Dopłaty oraz wprowadzenie jednej urzędowej ceny – to najnowszy pomysł resortu zdrowia, który ma zachęcić do ochrony przed chorobami zakaźnymi.
Obecnie bezpłatne są jedynie szczepienia wpisane do obowiązkowego kalendarza. Za inne, nawet te zalecane przez resort, pacjenci muszą zapłacić. Mogą je nabyć sami w aptece lub w przychodni tuż przed szczepieniem. Ceny preparatów różnią się w zależności od miejsca zakupu. Przykładem może być szczepionka przeciw pneumokokom, którą obecnie rodzice kupują na własną rękę. W jednej z warszawskich aptek kosztuje 229 zł, a w prywatnej przychodni oferowana jest już za 330 zł. Podobnie jest też z preparatem mającym chronić przed rotawirusami – jego cena waha się między 290 zł a 350 zł.
Ministerstwo Zdrowia dostrzega problem i proponuje, że sfinansuje część zakupu szczepionek. W zamian oczekuje, że firmy je produkujące zgodzą się na wprowadzenie jednej urzędowej ceny. Wtedy niezależnie od miejsca sprzedaży koszt zakupu preparatu byłby identyczny. Sprzedaż szczepionek odbywałaby się na podstawie takich samych przepisów, jak obrót lekami refundowanymi.
– Zakłada się, że wprowadzenie regulacji dotyczących współfinansowania przez pacjenta i publicznego płatnika zwiększy dostępność szczepionek dla osób, które rezygnują z ich zakupu z powodu ekonomicznego – tłumaczy Milena Kruszewska, rzeczniczka MZ.
Resort nie wspomina o wysokości ewentualnej dopłaty. Jej wysokość będzie zależała od wyników negocjacji z koncernami farmaceutycznymi. Zdaniem ekspertów w grę wchodzi ulga, która dziś jest stosowana przy lekach na choroby przewlekłe, czyli na poziomie 70 proc., lub 50 proc., jak na pozostałe refundowane leki.
– Bardziej prawdopodobna wydaje się 50-proc. dotacja. Szczepionki nie muszą być często aplikowane, tak jak leki na choroby przewlekłe. Nie ma więc uzasadnienia do stosowania wysokiego upustu – mówi jeden z przedstawicieli firmy farmaceutycznej.
Resort zdrowia nie może zmusić producentów, by zgłaszali swoje leki do refundacji. Zatem to od koncernów będzie zależało, jakie szczepionki na nią trafią. Z sondy przeprowadzonej wśród firm farmaceutycznych wynika jednak, że są one zainteresowane takim rozwiązaniem. Zwłaszcza w przypadku preparatów, które już teraz są chętnie opłacane z własnych pieniędzy klientów, jak np. szczepionka przeciwko ospie , HPV, przeciwko meningokokom czy też na grypę. Byłyby także zainteresowane dofinansowaniem przez państwo szczepionek skojarzonych (w jednej dawce na kilka różnych chorób), których cena, przekraczająca 1 tys. zł. jest dla wielu osób barierą nie do przeskoczenia. Wsparcie państwa pomogłoby upowszechnić takie szczepienia.
Przy tego typu zmianach zalecana jest jednak rozwaga. Jak wskazują reprezentanci branży farmaceutycznej, w krajach zachodnich już dziś jest przewaga popytu nad podażą. Jeśli u nas nagle pojawi się możliwość kupna tanich szczepionek, może ich zabraknąć
Producenci obawiają się też, że pomysł znów zostanie na papierze. Teraz zapisano go w projekcie nowelizacji ustawy o refundacji leków, która jest w trakcie konsultacji społecznych. Ale był już rozważany w 2013 r. przy wprowadzaniu ustawy refundacyjnej. Niektóre firmy postulowały wówczas refundację szczepień, przygotowały swoje propozycje, ale nic z tego nie wyszło.
Pomysł ministerstwa chwali Jan Bondar, szef Głównego Inspektoratu Sanitarnego. – Kalendarz szczepień w Polsce w porównaniu z krajami zachodnimi jest ubogi. Dlatego każda forma jego wsparcia jest dobrym pomysłem – zachwala. I dodaje, że mała popularność szczepień nieobowiązkowych, a zalecanych, wynika z tego, że są one drogie jak na polskie warunki. – Wydatki społeczeństwa na dodatkowe szczepienia trzeba liczyć w dziesiątkach milionów złotych – uważa Bondar.
Część ekspertów uważa jednak, że wprowadzając refundację na szczepienia, resort zdrowia chce wycofać się z obietnicy wprowadzenia szczepień przeciw pneumokokom do obowiązkowego kalendarza. Pół roku temu powstał projekt w tej sprawie. Nic jednak nie wskazuje, by – pomimo zapowiedzi – od 2017 r. miał wejść w życie. Problemem są oczywiście pieniądze. Z wyliczeń Ministerstwa Zdrowia wynika, że koszty realizacji tego pomysłu mogą sięgnąć 166 mln zł. To prawie tyle samo, ile obecnie resort wydaje na wszystkie 13 szczepień ochronnych (kosztują 170 mln zł.)
Co jest bardziej racjonalne z punktu widzenia zdrowia społecznego i racjonalności finansowej? Trzeba będzie policzyć i zdecydować.
1500 zł za brak szczepienia
Rośnie liczba osób uchylających się od obowiązkowych szczepień. W 2015 r. dotyczyło to 22,3 tys. osób – to o niemal 7 tys. więcej niż w 2014 r. Rok wcześniej (2013) było ich jeszcze mniej, bo 10,1 tys.
Za główną przyczyną rezygnacji ze szczepienia podawany jest wpływ ruchów antyszczepionkowych. W zeszłym roku dotyczyło to 8,6 tys. osób, o ponad 50 proc. więcej niż w poprzednim. Z powodów religijnych odmówiły 974 osoby, zaś złe doświadczenia z wystąpieniem objawów niepożądanych u kogoś z bliskich 561 osób.
W podejściu do szczepienia widoczne są różnice regionalne. Najbardziej niechętni tej formie ochrony są mieszkańcy województw pomorskiego, wielkopolskiego, śląskiego i mazowieckiego, zaś w najmniejszym stopniu dotyczy to województw podkarpackiego, świętokrzyskiego, kujawsko-pomorskiego i małopolskiego.
Szczepienia są obowiązkowe, dlatego za uchylanie się grożą sankcje: w 2015 r. inspektorzy wysłali 4,4 tys. upomnień. Osiem osób zostało ukaranych grzywnami w wysokości do 1500 zł.