Z powodu braków kadrowych powiatowe placówki medyczne coraz częściej muszą czasowo zawieszać działalność niektórych swoich oddziałów. Receptą na ich problemy ma być możliwość wypełniania luki specjalistami zza wschodniej granicy.
Samorządy biją na alarm – w placówkach medycznych coraz bardziej odczuwalny staje się brak specjalistów. Efekt? Szpital Wojewódzki im. Mikołaja Kopernika w Piotrkowie Trybunalskim musiał ostatnio zawiesić działalność oddziału dziecięcego. Podobne problemy w tym roku miały też inne placówki – np. białogardzki szpital na miesiąc zamknął oddział intensywnej terapii, a władze powiatu wolsztyńskiego zmuszone były na półtora miesiąca ograniczyć działalność oddziału chorób wewnętrznych, co – jak przyznają sami samorządowcy – wywołało „ogromne poruszenie wśród społeczności lokalnej”.
Na ratunek cudzoziemcy
Problem braku kadr jest na tyle poważny, że zajął się nim ostatnio jeden z zespołów roboczych Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu. Zdaniem przedstawicieli powiatów receptą na zaistniałą sytuację jest możliwość ściągania lekarzy z zagranicy. „Wobec znacznego niedoboru na rynku pracy absolwentów uczelni medycznych wysoce zasadny jest postulat uproszczenia procedur nostryfikacyjnych dla lekarzy z innych krajów. Pozyskanie medyków z zagranicy, a zwłaszcza z Ukrainy, umożliwiłoby uzupełnienie w szpitalach powiatowych braków w obsadzie lekarskiej” – wskazuje konwent powiatów woj. wielkopolskiego.
Lekarzy jak na lekarstwo / Dziennik Gazeta Prawna
I choć z danych Naczelnej Izbie Lekarskiej wynika, że liczba pracujących u nas lekarzy zza wschodniej granicy rośnie – na koniec października br. w Polsce zarejestrowanych było m.in. 278 lekarzy i 57 dentystów z Ukrainy (dla porównania, na koniec 2013 r. było ich odpowiednio: 218 i 50), 122 lekarzy i 32 dentystów z Białorusi (w w 2013 r. było ich odpowiednio: 91 i 21 w 2013 r.) – to braki kadrowe w szpitalach też rosną. Samorządowcy podkreślają, że ten proces można zatrzymać, jednak należy jak najszybciej zmienić przepisy dotyczące zatrudnienia obcokrajowców. Bo te obecnie obowiązujące są nie tylko skomplikowane, lecz także kosztowne. – Jeśli np. lekarz ukraiński chce praktykować w Polsce, musi złożyć w izbie lekarskiej prośbę o nostryfikację dyplomu i wnieść opłatę 4 tys. zł. Potem musi jeszcze zdać egzamin – podkreślają.
Nieprzekonany minister
Resort do pomysłu samorządowców jest nastawiony jednak sceptycznie. Po pierwsze zwraca uwagę, że Polska jest jednym z państw zobowiązanych do przestrzegania kodeksu dobrej praktyki Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w sprawie rekrutacji zagranicznego personelu medycznego. – W związku z tym niemożliwe jest podejmowanie przez RP działań zmierzających do bezpośredniej rekrutacji personelu medycznego, w szczególności z tych państw, których stabilność ich własnych systemów ochrony zdrowia jest zagrożona. A do takich państw należy m.in. Ukraina – mówi Milena Kruszewska, rzecznik resortu zdrowia.
Ministerstwo twierdzi też, że sytuacja będzie się poprawiać, ponieważ zwiększa nabór na studia medyczne, zwłaszcza bezpłatne w języku polskim. Samorządowcy odbijają piłeczkę twierdząc, że zwiększenie liczby miejsc na medycynie nie musi się przełożyć na większą liczbę lekarzy praktykujących w Polsce. Powód? Coraz więcej z nich, zwłaszcza osoby młode, występuje do samorządu lekarskiego o wydanie zaświadczenia potwierdzającego kwalifikacje zawodowe w celu podjęcia pracy w krajach Unii Europejskiej.
– Wydanie zaświadczenia nie oznacza bezpowrotnej utraty lekarzy, bowiem wielu z nich, po odbytych zagranicznych stażach, powraca do kraju ze znacznie większą wiedzą i praktyką medyczną lub też udzielają jednocześnie świadczeń zdrowotnych w RP i innych krajach, np. pracując w weekendy w Niemczech czy Wielkiej Brytanii – przekonuje jednak Milena Kruszewska. Dodaje, że takie zaświadczenia ma nie więcej niż 10 proc. lekarzy.
Szefowie i właściciele placówek medycznych wiedzą jednak swoje.
– Dla nas dotkliwy jest ubytek każdego lekarza, zwłaszcza w sytuacji, gdy społeczeństwo, a w tym i sama kadra medyczna, starzeje się i będzie nam potrzeba coraz więcej ludzi – mówi Lech Janicki, starosta ostrzeszowski. Dodaje, że rzadko który szpital nie ma teraz problemów kadrowych.
– Placówki często walczą między sobą o lekarzy, zwłaszcza internistów i anestezjologów. A liczenie na powrót medyków z zagranicy to naiwność, biorąc pod uwagę różnicę w warunkach pracy i płacy u nas i np. w Niemczech – stwierdza.
Frapujące statystyki
Tymczasem z rządowych danych wynika, że w Polsce lekarzy i dentystów jest w sumie ok. 173 tys., co daje ok. czterech specjalistów na tysiąc mieszkańców. Nieco mniej optymistycznie wyglądają dane OECD. Zgodnie z nimi w Polsce na 1 tys. obywateli przypada 2,3 lekarza (patrz infografika).
Niestety nie bez znaczenia jest cykl kształcenia lekarza – średnio specjalista ma za sobą 12 lat nauki, tymczasem potrzeby, m.in. ze względu na starzenie się społeczeństwa, rosną. Jak prognozuje izba lekarska, liczba posiadanych specjalizacji we wszystkich specjalnościach zmniejszy się za 10 lat o 3 proc., a za 20 lat o 9 proc. W specjalnościach lekarsko-dentystycznych zmniejszy się odpowiednio aż o 18 i o 38 proc. (przy założeniu, że specjaliści be?da? zaprzestawac´ wykonywania zawodu w wieku 70 lat oraz że nowych be?dzie przybywac´ w stałym tempie).
„Aby zapobiec zmniejszaniu sie? liczby lekarzy posiadaja?cych specjalizacje?, nalez˙y juz˙ teraz zwie?kszyc´ liczbe? rozpoczynaja?cych szkolenie specjalizacyjne, tak aby kaz˙dego roku rozpoczynało je przynajmniej o 430 oso´b wie?cej niz˙ obecnie, czyli ponad 4 tys. (wzrost o 12 proc.). W perspektywie 20 lat tych oso´b powinno byc´ wie?cej o 660 rocznie” – podsumowuje NIL.