Choć od ponad trzech miesięcy lokalne władze mogą kupować świadczenia medyczne dla mieszkańców to tego nie robią. Brakuje im pieniędzy i kard do zarządzania nowym zadaniem. I przekonania do jego sensowności.
Choć od ponad trzech miesięcy lokalne władze mogą kupować świadczenia medyczne dla mieszkańców to tego nie robią. Brakuje im pieniędzy i kard do zarządzania nowym zadaniem. I przekonania do jego sensowności.
/>
Nowelizacja ustawy o działalności leczniczej (Dz.U. 2016 r. poz. 960), obowiązująca od 15 lipca, umożliwiła kupowanie świadczeń medycznych przez samorządy. Założenie było takie: jeśli w mieście bądź powiecie szpitalowi kończy się kontrakt na operacje czy limit wizyt w przychodni, lokalne władze będą mogły dorzucić pieniędzy od siebie i w ten sposób skrócić kolejki. Oczywiście dobrowolnie, a nie obowiązkowo.
Wcześniej samorządowcy mogli jedynie realizować programy polityki zdrowotnej, czyli różnego rodzaju akcje profilaktyczne, np. finansowanie szczepień przeciw grypie.
Zmiany tylko na papierze
W czasie prac nad nowelizacją przepisów eksperci sugerowali, że samorządowcy ulegną presji mieszkańców, zaczną dokładać do ich leczenia, co z kolei doprowadzi do nadwyrężenia lokalnych budżetów. Ale trzy i pół miesiąca od wejścia w życie przepisów nic takiego się nie wydarzyło.
Spośród 30 samorządów, od których uzyskaliśmy informacje (w tym 11 marszałkowskich), ani jeden nie zaczął kupować świadczeń. Co więcej – żaden nie ma tego w planach na przyszły rok. Ani nawet na 2018. Tylko dwa stwierdziły, że mogą to ewentualnie wziąć pod uwagę w dalszej przyszłości, jeżeli dostęp do opieki medycznej finansowanej ze składek zdrowotnych znacznie się pogorszy.
– To zła wiadomość. Z punktu widzenia pacjenta im więcej jest płatników, tym lepiej – mówi o decyzjach samorządowców Ewa Borek, prezes Fundacji MY Pacjenci.
Lokalni włodarze tłumaczą, że nie dostali dodatkowych środków na nowe zadanie. Poza tym większość z nich zamknęła już budżety na przyszły rok. – Ze wstępnych analiz wynika, że nie ma możliwości finansowania świadczeń zdrowotnych z kasy województwa, ponieważ będzie to skutkować wzrostem zadłużenia oraz koniecznością ograniczania wydatków bieżących w innych obszarach, np. kultury, przewozów kolejowych, utrzymania dróg – wyjaśnia Urząd Marszałkowski Województwa Zachodniopomorskiego.
Ale pieniądze to niejedyny problem. – Urząd jest obecnie nieprzygotowany do zawierania, rozliczania oraz przetwarzania danych dotyczących umów zawartych ze świadczeniodawcami – zwraca uwagę Ewa Gonciarz z departamentu ochrony zdrowia Urzędu Marszałkowskiego Województwa Świętokrzyskiego.
Zdaniem samorządowców zarządzanie nowym zadaniem wymagałoby zatrudnienia dodatkowych, wykwalifikowanych kadr. Jak podkreśla Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego, poza zawieraniem i rozliczaniem świadczeń ważna jest też ich wycena, nadzór nad realizacją i kontrola jakości. W każdym oddziale NFZ są do tego specjaliści. W gminach, powiatach i urzędach marszałkowskich ich nie ma.
Kulawe zasady
Samorządy uważają też, że zmiany są niezgodne z konstytucją – m.in. dlatego, że rząd daje im nowe zadanie do wykonania, ale nie przekazuje na nie środków. Ponadto są sprzeczne z zapisem, że dostęp do publicznej służby zdrowia odbywa się na równych zasadach.
– Z uwagi na liczne wątpliwości natury prawnej, w tym konstytucyjne, nie jest brane pod uwagę skorzystanie z tego zapisu – mówi wprost marszałek woj. lubuskiego Elżbieta Anna Polak.
Samorządy nie mają też zamiaru wyręczać państwa. – Zakup świadczeń medycznych realizowany jest przez Narodowy Fundusz Zdrowia – podkreśla Maciej Sytek, dyrektor departamentu zdrowia w wielkopolskim samorządzie.
Ministerstwo Zdrowia dziwi się takiemu podejściu. – Wcześniej część lokalnych władz naciągała przepisy i kupowała świadczenia jako profilaktykę. Teraz mają jasną sytuację prawną i możliwość wyboru, ale nie przymus – zwraca uwagę wiceminister zdrowia Piotr Warczyński.
Wiele samorządów tłumaczy, że z powodu decyzji NFZ dotyczących finansowania placówek i tak muszą często dokładać do ich działalności: kupować sprzęt, remontować je, a także finansować ich bieżącą działalność, gdy wpadają w nadwykonania. A te w samych tylko placówkach Samorządu Województwa Dolnośląskiego wynoszą w tym roku 70 mln zł.
Komu dać prawo
Na kolejny problem zwraca uwagę województwo mazowieckie. Otóż w ustawie nie wskazano, za kogo samorządy miałyby płacić. Nie ma w niej definicji „mieszkańca”. – Czy będą to osoby jedynie zameldowane w województwie, czy również pracujące, płacące podatki? – pyta Marta Milewska, rzeczniczka urzędu marszałkowskiego. A wiceminister Warczyński odpowada: w ustawach dotyczących samorządów definicja „mieszkańca” jest sprecyzowana i można się na nią powołać. A brak jej powtórzenia wynikał z tego, by zostawić pole do jej ewentualnego modyfikowania.
Na dalsze finansowanie mogą za to liczyć programy z zakresu profilaktyki. To właśnie na nie stawiają samorządy (o ile są w stanie wygospodarować na nie środki). – Katowice od wielu lat realizują rozbudowane i różnorodne programy profilaktyki zdrowotnej dla swoich mieszkańców. W związku z tym w projekcie przyszłorocznego budżetu nie zostały zaplanowane dodatkowe środki na zakup świadczeń medycznych dla mieszkańców – wyjaśnia Mirosława Stachura-Jeleń, naczelnik wydziału zdrowia, nadzoru właścicielskiego i przekształceń własnościowych w Urzędzie Miasta Katowice.
Co ciekawe, w ramach programów polityki zdrowotnej kolejne samorządy (np. Łódź) wprowadziły lub planują wprowadzić dofinansowanie in vitro. Choć zabieg trudno nazwać „profilaktycznym” i wiąże się z różnymi świadczeniami medycznymi.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama