Wzbierająca fala zachorowań, a także inwazja nowych mutacji koronawirusa powodują, że szanse na dalsze poluzowania są iluzoryczne.

Jutro lub w środę rząd zdecyduje o dalszych obostrzeniach. Decyzje mają zapaść na podstawie oceny liczby zachorowań i spodziewanych trendów. Dane są niepokojące, a minister zdrowia mówi wprost, że najbardziej prawdopodobny jest model regionalny, możliwe jest też zamknięcie granic.
Jak wynika z badań prowadzonych na Uniwersytecie Jagiellońskim, na części materiałów pobranych na przełomie stycznia i lutego odnotowano nawet kilkukrotny wzrost udziału brytyjskiej mutacji wirusa wobec 5 proc. w styczniowych badaniach. To wstępne dane, więc nie da się jednoznacznie określić procentu, ale trend jest już widoczny. Z kolei z badań PZH wynika, że ta bardziej zaraźliwa mutacja występuje u 10 proc. chorych. Niepokojące jest także wykrycie wariantu południowoafrykańskiego przez laboratorium Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. To wersja wirusa, na którą szczepionki działają mniej skutecznie. Tam też na 69 próbek aż w 26 proc. zdiagnozowano brytyjską mutację. Wykryto również nowe warianty: belgijski, rosyjski i irlandzki, ale także nieopisaną modyfikację, którą roboczo nazwano podlaską.
Jak wynika z rozmów z twórcami modeli epidemii, należy się spodziewać dalszego wzrostu zachorowań. W kwietniu może to być średnio 12 tys. nowych przypadków dziennie, co oznacza, że w niektórych dniach tygodnia przekroczona zostanie liczba 16 tys. Obecne wzrosty wynoszą nawet 30 proc. Jak oceniają twórcy modeli zachorowań, to z jednej strony efekt relatywnie słabej dyscypliny społecznej, a z drugiej ‒ brytyjskiej mutacji wirusa. Zdaniem dr. Franciszka Rakowskiego z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania UW w ciągu dwóch miesięcy ponad połowa przypadków będzie pochodną zarażenia tą mutacją.
Dlatego raczej nie ma się co spodziewać dalszego otwierania szkół. ‒ Szkoły są rozsadnikiem epidemii, teraz mniejszym ze względu na wysoką immunizację, ale nawet jeśli jest w nich mało zakażeń i niska transmisja, to szkoła łamie izolację klastrów społecznych ‒ podkreśla dr Franciszek Rakowski. Chodzi o zwielokrotnienie liczby kontaktów. Jedna klasa oznacza, że kontakty między sobą ma ponad 20 rodzin.
W związku z rosnącym ryzykiem pojawiła się koncepcja regionalizacji obostrzeń. By unikać bardziej drastycznych działań w całym kraju, eksperci dyskutują, by restrykcyjny lockdown wprowadzać w najbardziej narażonych miejscach. Przypomina to koncepcję powiatów zielonych, żółtych i czerwonych. Choć w tym przypadku nie chodzi o powolne luzowanie, a raczej o uniknięcie wprowadzania jeszcze ostrzejszych restrykcji w całym kraju.
Minister zdrowia Adam Niedzielski w wywiadzie dla Radia Zet przekonywał, że zdalna edukacja jest szkodliwa społecznie, przede wszystkim dla najmłodszych dzieci. Dlatego, jak tłumaczył, „są na końcu kolejki”. Jednak przyznawał, że „zaczynamy myśleć regionalnie”.
Prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych uważa, że szkoły mają wpływ na rozwój epidemii, co widać po czasowej korelacji: zwiększeniu liczby przypadków po powrocie uczniów do ławek. Jego zdaniem szczególnie tutaj właśnie należałoby myśleć o regionalnych rozwiązaniach. Głównym argumentem przeciw takim pomysłom, które przez część ekspertów forsowane są od początku roku szkolnego, jest to, że powstałaby Polska dwóch prędkości edukacyjnych i że dyskryminowałoby to część uczniów. Prof. Flisiak przekonuje, że wirus nie jest demokratyczny i uderza w najsłabszych, dlatego już od dawna przekonuje do myślenia regionalnego we wszelkich sferach.
Minister Niedzielski przyznawał, że widać regiony, w których sytuacja jest gorsza niż w reszcie kraju. Z danych z 20 lutego wynika, że w 11 powiatach liczba przypadków przekracza 8,5 na 10 tys. mieszkańców. To północny pas Polski i Mazowsze. Szczególnie źle pod kątem epidemicznym wypada woj. warmińsko-mazurskie, a także Mazowsze oraz woj. lubuskie.
W rozmowach ekspertów i decydentów pojawia się temat relatywnie słabej dyscypliny społecznej, jeśli chodzi o przestrzeganie obostrzeń. Jak zwraca uwagę Franciszek Rakowski, gdyby nie to zjawisko, nie byłoby trzeba rozważać wprowadzania obostrzeń.
Tematem rozwiązań mających powstrzymać rozwój epidemii zajmowała się Rada Medyczna. To pod jej wpływem może zostać wprowadzony zakaz używania do zasłaniania twarzy przyłbic czy improwizowanych zasłon jak chusty czy szaliki. RM chciałaby, żeby dopuszczalne były tylko maseczki. W piątek wydała ona zalecenie, by używać ich „w pomieszczeniach zamkniętych i w warunkach, w których nie można zachować dystansu przynajmniej 2 metrów od innej osoby. Maski winny spełniać przynajmniej wymogi stawiane maskom chirurgicznym”. To na razie jedynie rekomendacja. Nie wiadomo, czy ta kwestia będzie regulowana rozporządzeniem. Między innymi Niemcy, Czechy i Austria wprowadziły już obowiązek noszenia w miejscach publicznych maseczek o określonym standardzie.
Eksperci dyskutowali także o możliwości podawania ozdrowieńcom jednej dawki szczepionki. Ostatnie badanie pokazują, że podanie osobom, które przeszły COVID-19, jednej dawki wywołuje wysoką odporność i nie trzeba podawać drugiej. Gdyby udało się wprowadzić to rozwiązanie, oznaczałoby to, że dla ponad miliona osób wystarczyłoby jedno wkłucie. Decyzji w tej sprawie na razie nie ma, istotne w tym kontekście są kwestie prawne. To na razie jedynie efekty badań, które nie są potwierdzone przez producentów preparatów.
Nieopisany dotąd wariant wirusa roboczo nazwano podlaskim