Prawo aborcyjne? Rządowi nie przeszkodziła nawet pandemia, żeby je zmienić. Podatki? Przewalamy cały system, co tam wyborcy. Podniesienie składki zdrowotnej? Nie ma problemu. Szpitale? Od nich proszę się trzymać z dala. To gorący kartofel, którym nie chcą się sparzyć ani politycy rządzący, ani opozycja. Prawdziwy temat tabu.

Ochronie zdrowia przyglądam się od dekady. I właściwie jednym z głównych wątków, który powtarza się jak mantra przy każdej analizie działania systemu jest ten, że mamy za dużo szpitali. Po cichu mówi to polityk każdej barwy politycznej, głośno niewielu. Taka wypowiedź grozi hejtem.
Dodatkowo kłopotem jest to, że cały system jest postawiony na głowie: zaburzona jest tzw. piramida świadczeń. Najwięcej „ładuje” się w leczenie szpitalne. Tymczasem ciężar opieki nad pacjentami powinien być przesunięty na lekarzy rodzinnych specjalistów oraz jednodniowe leczenie. O tym, że to problem – już można mówić głośno. Ale co z tego, jak rok w rok budżet, z którego finansowane jest niemal całe leczenie, przeznacza ponad połowę środków na szpitale. A system siłą inercji działa tak, że to tu trafiają pacjenci z bólem oka, ucha, silną gorączką czy potrzebą pilnego USG brzucha. Te przypadki absolutnie nie wymagają hospitalizacji i problemy medyczne tych pacjentów mogłyby być – ups, przepraszam – powinny być załatwione na wcześniejszych etapach. Długi czas oczekiwania to skutecznie blokuje.
Owszem, żeby ruszyć szpitale, należy w tym samym czasie zmienić sposób działania i opieki specjalistycznej i podstawowej. To się powoli dzieje. Ale każda reforma lecznic jest blokowana. To również kazus obecnego projektu zmian, który nie znajduje poparcia politycznego. Nie wiem, czy i na ile byłby skuteczny, może poszczególne przepisy nie były dobre. Obawiam się, że mało kto to naprawdę wie. Ale opór budzi każda zmiana, i to opór polityczny, a nie merytoryczny. Kilka lat temu była wprowadzana tzw. sieć szpitali – miała docelowo zostawić tylko te potrzebne. Tak długo była konsultowana i zmieniana, że wzięła pod swoje skrzydła niemal wszystkie placówki. A efektów i tak nieprzyniosła.
W dodatku obawy i lęki narosły od lat. I jestem przekonana, że gdyby na koniec powiedzieć: sprawdzam i w końcu wprowadzić zmiany, nie byłoby takich protestów, jakich spodziewają się politycy. A ponadto, jak dało się przeżyć Polski Ład i protesty czarnych parasolek, to chyba obecnemu rządowi starczy odwagi, aby poprawić opiekę nadchorymi?