Z powodu błędnego nazewnictwa pacjenci mogą stracić dopłaty do niektórych sprzętów . NFZ natomiast za dużo wyda na ich refundację.
Błędna klasyfikacja, niczym nieuzasadnione usunięcie z listy niektórych produktów, przeszacowanie jednych i niedoszacowanie innych – takie są główne zarzuty ekspertów do projektu rozporządzenia w sprawie wysokości refundacji wyrobów medycznych wydawanych na zlecenie. Resort zdrowia tydzień temu przekazał projekt do konsultacji społecznych.
Przykładem bałaganu w zaproponowanym przez resort zdrowia wykazie jest refundacja wózków inwalidzkich. Ministerstwo podniosło limit na zakup wózka aluminiowego.
– To dziwna decyzja, bo wózki z odpinanymi kołami, są zazwyczaj przeznaczone dla osób starszych i są niewiele droższe w produkcji niż te podstawowe. Dlatego wydaje się, że limit został przeszacowany lub źle sformułowano zapis – mówi Adam Jany, prezes zarządu Timago International Group.
Zwraca uwagę, że jednocześnie ministerstwo zlikwidowało limit dla wózka aktywnego, który jest droższy, ale trudno go zaliczyć do kategorii, która otrzymała wyższą refundację, czyli urządzeń z szybkim demontażem kół. Jednocześnie ministerstwo podniosło wycenę z 1800 zł do 3 tys. zł na wózek specjalistyczny ze stabilizacją głowy, który może być elektryczny lub multipozycyjny. – Tu jednak wprowadzono bardzo pojemną kategorię, więc można kupić tańszy wózek, niż wynosi refundacja, albo nawet dwukrotnie droższy – mówi Jany.
Producenci podkreślają, że chcieliby, aby nazwy wyrobów w wykazie były bardziej precyzyjne. Pozwoliłoby to uniknąć dublowania się produktów w różnych grupach. Ministerstwo nie zgadza się z tymi zarzutami. Wręcz odwrotnie, podkreśla, że dokonało przejrzystego podziału, np. stabilizatory podzielono na seryjne oraz wykonywane na zamówienie. Wprowadziło też sprzęt bardziej zaawansowany technologicznie. Producenci wskazują jednak, że przy okazji z wykazu zniknął np. aparat, który stabilizuje jednocześnie udo, goleń i rzepkę. Ministerstwo nie wprowadziło też do nowych przepisów – pomimo próśb środowiska – możliwości wymiany częściej niż co dziesięć lat aparatów wspomagających słyszenie. Niepełnosprawni i protetycy słuchu postulują, żeby skrócić limit do 5 lat.
– Z tego korzystają dzieci, które rosną. Będą one wymieniać aparaty co 3 lata, co umożliwia nowy projekt, ale nie będą miały szans na dopasowanie ich do systemu sprzed 8–10 lat – mówi Tomasz Michałek, prezes zarządu OmniConcumer.
Jako problem wskazuje to, że obecnie dokonano podziału na dzieci i dorosłych. Ci ostatni w przypadku wielu produktów muszą dopłacać 30 proc.
– To oznacza, że pomimo wzrostu limitu, pacjent tego nie odczuje, bo będzie więcej płacił – mówi Tomasz Michałek.
Są jednak wyjątki.
– Dobrą zmianą jest wprowadzenie na listę aparatu z maską do obturacyjnego bezdechu sennego – podkreśla Tomasz Michałek. Dodaje, że dzięki temu współpłacenie pacjenta obniżyło się z 30 do 10 proc. w przypadku dorosłych. Po zmianie prawa aparat dzieciom będzie przysługiwał bezpłatnie. Do tej pory wszyscy chorzy dopłacali do tego sprzętu 630 zł, przez co co czwarty z nich rezygnował z jego zakupu.
Ministerstwo Zdrowia podkreśla, że podnoszenie limitów nie zawsze się sprawdza. Po podniesieniu limitu natychmiast rosną też ceny danego produktu w sklepach.
Etap legislacyjny
Projekt w trakcie konsultacji