Pan Tomasz na swojej stronie internetowej podaje numer telefonu i wymiary płodu, który można legalnie usunąć w Holandii: „BPD 54 mm (obwód głowy) i FL 36 mm (długość kości udowej) do 22. tygodnia życia”. Oferuje dowozy z każdego miejsca w Polsce. Nawet kilkadziesiąt tysięcy Polek rocznie korzysta z turystyki aborcyjnej. Udajemy, że ten problem nie istnieje.
Holandia, Słowacja, Austria, Wielka Brytania – te kierunki zwykle wybierają Polski, które chcą przeprowadzić aborcję. Tamtejsze kliniki przygotowują profesjonalne strony w języku polskim, objaśniające nie tylko, jak wygląda i ile kosztuje u nich zabieg, ale także przedstawiające całą otoczkę prawną przedsięwzięcia. Część z nich zatrudnia mówiące po polsku konsultantki, a także ułatwia dojazd.
Siostry czekają
Kontakt do cioci Basi zapisany w komórce nie budzi podejrzeń. Każdy w rodzinie pewnie ma kogoś bliskiego o tym imieniu. Tymczasem akurat ta może być jedną z dziewczyn, która pomoże w zorganizowaniu aborcji w Niemczech. Z pomocą grupy Ciocia Basia, która działa od półtora roku, do Berlina przyjechało około 30 dziewczyn. Prawie wszystkie usunęły ciąże. Koszt: od 230 do 470 euro, w zależności od zaawansowania i komplikacji ciąży. Jeżdżą tam te, które nie mogłyby zgodnie z prawem dokonać aborcji w Polsce, ale także kobiety, którym teoretycznie przysługiwało takie prawo. Ale bały się reakcji otoczenia, nie miały pewności, czy się uda, albo po prostu lekarz im odmówił.
Obecne przepisy pozwalają na przerwanie ciąży w trzech przypadkach – jeżeli zostanie wykryta wada płodu i dziecko może urodzić się z niepełnosprawnością, jeżeli ciąża stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia matki oraz jeżeli jest z czynu zabronionego (np. gwałtu).
Statystyki mówią o 1066 legalnych aborcjach wykonanych w Polsce w 2015 r. Według szacunków Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny nawet kilkadziesiąt tysięcy takich zabiegów jest przeprowadzanych za granicą. Legalnie. Bo kobietom za usunięcie ciąży, nawet jeżeli polskie przepisy nie dopuszczają takiej sytuacji, nie grozi żadna kara.
Dziewczyny z Cioci Basi działają dla sprawy. Zastrzegają, że za swoją pracę nie pobierają wynagrodzenia. Ich drogi się skrzyżowały właśnie dzięki wspólnemu zainteresowaniu feminizmem. Jedna z nich wędrowała po różnych krajach, zanim trafiła do Niemiec, druga urodziła się w Berlinie. Tutaj poznały kolejne dziewczyny. W sumie jest ich dziesięć. Od słowa do słowa uznały, że nie ma co czekać, bo siedzenie z założonymi rękami i frustrowanie się nic nie da. A one mogą działać już teraz i zaoferować pomoc siostrom w potrzebie. Pierwsze zadanie to znalezienie kliniki, która rozpoczęłaby z nimi współpracę. Tutaj przydatne okazały się zbierane przez lata kontakty w lokalnym środowisku medycznym i feministycznym, z których korzystają dość często.
– Placówka, którą polecamy, jest sprawdzona, wiemy, że lekarzom można w pełni zaufać. Nie dość tego, w ramach solidarności często oferują niższe ceny – opowiada jedna z dziewczyn.
Na czym konkretnie polega działanie Cioci Basi? „Zajmujemy się ułatwianiem kontaktu i organizacją wizyt u dyskretnych, zaufanych i nieoceniających osób zajmujących się doradztwem oraz profesjonalnym przeprowadzaniem zabiegów” – tak same opisują swoją działalność.
W praktyce polega to na tym, że w internecie są telefon i adres – więc kto chce, może do nich zadzwonić czy napisać. One tłumaczą, jak dokładnie wygląda zabieg w Niemczech. Że aborcję można przeprowadzić do 12. tygodnia życia – do dziewiątego tygodnia kobiety mogą wziąć tabletki, a później muszą poddać się zabiegowi chirurgicznemu. Że pobyt musi być kilkudniowy, bowiem zgodnie z niemieckimi wymogami poprzedza go rozmowa z psychologiem.
Oprócz udzielania informacji kontaktują – jeśli jest taka potrzeba – z kliniką, pomagają w tłumaczeniu oraz oferują nocleg. – Mamy sieć znajomych, przyjmuje ta osoba, która akurat może – tłumaczy jedna z wolontariuszek Cioci Basi.
