Upokorzyć, obcinając pensję choćby o kilkaset złotych. Gdy wójt ma na pieńku z radą albo pochodzi z wrogiego ugrupowania, radni wcale nie tak rzadko sięgają po finansowy argument. Pretekst (bo taką decyzję trzeba uzasadnić) zawsze się znajdzie.
Obecnie symboliczną obniżką radni PiS chcą wymóc częstsze przebywanie w mieście na prezydencie Słupska Robercie Biedroniu. Ich zdaniem włodarz zbyt długo przebywa w delegacjach. Zapowiedzieli, że do wystąpienia z propozycją takiej uchwały może dojść jeszcze w czerwcu. Z kolei Tadeuszowi Truskolaskiemu, prezydentowi Białegostoku, radni nie udzielili absolutorium ze względu na złe wykonanie budżetu (przy czym RIO nie miało do niego większych zastrzeżeń). To stanowiło podstawę do podjęcia uchwały obniżającej pobory o ponad 3 tys. zł. To tylko przykłady, bo mniej spektakularnych lokalnych wojen na dole jest znacznie więcej.
Idący z taką sprawą do sądu włodarz ma trudne zadanie. Bo choć pensja jest ustalana uchwałą rady, nie jest to sprawa z zakresu administracji publicznej, a spór ze stosunku pracy. Tymczasem sądy pracy nierzadko zastanawiają się, czy mają kompetencje do badania takiej uchwały. Sąd pracy w Białymstoku sprawę rozpatrzył. I to z korzyścią dla prezydenta, który podniósł argument o dyskryminacji ze względów politycznych. „W toku postępowania udowodniono zastosowanie w decyzji rady miasta zakazanego kryterium w odniesieniu do konfliktu politycznego, przekonań politycznych prezydenta miasta, utożsamianego z opozycyjną partią względem osób, które podjęły decyzję o ustaleniu wynagrodzenia” – argumentował sąd i uznał rację Tadeusza Truskolaskiego. Pytanie, czy w wyższej instancji wyrok się utrzyma, jest otwarte.
Ta sprawa, jak i te, podczas których włodarze przegrali, pokazuje wyraźnie, że sposób, w jaki są ustalane pensje wójtów, burmistrzów czy prezydentów, wymaga pilnej korekty.