Półmetek rządu tej kadencji i festiwal pasma sukcesów. Problem w tym, że premier i jego ministrowie muszą przypominać je całej reszcie społeczeństwa. Na wszelki wypadek, gdyby te o nich zapomniało.
Mamy więc wyliczankę przygotowaną przez resorty pracy, edukacji, w końcu premier chwali się osiągnięciami w systemie ochrony zdrowia. Jakie więc powody do radości mają pacjenci, samorządy czy dyrektorzy szpitali? To łatwiejsza rejestracja w przychodniach (wystarczy PESEL zamiast druczków z ZUS), refundacja zabiegów in vitro czy dopisanie nowych leków na wykazy refundacyjne. Lista sukcesów nie dość, że krótka, to jeszcze dyskusyjna. System eWUŚ działa, ale ma błędy, a zmiany w wykazach leków ze zniżkami to efekt wejścia w życie zmieszanej z błotem przez krytyków ustawy refundacyjnej. Program in vitro to zaś listek figowy dla braku innych sukcesów resortu Bartosza Arłukowicza.
Premier nie mówi chociażby o braku wdrożenia dyrektywy o leczeniu transgranicznym, mimo że na przygotowanie odpowiednich przepisów Ministerstwo Zdrowia miało 18 miesięcy. Nie też ma mowy o braku zapowiadanych od roku zmian ważnych dla szpitali klinicznych. Szkoda wspominać o tak wypranych medialnie pomysłach, jak decentralizacja NFZ czy dodatkowe ubezpieczenia.
Sukcesem również nikt nie nazywa sztandarowej reformy rządu PO, czyli przekształcania szpitali w spółki prawa handlowego. Nawet pieniądze w budżecie na ten cel nie są wystarczającym wabikiem dla samorządów, żeby decydowały się na zmianę formy prawnej podległych sobie placówek. Z 1,4 mld zł przeznaczonych na ten cel od 2011 r. wydano niewiele ponad 269 mln zł. Skoro więc sam rząd nie widzi sensu kontynuowania wsparcia, to nie dziwi brak zainteresowania samorządów. Jaki wódz, takie wojsko.