Powoli spada liczba cesarskich cięć. Ale w szpitalach brakuje anestezjologów. I, jak zwykle, empatii dla kobiet. Od lipca do końca września ponad 5 tys. kobiet skorzystało ze znieczulenia.
Miesięcznie po zastrzyk łagodzący ból sięgało ok. 1,7 tys. rodzących – wynika z danych NFZ. W poprzednich miesiącach było ich średnio niemal trzy razy mniej, bo ok. 600. To jednak nadal niewiele w stosunku do ponad 32 tys. porodów miesięcznie. Od lipca zauważalny jest spadek liczby cesarskich cięć. W lipcu wykonano ich 14,6 tys., w sierpniu już 13,1 tys., a we wrześniu tylko 12 tys. W efekcie odsetek cesarek spadł od lipca z 43,7 proc. do 37,3 proc.
Zdaniem ekspertów tendencja jest bardzo dobra, ale wynik nadal niepokojący. Zgodnie z zaleceniami WHO cesarskich cięć powinno być nie więcej niż 15 proc. Polska już od kilku lat znajduje się pod tym względem w niechlubnej czołówce.
Zdaniem konsultanta w dziedzinie położnictwa prof. Stanisława Radowickiego pierwszym krokiem była zmiana finansowania. Zgodnie z jego propozycjami szpital otrzymuje więcej pieniędzy za poród naturalny ze znieczuleniem (2,2 tys. zł) niż za cesarskie cięcie (1,8 tys. zł). Za samo znieczulenie zewnątrzoponowe NFZ płaci 416 zł.
Problem polega na tym, że część szpitali, nawet gdyby chciała łagodzić bólu rodzących, nie może, bo brakuje anestezjologów. Najgorzej jest w mniejszych miejscowościach. Z danych za lipiec i sierpień wynikało, że na Mazowszu skorzystało ze znieczulenia 1,15 tys. kobiet, w Małopolsce 553. Ale były i takie województwa (np. lubuskie), gdzie znieczulane były zaledwie pojedyncze rodzące.
Jak podkreślał minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, sama zmiana finansowania nie wystarczy. Eksperci nie mają wątpliwości, że jedną z przyczyn cesarskich cięć jest strach przed porodem. To mogłyby zmienić dobre warunki na porodówkach. – Tymczasem, choć doszło do poprawy standardów, to prawo nie zawsze i wszędzie jest przestrzegane – uważa Daria Omulecka z Fundacji Rodzić po Ludzku, która prowadzi kampanię społeczną uświadamiającą, jakie prawa mają rodzące.
Kilka tygodni temu jedna z kobiet pytała fundację: „Jak to jest z cesarkami na żądanie? Czy są uregulowania dotyczące prawa kobiety do wyboru sposobu rozwiązania ciąży? Czy muszę szukać psychologa, który wystawi mi papier za odpowiednie pieniądze” – napisała w liście do fundacji. Powodem takiej postawy nie była wygoda, tylko fatalne doświadczenie z poprzedniego porodu. „Tym razem nie chcę ryzykować” – przyznawała kobieta.
Do rzecznika praw pacjenta w zeszłym i w tym roku wpłynęło po ok. 300 zgłoszeń dotyczących nieprawidłowości związanych z położnictwem. Skarżący mieli zastrzeżenia np. do opieki okołoporodowej. – Część z pism bezpośrednio dotyczyła nieodpowiedniego czy nieetycznego zachowania personelu medycznego, przejawiającego się niewłaściwymi komentarzami czy ignorowaniem zgłaszanych objawów – wylicza Karolina Laskowska z biura rzecznika. I dodaje, że stanowiło to 10 proc. skarg. Były też takie pisma, które dotyczyły prawa do dokumentacji medycznej czy dostępu do badań.
Zdaniem Darii Omuleckiej większość kobiet zażaleń nie zgłasza, bo nie wie, że mają taką możliwość. – Albo kiedy napiszą pierwszą skargę, a kosztuje je to wiele emocji, dużo sobie po tym obiecują. A rezultaty są dla nich często niezadowalające. Dlatego przy drugim i kolejnych porodach nie chcą już walczyć, ale wolą od razu zdecydować się na cesarskie cięcie – tłumaczy. I dodaje, że rodzące czują się bezradne i tracą zaufanie do systemu, a najważniejsze jest dla nich poczucie bezpieczeństwa.
Teoretycznie rodzące od 2012 r. rozporządzeniem ministra zdrowia mają zagwarantowane prawo wyboru, kto im będzie towarzyszył w szpitalu, mogą przygotować plan porodu, który powinien być wzięty pod uwagę, mają prawo do swobodnego poruszania się. Personel ma je wspierać emocjonalnie i traktować życzliwie. Jednak stosunek personelu nie zawsze jest zgodny z wytycznymi. Ponad miesiąc temu na jednym z portali położna z warszawskiego szpitala mówiła w wywiadzie: „To ja rządzę na porodówce” czy: „Powiedziałam Marysi dosadnymi słowami na »k«, że albo dojdziemy do porozumienia i będzie mnie słuchała, albo ja wychodzę i mówię pa. Na decyzję dałam pół godziny. W końcu się zgodziła”. FRpL w reakcji na wywiad wysłała protest do władz szpitala, do rzecznika praw pacjenta. Ministerstwo Zdrowia przeprowadziło kontrolę, ale ponieważ nie stwierdziło nieprawidłowości, nie miało – w swojej ocenie – przesłanek, by podjąć działania. Pod apelem przeciwko takim standardom podpisało się prawie 1 tys. osób.
