Projekt niestety rozczarował ekspertów. Minister zrobił tylko tyle, ile musiał, aby uniknąć zarzutów, że w Polsce procedura in vitro nie jest uregulowana. Nie poszedł ani krok do przodu. W projekcie zabrakło spojrzenia perspektywicznego na problem, o którym wiele się mówi w Europie, a w Polsce dyskretnie milczy. Chodzi o prawa dzieci z in vitro. Regulacja zabezpiecza interesy wszystkich stron: przyszłych rodziców, kandydatów na dawcę, lekarzy, klinik, tylko nie dzieci, choć to one są podmiotem ich działań. W efekcie przez krótkowzroczność resortu zdrowia będą one pozbawione prawa do wiedzy o ich tożsamości genetycznej. Projekt dopuszcza dawstwo niepartnerskie, ale zupełnie pomija kwestię możliwości uzyskania przez dziecko informacji o dawcy lub dawcach zarodka, spermy lub komórki jajowej. W takich krajach, jak Szwecja czy Holandia odchodzi się od anonimowego dawstwa, a nawet zaczyna się zmuszać kliniki, aby te ujawniały dzieciom dane dotyczące ich genetycznych rodziców. Polskie prawo będzie spóźnione o lata świetlne.
Każdy chce znać swoje korzenie. Dzieci z in vitro także powinny mieć prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu genetycznym. Realizacja tego uprawnienia nie musi kolidować z ochroną dobra dawcy. Jak wskazują eksperci, są nieidentyfikujące, pozamedyczne metody zaspokojenia ciekawości genetycznej dziecka, np. specjalny adresowany do niego list od dawcy. Ale nie o ciekowość tu tylko chodzi, choć ta jest naturalna i uzasadniona. O wiele ważniejsze są argumenty medyczne. Dzieci mają prawo do informacji genetycznej, aby poznać obciążenia dziedziczne i móc chronić swoje zdrowie. Na uwzględnienie tych uwag w polskiej ustawie jeszcze nie jest za późno. Dopiero zaczęły się konsultacje społeczne projektu. Pozostaje mieć nadzieję, że minister wsłucha się w opinie ekspertów i nie będzie się upierał, że projekt jest pilny i nie ma czasu na jego poprawianie.