Pomocy szukają młode dziewczyny, dojrzałe kobiety, studentki z Erasmusa, mieszkanki wsi i miast. Przyjeżdżają czasem same, czasem z partnerem, ale także z siostrą czy przyjaciółką. – Nie da się stworzyć jednego profilu. Jednak powód jest ten sam: w Polsce aborcja jest prawie niemożliwa – dodaje aktywistka.
Trudne są dla nich momenty, kiedy dziewczyny dzwonią za późno. – Wtedy możemy kierować do Holandii, mamy nieformalną sieć znajomych. Znamy kliniki, osoby, u których w razie czego można przenocować – opowiada.
Była u nich nawet Chinka studiująca w Polsce. Wcześniej nie miała pojęcia, że w Polsce są tak restrykcyjne przepisy. Ale także dzwonią dziewczyny w dramatycznych sytuacjach – nastolatka, która była w późnej ciąży, albo kobieta, u której należało przeprowadzić bardzo skomplikowany zabieg. W Polsce żaden lekarz nie chciał się tego podjąć. W Niemczech była taka możliwość, tylko kosztowna – 4 tys. euro. Na szczęście kobieta miała pieniądze. A pomoc ostatecznie uzyskała w Anglii.
Czy robi to dla idei? Nie, praca jak każda inna. Choć, jak przyznaje, świadomość robienia tego rodzaju zabiegów nie należy do przyjemnych. – Ale nie mogę odmówić pomocy. Jeżeli ktoś zostaje ginekologiem, to musi brać pod uwagę, że będzie robił również i to – mówi.
– Przyjeżdżają i biedne, i bogate. Ale tym biednym jest oczywiście trudniej, dlatego tu jesteśmy. Czasem nawet solidarnościowa, niższa cena w klinice dla niektórych jest za wysoka. W takich sytuacjach staramy się dołożyć do ceny zabiegu z budżetu grupy. Bardzo pomagają nam dziewczyny z fundacji „Women Help Women” (międzynarodowa fundacja non profit, w której działają, i profesjonalistki znające się na prawie oraz medycynie, i aktywistki – przyp. red.), i takie, które już mają to za sobą i działają dla sprawy – dodaje dziewczyna z Cioci.
„Mamy nadzieję w przyszłości być w stanie zapewnić również pomoc finansową na zabieg i przyjazd do kliniki. Chcemy być funduszem wspierającym aborcje” – to ich wymarzony projekt, o którym piszą na stronie informującej o ich działalności. Jednak same przyznają, że tak naprawdę nie chciałyby w ogóle musieć działać. Żeby kobiety mogły w normalnych warunkach, legalnie, iść do lekarza.
Ktoś zrezygnował? Tak, była jedna kobieta, przyjeżdżała dwa razy. Nie mogła się zdecydować. Odeszła spod kliniki. – Jesteśmy po to, by wspierać. Kobieta musi wiedzieć, czego chce, i sama podejmuje wybór – mówią aktywistki z Cioci Basi.
Jednak nie wszyscy działają dla idei albo nie tylko dla niej. Niektórzy na polskim restrykcyjnym prawie mogą też zarobić, organizując m.in. kompleksową usługę aborcyjną.
Są tu państwo u dobrych przyjaciół
Pan Tomasz na swojej stronie internetowej podaje numer telefonu oraz wymiary płodu, który można legalnie usunąć w Holandii: „BPD 54 mm (obwód głowy) i FL 36 mm (długość kości udowej) do 22. tygodnia życia”. Oferuje dowozy z każdego miejsca w Polsce. Może też gratis umówić wizytę w klinice. Na stronie można się dowiedzieć, jak działa prawo holenderskie, jak należy się przygotować do zabiegu i co może czekać po nim kobietę. „W przypadku dotkliwości i bólu piersi lub w przypadku wystąpienia laktacji zalecane jest noszenie obcisłego biustonosza. Można przyjmować leki przeciwbólowe, takie jak Paracetamol, Ibuprofen. Przez pierwsze trzy tygodnie po zabiegu nie można uprawiać seksu. W tym czasie nie można także stosować tamponów, pływać ani zażywać kąpieli w wannie. Można natomiast brać prysznic” – informuje.
Holandia to jeden z najdroższych kierunków tzw. turystyki aborcyjnej. Koszt zabiegu wynosi ok. 1 tys. euro, a wszystkie koszty mogą być dwukrotnie wyższe, w zależności od długości pobytu i powikłań. Ale to także ostatnia możliwość dla części kobiet, to tutaj legalnie można usunąć ciążę do 22. tygodnia. O 10 tygodni później niż na Słowacji, 9 niż w Austrii czy Niemczech. To dużo, tym bardziej że w wielu przypadkach – szczególnie o wadach płodu – kobiety dowiadują się dopiero przy USG robionym pomiędzy 12. a 14. tygodniem życia.
Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny przyznaje, że najpopularniejsza jest Słowacja. Jest tańsza i przygotowana na przyjmowanie Polek.
Busik do Levic kursuje dość często. Zabiera po kilka kobiet, żeby nie kursować kilka razy. Koszt z Wrocławia wynosi 450 zł plus 20 euro, z Katowic 500 zł plus 20 euro. Najdrożej jest z Krakowa – 550 zł plus 20 euro. Wszystko kursy w obie strony. Można taniej, jak się zbierze grupa. Można zabrać towarzysza, on płaci ulgową stawkę.
Niewielkie miasteczko położone jest na południowym zachodzie Słowacji. 60 km kw. i 37 tys. mieszkańców. W Polsce znane przede wszystkim za sprawą działającej tutaj w szarej kamienicy kliniki ginekologicznej. Niepozorna z zewnątrz, wewnątrz elegancko wyposażona, proponuje kompleksowe usługi chirurgiczne, w tym usuwanie ciąży. „Mediklinik oferuje szybki, nieskomplikowany i dyskretny zabieg. Wszystko, co musi zrobić klientka, to uzgodnić z nami termin. W razie potrzeby lub na życzenie klientka może spędzić w klinice noc przed lub po zabiegu (razem z partnerem/członkiem rodziny/przyjacielem). Łączny koszt to 370 euro ze wszystkim (bez dodatkowej nocy w klinice). To cena końcowa, w związku z zabiegiem nie powstają żadne dalsze koszty” – zachwala swoje usługi na stronie internetowej.
Współpracuje z nią pan Jan. Jak deklaruje na wizytówce zamieszczonej na stronie, może dowieźć pacjentki z każdego miejsca w Polsce.
Dlaczego Słowacja? Klinika wylicza powody: po pierwsze na Słowacji nie istnieją żadne przeszkody prawne, jedynie ograniczenie czasowe (do 12. tygodnia ciąży). Po drugie zabieg przeprowadzony w klinice z dala od rodzinnego miasta gwarantuje stuprocentową dyskrecję. Po trzecie koszty w Europie Zachodniej są znacznie wyższe – nawet o 50 proc. No i „dzięki podobieństwom językowym i kulturowym będą się Państwo czuć w tym trudnym momencie życia jak w domu. Są tu Państwo u dobrych przyjaciół”.
Klinika w Levicach nie jest jedyna. Są całe sieci, które zapraszają do Słowacji, Austrii i Czech. W tym ostatnim kraju sytuacja jest bardziej skomplikowana. Jak informują „Woman on Waves” (kolejna organizacja non profit, działającą na rzecz kobiecych praw człowieka, pomaga w sprowadzaniu środków farmaceutycznych potrzebnych do przerwania ciąży; to ona zorganizowała słynny statek na Bałtyku, na którym można było dokonać aborcji), według czeskiego prawa pomoc w przerwaniu ciąży udzielana jest osobom przebywającym na stałe na terenie Czech lub posiadającym czeskie ubezpieczenie. Ale w praktyce Polki też mogą dokonać aborcji. Koszty w przybliżeniu: do ósmego tygodnia od 300 zł (niekiedy oferowana jest zniżka dla studentek), po ósmym tygodniu – 450 zł.
W wielu klinikach podane są telefony do konsultantek. – Obie konsultantki są bardzo miłe i mówią po polsku – informują na stronie właściciele kliniki. W rozmowach przyznają, że przyjazdy Polek nie należą do rzadkości. Ale nie chcą podawać dokładnych liczb. – Wiadomo, że to kliniki nastawione na Polki, to one są głównymi klientkami – przyznaje Katarzyna Waniek, która pracowała jako konsultantka w austriackiej klinice. Ale do GynMed, z którą była związana ostatnie osiem lat, przyjeżdżają raczej lepiej sytuowane kobiety.
Wiedeński komfort
GynMed to kameralna klinika. Przychodzą tu głównie Austriaczki, które nie liczą na większy komfort. Ona także przyjmuje Polki. Strona po polsku jest profesjonalna. Od lat zatrudniają polskojęzyczną konsultantkę. Katarzyna Waniek odbierała telefony, informowała, jak wygląda procedura, co trzeba mieć ze sobą. Mówiła o kosztach, ale także pomagała po przyjeździe, chociażby służąc jako tłumacz. W ciągu roku z jej pomocy korzystało ok. 100 Polek. Choć, jak przyznaje, pacjentek było na pewno o wiele więcej, bo nie wszystkie potrzebowały jej obecności. – Znają angielski czy niemiecki, to im wystarczy. Większość przyjeżdża z partnerami, mężem czy inną bliską osobą. Najczęściej tylko na zabieg. Czasem udaje się wszystko załatwić w jeden dzień – opowiada Katarzyna Waniek.