Inna ciężarna złożyła skargę do NFZ, do rzecznika praw pacjenta i dyrektor szpitala, zarzucając m.in. zastosowanie rękoczynu Kristellera, polegającego na wyciskaniu dziecka siłą poprzez ucisk na dno macicy. To metoda zakazana. Dostała odpowiedź, że „wnikliwe śledztwo wykazało, że nic takiego się nie wydarzyło”.
Aaa fachowców do zarządzania służbą zdrowia pilnie zatrudnię
Kto chciałby zarządzać prawie 70 mld zł przeznaczonymi na zdrowie Polaków? Narodowy Fundusz Zdrowia szuka zastępców prezesa. W czwartek z urzędu odeszła kolejna osoba z kierownictwa.
Rada Funduszu oraz Ministerstwo Zdrowia zaakceptowały w zeszłym tygodniu wypowiedzenie złożone przez zastępcę prezesa ds. medycznych Krzysztofa Tuczapskiego. W lipcu tego roku dymisję złożyła Julita Jaśkiewicz, zastępca prezesa ds. finansowych. Jak twierdzą rozmówcy DGP, była wskazana przez ówczesnego ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Dlatego kiedy ten odszedł w połowie czerwca, Jaśkiewicz złożyła wypowiedzenie. Jednym z powodów był brak porozumienia z prezesem NFZ.
W październiku został ogłoszony konkurs na to stanowisko. Konkursu na wiceszefa odpowiedzialnego za sprawy medyczne jeszcze nie rozpisano.
Zdaniem jednego z naszych rozmówców nowe kierownictwo resortu chce mieć „swoich” ludzi, którzy będą sprzyjali realizacji jego pomysłów na służbę zdrowia. Według NFZ wakaty nie utrudniają realizacji planu.
W grupie zastępców został już tylko ostatni – ds. służb mundurowych Zbigniew Teter. Tu sytuacja jest też napięta, bowiem kilka miesięcy temu obecny szef funduszu wnioskował w Ministerstwie Zdrowia o jego zwolnienie, przekonując, że zastępca nadużył zaufania. Ówczesne kierownictwo nie wyraziło na to zgody, obecne nie podjęło jeszcze decyzji. O co chodziło? Jak wynika z naszych informacji, Teter złożył zawiadomienie do prokuratury na NFZ w związku z dokumentami wysyłanymi do resortu zdrowia. Sprawa została umorzona, nie dopatrzono się nieprawidłowości.
Nie ma też jasności co do samego prezesa. Od dawna zastanawiano się, kto mógłby po wyborach stanąć na czele Narodowego Funduszu Zdrowia. Wśród kandydatów był wymieniany Andrzej Sośnierz, były prezes NFZ. Został jednak posłem. I pewnie nie chciałby oddać mandatu, tym bardziej że – jak wynika z aktualnych założeń ministerstwa – kierowanie funduszem to posada na dwa lata, bo prawdopodobnie będzie polegać na likwidacji urzędu. Potem decyzje o realizacji zadań zdrowotnych podejmować miałby resort zdrowia, a finansowanie przeszłoby bezpośrednio na budżet państwa. To jeden z powodów, dla których być może dotychczasowy prezes NFZ Tadeusz Jędrzejczyk nie zostanie zmieniony.
Na tym stanowisku zastąpił na początku 2014 r. Agnieszkę Pachciarz. Została ona zwolniona po tym, jak weszła w otwarty konflikt z ministrem zdrowia. Sprawa dotyczyła finansowania nieubezpieczonych, którym należy się leczenie – czyli bezdomnych, dzieci i kobiet w ciąży. Według Pachciarz było ono droższe niż kwota, którą fundusz otrzymywał z budżetu ministerstwa. W tle toczył się również spór o finansowanie operacji usuwania zaćmy.
Władzę po niej przejął Jędrzejczyk, a Ministerstwo Zdrowia zmieniło reguły powoływania szefa NFZ. Do tej pory decydujące zdanie miał premier. Obecnie prezesa powołuje i odwołuje minister zdrowia po zasięgnięciu opinii rady funduszu.
Jeżeli jednak urząd zostanie zlikwidowany, również te przepisy nie będą miały już zastosowania. Jednak na dwa lata to nadal intratne zajęcie. Jak wynika z danych NFZ, prezes funduszu zarabia około 20 tys. zł. miesięcznie. Z kolei jego zastępcy – każdy ok. 15 tys. zł.
Aby zostać wiceprezesem, wystarczy wyższe wykształcenie w zakresie prawa, ekonomii czy organizacji ochrony zdrowia lub zarządzania i trzyletnie doświadczenie na stanowisku kierowniczym. No i jeszcze trzeba zyskać akceptację prezesa oraz ministra zdrowia.
W piątek NFZ rozpoczął też poszukiwania dyrektorów oddziałów małopolskiego oraz lubelskiego.