W zeszłym roku ślad węglowy Chińskiej Republiki Ludowej, według szacunków projektu Global Carbon Budget (GCB), po raz kolejny osiągnął rekordowy poziom. Z 12,3 mld ton dwutlenku węgla rocznie Państwo Środka jest odpowiedzialne za prawie 1/3 globalnego wolumenu gazu trafiającego do atmosfery ziemskiej na skutek działalności człowieka. GCB prognozuje wstępnie, że w tym roku wynik ten powiększy się o ok. 50 mln ton. Ten nieznaczny z punktu widzenia skali chińskich emisji wzrost można porównać do sytuacji, w której chińska gospodarka w ciągu roku powiększyłaby swój ślad węglowy o odpowiednik pięciu Grup Orlen. Wielkość chińskiej gospodarki i skala jej uprzemysłowienia, jej status jako „fabryki świata” sprawia, że procesom transformacyjnym w tym kraju poświęca się szczególną uwagę, a z perspektywą jej dekarbonizacji wiąże szczególne nadzieje.
Przedwczesne wieści o klimatycznym przełomie
Pierwsze dywagacje na temat historycznego „szczytu” chińskich emisji dwutlenku węgla pojawiły się jeszcze w poprzedniej dekadzie. O możliwym przekroczeniu przez największego globalnego emitenta klimatycznego Rubikonu napisali w 2016 r. – wkrótce po szczycie klimatycznym w Paryżu, na którym Pekin zobowiązał się do realizacji tego celu w granicach 2030 r. – badacze z London School of Economics. Moment zwrotny miał nastąpić w 2014 r. na skutek nałożenia się skutków polityk wspierających technologie niskoemisyjne na spowolnienie gospodarcze.
Choć w kolejnych latach tempo wzrostu śladu węglowego Chin spowolniło w stosunku do trendów z początku XXI wieku, to od roku 2016, kiedy opublikowano artykuł brytyjskich ekonomistów, do wybuchu pandemii koronawirusa, emisje CO2, za które odpowiadało Państwo Środka, urosły o ok. miliard ton. To ekwiwalent roku emisji Japonii lub niemal czterech lat Polski.
Mimo tego doświadczenia w kolejnych latach przepowiednia szybszego niż oficjalnie deklarowany schyłku emisji uparcie powracała. Latem 2019 r., a więc jeszcze przed wybuchem pandemii, kolejny tekst opublikowało czasopismo „Nature Sustainability”. Według tezy chińsko-amerykańskiej grupy badaczy wierzchołek emisji miał nastąpić nawet 10 lat przed 2030 r. Tym razem głównym argumentem była obserwacja, iż rozwój chińskich miast łączy się z redukcją śladu węglowego mierzonego w ujęciu na głowę mieszkańca. Kiedy z kolei gospodarka wyhamowała na skutek rozprzestrzeniania się wirusa i rygorystycznej chińskiej polityki „zero Covid”, fiński analityk Lauri Myllivirta szacował na łamach Carbon Brief, że redukcje emisji w szczytowym okresie sięgnęły 25 proc. i sugerował, że – w razie wystąpienia kolejnych symptomów kryzysu – produkcja przemysłowa i zużycie paliw kopalnych mogą nie wrócić na wcześniejsze poziomy.
Niezłomna wiara w chińską transformację
Wysoko energochłonna i powiązana z kolejnym skokiem emisji gospodarcza odbudowa ChRL po koronawirusowym kryzysie także nie zamknęła tematu. W 2022 r. (znów w serwisie Carbon Brief) Swithin Lui, wówczas analityk NewClimate Institute i główny specjalista ds. Chin w projekcie Climate Action Tracker, przyznawał wprawdzie, że postpandemiczne ożywienie gospodarki w wydaniu Pekinu opierało się na ciężkim przemyśle, a węgiel pozostawał w chińskim miksie kluczowym surowcem uzupełniającym OZE, prognozował jednak, że Państwo Środka jest na ścieżce, by „znacząco przekroczyć” wytyczone sobie cele klimatyczne na 2030 r., do czego wstępem będzie właśnie przekroczenie historycznego szczytu emisji najpóźniej w 2025 r.