Powody są różne: nie ten moment w życiu, nie ten partner, zaczęły dobrą pracę, mają maleńkie dziecko i nie dałyby rady z kolejnym, planują mieć później. – To nie są imprezowe panienki, które wpadają do naszej kliniki jak po antykoncepcję – podkreśla Katarzyna. Do dziewiątego tygodnia ciąży można przyjąć tabletkę. Od dziewiątego do końca 13. tygodnia jest możliwa aborcja chirurgiczna. Wtedy już jest wymagany dwudniowy pobyt. Wszystko daje się załatwić bardzo sprawnie, samo umówienie się na zabieg trwa pięć minut. Na wizytę czeka się około tygodnia.
Choć to była jej praca, podkreśla, że chodziło nie tylko o zarobek. Robiła to z zaangażowaniem, bo wiedziała, że może w ten sposób pomóc. Z własnej inicjatywy założyła bloga.
– Zdarzają się przypadki, że dzwonią kobiety już po 13. tygodniu, wtedy jest za późno na zabieg u nas. Kieruję do kliniki w Holandii – opowiada.
Może śmiało polecać jedną placówkę pod Amsterdamem. – Dzwoniły do mnie już po zabiegu panie, którym ją polecałam, i były bardzo zadowolone – dodaje. Z przyjemnością też oprowadza po muzeum aborcji i antykoncepcji, które znajduje się na tym samym piętrze naprzeciwko gabinetów. Jedyne takie w Europie. Pokazana jest historia stosowania antykoncepcji oraz metod przeprowadzania aborcji w Europie i na świecie. Jak się zmieniało podejście od strony politycznej, ideologicznej, medycznej. – To pozwala spojrzeć na te kwestie z szerszej perspektywy. Czy pani wie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu to do Polski przyjeżdżały Szwedki i Austriaczki, by wykonać aborcję, bo u nich to było zakazane? Teraz role się odwróciły – dodaje Katarzyna.
Telefon na skrawku papieru
Janusz Rudziński, polski ginekolog, przyjmuje w klinice działającej przy niemiecko-polskiej granicy w Prenzlau. Wcześniej pracował w Szczecinie. Przyjmował głośny poród pięcioraczków w Zachodniopomorskiem, potem pojechał do Szwecji, od lat jest w Niemczech. Klinika, w której pracuje, to część dużego szpitala. – Czasem pytam pacjentki, jak się o mnie dowiedziały. Opowiadają, że na skrawku papieru lekarz w Polsce pisze im adres i numer, one przepisują, a on niszczy własnoręcznie zapisaną karteczkę. Nie pada ani jedno słowo, nie ma więc obaw, że mógłby zostać oskarżony o pomoc w aborcji – opowiada. Jak przekonuje, do Prenzlau przyjeżdża tyle pacjentek, ile w Polsce dokonuje się legalnych aborcji. Czyli około tysiąca rocznie.
– Kobiety mają kilkoro dzieci, nie stać je na kolejne. Wiele z nich jest po nieudanej aborcji podjętej na własną rękę – mówi Janusz Rudziński. Kobiety sięgają w Polsce po tabletki, które mają wywołać poronienie. Bez nadzoru lekarza, często z produktami kupionymi nielegalnie przez internet. – Zdarza się, że płód obumiera, ale kobieta boi się iść do polskiego szpitala – dodaje.
Często dzwonią tylko po radę. – Kiedyś skontaktowała się zdesperowana kobieta z małej wsi na wschodzie Polski. Doradzono jej, żeby wsadziła drut do macicy. Krwawiła, nie wiedziała, co robić. Kazałem natychmiast jechać do szpitala, nie wiem, co się z nią stało – przyznaje dr Rudzki. Czasem przyjeżdżają z partnerami, ale w ukryciu przed resztą. Nie chcą, żeby wiedziała rodzina, nawet ta bliska. – Pytają, czy później lekarz pozna, że był zabieg – dodaje dr Rudzki.
Są i takie, które mają dobrą pracę, jedno lub dwoje dzieci i nie chcą kolejnego. Mają pieniądze. Zabieg w Niemczech kosztuje około 1,5 tys. euro. Plus 20 euro za konsultację psychologiczną. Czy robi to dla idei? Nie, praca jak każda inna. Choć, jak przyznaje, świadomość robienia tego rodzaju zabiegów nie należy do przyjemnych. - Ale nie mogę odmówić pomocy. Jeśli ktoś zostaje ginekologiem, to musi brać pod uwagę, że będzie robił również i to - mówi.
/>
Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej