Miliard złotych. Tyle są warte leki w ciągu jednego roku nielegalnie wywożone z Polski. Przestępcy trudniący się tym procederem mogą rocznie wyciągnąć na czysto około 600–700 mln zł. Przy zerowym ryzyku.
Miliard złotych. Tyle są warte leki w ciągu jednego roku nielegalnie wywożone z Polski. Przestępcy trudniący się tym procederem mogą rocznie wyciągnąć na czysto około 600–700 mln zł. Przy zerowym ryzyku.
Sytuację można porównać do „Psów” Pasikowskiego i „Układu zamkniętego” – tak o procederze i faktycznej bezkarności zaangażowanych osób mówi Paweł Trzciński, rzecznik Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego. Dodaje, że służby uprawnione do walki z przestępczością zorganizowaną w zasadzie nic nie robią. Prokuratury zaś umarzają postępowania, które jakimś cudem uda się wytoczyć niektórym zarządzającym procederem wywozu medykamentów z Polski.
Naczelnym kłopotem zarówno Polaków, jak i polityków odpowiadających za politykę lekową są wysokie ceny produktów leczniczych. Wszelkie działania skupiają się więc wokół wynegocjowania z koncernami farmaceutycznymi korzystniejszych cen. I to się udaje. Z roku na rok leki w Polsce – przynajmniej relatywnie, w porównaniu z cenami na Zachodzie – są coraz tańsze. Polak idący do apteki w Niemczech czy Francji przeżywa szok. Ten sam produkt u nas kosztuje jedną czwartą tego co za granicą. Dostrzegają to jednak nie tylko polscy turyści, lecz także farmaceuci. Niektórzy postanawiają dorobić: nielegalnie wywożąc leki. Skoro dany lek w Polsce kosztuje 100 zł, a w Niemczech 500 zł, to zdecydowanie lepiej sprzedać go za naszą zachodnią granicą. I to nawet jeśli nie uda się go wprowadzić do legalnego obrotu, lecz będzie trzeba zbyć produkt na czarnym rynku za równowartość około 350 zł.
Wypadły cztery słowa
Mamy 2001 rok. O nielegalnym wywozie leków z Polski na Zachód jeszcze nikt nie słyszał. W Sejmie trwają prace nad ustawą – Prawo farmaceutyczne. Ma to być zupełnie nowa jakość w legislacji dotyczącej leków. Projekt przygotowany w Ministerstwie Zdrowia zawiera między innymi wiele przepisów karnych. Jeden z nich, projektowany art. 127, stanowi, że karze będzie podlegał ten, kto prowadzi aptekę lub hurtownię bez zezwolenia albo wbrew jego warunkom. Odpowiedzialność więc pojawiałaby się w dwóch przypadkach: albo w razie braku zezwolenia, albo gdy zezwolenie jest, ale przedsiębiorca nie stosuje się do wymogów, które na niego nałożył ustawodawca. Dzieje się jednak coś zaskakującego. W toku prac legislacyjnych w Sejmie z projektu ustawy wypadają cztery słowa: „albo wbrew jego warunkom”. Przegłosowana przez posłów, przyjęta przez Senat, a następnie podpisana przez prezydenta ustawa penalizuje więc już jedynie sytuację, gdy ktoś prowadzi działalność bez zezwolenia. Kogoś, kto je posiada, lecz mu się sprzeniewierza – ukarać wysoką karą czy nawet pozbawieniem wolności nie można.
Sprawa wychodzi po latach, gdy już o nielegalnym wywozie leków wszyscy usłyszeli. Napisaliśmy o niej w DGP jako pierwsi, w styczniu 2015 r., gdy Prokuratura Apelacyjna w Lublinie (dziś Prokuratura Regionalna w Lublinie) umorzyła wiele postępowań przeciwko wywożącym leki. Powód? Brak czynu zabronionego ustawą.
– Artykuł 127 prawa farmaceutycznego przewiduje odpowiedzialność karną osób, które prowadzą aptekę lub hurtownię bez zezwolenia. Te placówki jednak zezwolenie posiadały – wyjaśniał nam Andrzej Jeżyński, naczelnik V wydziału ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji lubelskiej prokuratury. Jeżyński przy tym stwierdza wprost: gdyby cztery słowa nie wypadły z projektu ustawy, śledczy mogliby ścigać osoby zajmujące się nielegalnym wywozem leków.