Nieco ponad rok później kolejną analizę na temat wierzchołka chińskich emisji opublikował Lauri Myllivirta. Tym razem punktem zwrotnym dla Chin miał się, według niego, okazać rok 2024. Analityk prognozował, że ten sam boom w przemyśle, który podniósł ślad węglowy Państwa Środka w czasie odbudowy gospodarki, przyczynił się do rekordowej ekspansji mocy odnawialnych w energetyce. To z kolei miało się przełożyć na pojawienie się „nowej grupy interesu”, która może wywrzeć istotny wpływ na podejście Pekinu do polityki klimatycznej.
Według Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA), think tanku Myllivirty, pogląd o przekroczeniu przez ChRL emisyjnego szczytu najpóźniej w roku 2025 był szeroko podzielany przez ekspertów. W sondzie przeprowadzonej w ramach prac nad rocznym raportem ośrodka do takiego poglądu przyznało się 44 proc. z kilkudziesięciu ankietowanych.
Trzy tygodnie temu fiński analityk ogłosił, że ślad węglowy ChRL był w trzecim kwartale br. na niemal identycznym poziomie jak rok temu o tej samej porze, a łącznie już od półtora roku emisje gospodarki chińskiej wahają się między spadkiem a stagnacją – mimo wyraźnego wzrostu dynamiki zapotrzebowania na energię elektryczną. Niemal całkowite wyhamowanie emisji CO2 w Państwie Środka w pierwszych trzech kwartałach bieżącego roku potwierdzają także dane zgromadzone przez koalicję Climate TRACE. Według ich monitoringu od stycznia do września emisje Chin wyniosły 10,48 mld ton w porównaniu do 10,47 mld rok wcześniej.
Obrona status quo w zielonej pozłotce
Tymczasem ostatnie tygodnie przemawiają za tym, że – już po raz kolejny – przełomu nie będzie. Utrzymanie się delikatnego trendu wzrostowego (ok. 0,5 proc.) w zakresie CO2 prognozował kilka tygodni temu Global Carbon Budget. Za tym scenariuszem przemawiają dane przedstawione przez chiński urząd statystyczny, z których wynika, że październik przyniósł skok zużycia energii elektrycznej (m.in. na klimatyzację pomieszczeń) na skutek fali upałów, a lwią jego część zaspokoiły elektrownie węglowe. Wzrost zużycia węgla ma natomiast trwać zarówno według czynników oficjalnych (aktualne plany Pekinu zakładają, że szczyt nastąpi w 2027 r.), jak i choćby Banku Światowego czy Międzynarodowej Agencji Energii, które spodziewają się, że wspólnie z Indiami wyrównają one w najbliższych latach skutki kolejnych epizodów pożegnania z węglem w UE i Stanach Zjednoczonych.
– Z całą pewnością będzie można mówić o osiągnięciu przez Chiny wierzchołka emisji ze 2–3 lata po tym, jak to faktycznie nastąpi. Gdy realnie zobaczymy spadek w danych – uważa Marcin Kowalczyk z WWF Polska. Podkreśla, że na razie dla Chin ważniejszymi celami od dekarbonizacji pozostają dywersyfikacja źródeł energii i zaspokajanie wciąż rosnącego zapotrzebowania. – Chiny bardzo umiejętnie promują swoje osiągnięcia w zakresie zielonych technologii, rozbudzając nadzieje zwolenników transformacji. Udają lidera, ale w globalnych negocjacjach klimatycznych są jednym z hamulcowych, zwalczając zarówno propozycje wiążących zobowiązań w zakresie odchodzenia od paliw kopalnych, jak i oczekiwania, by jako gospodarcze supermocarstwo partycypowały we wsparciu finansowym dla krajów rozwijających się. Korzystają też wizerunkowo m.in. na odwrocie od polityki klimatycznej zaordynowanym przez Donalda Trumpa. Na tle USA mogą prezentować się jako gracz przewidywalny, stawiający na multilateralizm – mówi Kowalczyk.