20 proc. wszystkich w danym roczniku – szacuje Ludwa.
Przy projekcie podręcznikowej reformy zapowiedzianej przez rząd należy postawić jeszcze jeden duży znak zapytania – mianowicie rządzący wyliczyli, ile zaoszczędzą na niej rodzice (ok. 100 mln zł w tym roku, a w przyszłości ponad 750 mln zł rocznie), ale nie przemyśleli, jakie w związku z tym mogą być straty dla rynku i konkurencyjności gospodarki. Urzędnicy MEN piszą tylko, że pieniądze niewydane przez rodziców na książki „będą wpierały rozwój przedsiębiorstw w całej gospodarce”. Może za zaoszczędzone na podręcznikach pieniądze kupią sobie coś do poczytania?