Co ciekawe, do dzisiaj nie udało się ustalić, kto stał za poprawką, która okazała się aż tak zgubna w skutkach. Jeżyński w rozmowie z DGP w 2015 r. przyznawał zaś, że sprawa ta jest szalenie interesująca z punktu widzenia prokuratury. Tyle że to nie zadanie dla lubelskich śledczych, lecz dla ich kolegów z Prokuratury Generalnej. Żadnych działań jednak nie podjęto. Między innymi dlatego, że nawet gdyby okazało się, iż któryś z parlamentarzystów z pełną świadomością konsekwencji, z którymi wiązało się wykreślenie czterech słów, zgłosił poprawkę – i tak nie można by go ukarać. Mamy bowiem do czynienia z przedawnieniem karalności. Wydarzenie miało miejsce 15 lat temu.
Dla jasności: w przypadek mało kto wierzy. – Przez przypadek to ja mogę pomylić klucze do domu z tymi od garażu, a nie zmodyfikować przepis, tak by w następnych latach doprowadził do gigantycznych patologii i wzbogacenia się niektórych – uważa przedstawiciel jednego z największych koncernów farmaceutycznych działających w Polsce.
Wkrótce po uchwaleniu prawa farmaceutycznego, po wejściu Polski do Unii Europejskiej, na przełomie 2004 i 2005 r. pojawiają się pierwsze sygnały o tym, że leki zaczynają być wywożone znad Wisły. Trafiają głównie do Niemiec i Francji. Wówczas jednak skala zjawiska nie jest przytłaczająca. Przeciętny pacjent idący do apteki może kupić medykamenty przepisane mu przez lekarza. O ile go na to stać.
Kontrole są, kary nie ma
Nielegalny wywóz leków w slangu ekspertów nazywany jest odwróconym łańcuchem dystrybucji. A to dlatego, że jedyna dopuszczalna prawem ścieżka wygląda tak: od producenta lek trafia do hurtowni farmaceutycznej. Z hurtowni – do apteki. A z apteki do pacjenta. Mamy do czynienia z łańcuchem, w którym przesunięcie produktu może nastąpić tylko w jedną stronę: w kierunku obywatela potrzebującego leku. Nieuczciwi przedsiębiorcy imali się jednak różnych sposobów, aby leki z aptek trafiały do hurtowni eksportujących leki. Symulowano konieczność utylizacji leków przechowywanych w niewłaściwych warunkach, wskazywano na błędy w zamówieniach, które skutkowały cofnięciem towaru do hurtowni, czy choćby wysyłano podstawionych pacjentów z plikami recept do realizacji. Skutek był jeden: lek zamiast do pacjenta trafiał z apteki w ręce trudniącego się wywozem. Zyski zaś dzielono.
Zjawisko do tego stopnia rozprzestrzeniło się na rynku, że od 2010 r. inspekcja farmaceutyczna podczas każdej kontroli przeprowadzanej w aptekach sprawdza, czy nie dochodzi w niej do zdarzeń związanych z nielegalnym wywozem. W ciągu 6 lat szczegółowych kontroli udało się – w związku z nieprawidłowościami związanymi z odwróconym łańcuchem dystrybucji – wszcząć postępowania wobec 600 aptek i hurtowni. Wiele z nich zakończyło się powiadomieniem prokuratury. Efekt już jednak znamy: umorzenie postępowań.
Choć zdarzały się także przypadki, gdy śledczy decydowali się działać na podstawie innych przepisów, np. ogólnej normy zabraniającej narażenia ludzi na utratę zdrowia lub życia. Wychodzono z założenia, że wywożenie medykamentów prowadzi do tego, że nie może ich kupić polski pacjent, a więc tym samym narażone zostaje zdrowie Polaków. Wyroki skazujące można jednak policzyć na palcach dwóch rąk. W zdecydowanej większości przypadków dochodziło do umorzenia postępowań. Co ciekawe, niekiedy uznawano, że jest podstawa do ukarania, ale nie należy tego czynić ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu.
Środowisko aptekarskie do dziś wspomina sprawę, w której właścicielowi jednej z aptek udowodniono nielegalną odsprzedaż leków wartych 45 mln zł. Sprawę umorzono, gdyż stopień szkodliwości społecznej tego czynu nie był znaczny, a winny okazał skruchę.
Nieuczciwi przedsiębiorcy szukają różnych sposobów, aby leki z aptek trafiały do hurtowni eksportujących. Symulowano konieczność ich utylizacji, wskazywano na błędy w zamówieniach, które skutkowały cofnięciem towaru do hurtowni, czy choćby wysyłano podstawionych pacjentów z plikami recept do realizacji
– Za taką kasę, co najmniej 5 baniek na czysto dla aptekarza, bym nie tylko skruchę okazał, ale i buty prokuratorowi wylizał – tak komentował tę sprawę znany w środowisku farmaceuta.
Proceder jest intratny. A jedyne ryzyko, jakie się z nim wiązało, to odebranie uprawnień do wykonywania zawodu farmaceuty. Nikt jednak nie powiedział, że właścicielem apteki musi być wyłącznie farmaceuta.
W efekcie tak jak jeszcze w 2010 r. nielegalnym wywozem leków zajmowali się przede wszystkim aptekarze chcący dorobić, tak od 2014 r. został on zdominowany przez ludzi, którzy z farmacją nie mają nic wspólnego. Aptekarze stali się jedynie narzędziem w ich rękach.
– Trzeba powiedzieć wprost: to przestępcy. I należy ich traktować jak przestępców – mówił nam w czerwcu 2015 r. poseł PO i lekarz Rajmund Miller, gdy pisaliśmy o wywozie leków. A obraz ten rzeczywiście idealnie nadawałby się do filmu „Psy”. Dowody?
– Zdarzają się przypadki, kiedy naszym inspektorom grozi się śmiercią – wskazywał Paweł Trzciński z GIF. – Palą samochody i dzwonią z pogróżkami do tych, którzy aktywnie zwalczają nielegalny wywóz – dodawał farmaceuta z wieloletnim stażem, były doradca jednego z ministrów zdrowia.
To się zresztą nie zmieniło aż do dzisiaj. Według Pawła Trzcińskiego groźby w stosunku do inspektorów stały się standardem. Przykładowo ostrzega się ich, że w razie jakichkolwiek zastrzeżeń pokontrolnych ich dzieciom może stać się krzywda.
Korki od szampana strzelają
Rząd PO-PSL na początku 2015 r. uznał, że trzeba wprowadzić radykalne zmiany. Wywóz przybrał skalę masową. Miliard złotych rocznie, bo tak szacowana jest jego wartość, to jedna trzydziesta tego, ile wart jest cały rynek leków w Polsce. A trzeba pamiętać o tym, że wywożone są produkty o największej możliwej przebitce. Nie znikają wszystkie leki po równo. Niektórych nikt nie wywozi, podczas gdy inne masowo. Tak działo się przede wszystkim z lekami przeciwzakrzepowymi, osłonowymi w walkach z nowotworami oraz insulinami. Na początku 2015 r. zakup możliwie najtańszego leku przeciwzakrzepowego można było porównać z wygraną na loterii. Rząd więc – czy chciał, czy nie – musiał coś zrobić. Zdecydowano się na przyspieszoną poselską ścieżkę nowelizowania prawa farmaceutycznego. Projekt w imieniu koalicji pilotowała posłanka PO i lekarka Janina Okrągły. Podstawowy problem ujawnił się jednak już w chwili podnoszenia przez posłów ręki za przyjęciem ustawy naprawczej, nazwanej nowelizacją antywywozową. Parlamentarzyści postanowili znowu majstrować przy przepisie karnym. Uznano, że obowiązująca procedura jest nieskuteczna: po pierwsze i tak nikt nie trafia za kratki, a po drugie postępowania w prokuraturach i sądach są mielone zbyt długo, przez co prędzej wywożący leki umrze ze starości, niż doczeka się realnych konsekwencji swoich działań. Zagrożenie karą (do 2 lat pozbawienia wolności) nie było na tyle dotkliwe, by stosować w tych przypadkach areszt tymczasowy.
Posłowie zdecydowali więc, że zamiast potencjalnego więzienia należy karać tylko finansowo. Jeśli bowiem wywożący spotka się z sankcją pieniężną daleko przekraczającą jego zyski z procederu wywozowego – nie będzie nim zainteresowany. Sęk w tym, że postanowiono też przyspieszyć procedury. Wskazano, że kary będzie wymierzał główny inspektor farmaceutyczny. I tu pojawił się problem.
– Nie ma wątpliwości, że od 12 lipca 2015 r. art. 127 prawa farmaceutycznego przestaje być normą prawa karnego – wskazywał na naszych łamach adwokat Dominik Jędrzejko, partner w kancelarii Kaszubiak Jędrzejko Adwokaci, obrońca w sprawach dotyczących odwróconego łańcucha dystrybucji. Główny inspektor farmaceutyczny nie może przecież wymierzać kary w rozumieniu prawa karnego. Kompetencja ta jest zastrzeżona dla sądu. I teraz rzut oka na przepisy procedury karnej. Artykuł 17 par. 1 pkt 2 k.p.k. stanowi, że nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza, gdy czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego (w rozumieniu prawa karnego) albo ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia przestępstwa.
