W czasie igrzysk rośnie grupa ekspertów sportowych. Przed rozdaniem Oscarów okazuje się, że nasz naród to sami znawcy filmów. A w okresach przedwyborczych liczba specjalistów od zdrowia, gospodarki i edukacji rośnie tym szybciej, im bliżej dnia „W”, czyli wrzucenia kartki do urny. Właśnie zaczął się wyścig.
Zaczęło PiS od przedstawienia programu. Jeden z ważniejszych tematów, który ma pomóc w powrocie do władzy, to zmiany w systemie lecznictwa. Pomysłów partia ma kilka: od likwidacji NFZ, przez powrót do budżetowego finansowania ochrony zdrowia, do utworzenia Funduszu Budowy, Modernizacji i Utrzymania Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej. PiS zapowiada też walkę ze śmieciowymi umowami dla pracowników medycznych. Wybiera sposób najprostszy: będą zakazane. I to tyle, jeżeli chodzi o poprawę warunków pracy lekarzy, pielęgniarek i położnych. Trochę mało, zwłaszcza że umowy cywilnoprawne w ochronie zdrowia to bardzo ważne źródło utrzymania dla wielu z tych osób. Ich całkowita eliminacja na pewno nie pomoże ani samym zainteresowanym, ani tym bardziej pacjentom. W efekcie okaże się, że liczba specjalistów medycznych jeszcze bardziej się ograniczy. I zamiast większej dostępności świadczeń i krótszych kolejek – w szpitalach i przychodniach nie będzie po prostu miał kto leczyć. Takie proste przepisy i recepty na sukces są wyjątkowo niebezpieczne. Droga na skróty na pewno nie pomoże rozwiązać problemu systemowego: braku lekarzy. Na pewno nie spowoduje zwiększenia ich liczby i wyjścia z pułapki luki pokoleniowej. Już teraz w Polsce na tysiąc mieszkańców przypada 2,2 specjalisty. Aż 8 tys. lekarzy ma powyżej 71 lat. Swojego czasu głośno było o specjaliście, który mimo 80 lat pracował 117 godzin tygodniowo, a w weekendy dyżurował. No cóż: pomysły może mieć każdy. Oczywiście wszystko po to, żeby żyło nam się lepiej.