– Zmiana powinna skutkować umorzeniem postępowań karnych wszczętych w związku z naruszeniem tego przepisu. Drugim skutkiem powinno być zatarcie z mocy prawa skazania w przypadku osób, wobec których wydano prawomocne wyroki – wskazywał w lipcu 2015 r. adwokat Dominik Jędrzejko.
Gdy przekazaliśmy nasze ustalenia jednemu z posłów, który podniósł rękę za uchwaleniem nowelizacji antywywozowej, skomentował, że jest bliski zawału. – To szalenie smutne zwieńczenie naszych prac nad ustawą blokującą wywóz leków. Z jednej strony niebawem odwrócony łańcuch dystrybucji powinien zostać ograniczony, ale z drugiej przez nieuwagę wypuścić będzie trzeba kilkuset potencjalnych przestępców – przyznał.
Janina Okrągły odpowiedzialna za przeprowadzenie projektu przez Sejm, gdy się dowiedziała, że dotychczasowi wywożący unikną kary, skomentowała krótko: „Szkoda”.
Korki od szampanów za to wystrzeliły w kilku kancelariach prawnych. Oddajmy głos jednemu z pełnomocników broniących osoby uczestniczącej w odwróconym łańcuchu dystrybucji: „Gdy zobaczyłem tak skonstruowany przepis w projekcie, nie wierzyłem. Mówiłem klientom, że coś takiego nie może pozostać po analizie sejmowych prawników i że za wcześnie na radość. A jednak”.
Smutku nie było też w Głównym Inspektoracie Farmaceutycznym. Ten bowiem uważał, że zmiana przyjęta przez parlament wcale nie oznaczała depenalizacji czynów popełnionych przed wejściem w życie nowelizacji. GIF jednak nie miał racji. Kilka miesięcy później przeanalizowaliśmy kilkadziesiąt postępowań karnych, które prowadzono w związku z odwróconym łańcuchem dystrybucji. Wszystkie, co do jednego, umorzono, często wskazując wprost na zdepenalizowanie czynu przez ustawodawcę.
Nowela antywywozowa wprowadziła jednak również mechanizmy ochrony przed odwróconym łańcuchem dystrybucji. Wskazano w niej, że stworzona zostanie (i tak się stało) lista leków zagrożonych wywozem. Hurtownie będą musiały zgłaszać inspektorowi farmaceutycznemu zamiar ich sprzedaży za granicę, a główny inspektor farmaceutyczny będzie mógł się temu sprzeciwić.
Przestępcy znaleźli nowy sposób na przechytrzenie państwa. Zaczęli zakładać... prywatne przychodnie. Takie placówki mają znacznie ułatwiony dostęp do produktów leczniczych. Zdobycie leku przeciwzakrzepowego nie stanowi więc dla przychodni wielkiego wyzwania. A inspektor farmaceutyczny nie ma przecież wstępu do zakładu opieki zdrowotnej. Nie może tam podjąć kontroli. Ma on kontrolować apteki i hurtownie farmaceutyczne, czyli miejsca sprzedaży leków, a nie miejsca leczenia.
Od lipca 2015 r. do lipca 2016 r. w praktyce nikt nie kontrolował tych placówek pod kątem nielegalnego wywozu leków.
Potwierdziła to zresztą analiza przepisów. Dlatego 15 lipca tego roku weszła w życie nowelizacja ustawy o działalności leczniczej. Cel: przeciwdziałanie nowemu patentowi na wywóz. I na to już jednak znaleziono sposób. Otóż przestępcy po prostu ryglują drzwi do placówki. Przecież i tak nie czekają na żadnych pacjentów. A kontroler może co najwyżej pocałować klamkę.
Mógłby co prawda przyjść z funkcjonariuszami choćby Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tyle że ABW w walkę z nielegalnym wywozem nie chce się mieszać, mimo że była o to wielokrotnie proszona przez inspekcję farmaceutyczną.
– Może rozwiązaniem byłaby radykalna zmiana sposobu funkcjonowania inspekcji. Zatrudnienie śledczych, wyposażenie ich w broń oraz prawo, byśmy wchodzili do danej placówki razem z drzwiami – mówi z rezygnacją Paweł Trzciński
Póki co jednak inspektor może od drzwi się jedynie odbić. A za nimi sceny są mniej spektakularne niż na filmach. Pakowanie palet z lekami do ciężarówki wygląda bowiem mniej efektownie niż porcjowanie narkotyków. Ale pieniądze wcale nie są mniejsze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama