Eksperci ostrzegają przed zwiększaniem składki na ubezpieczenie zdrowotne, zanim system lecznictwa nie zostanie zreformowany.
Rząd chce podnieść nakłady na ochronę zdrowia. Jak ujawnił Jakub Szulc, wiceminister zdrowia, do 2020 r. mają się one zwiększyć się z obecnych 4,8 do 6 proc. PKB. Aby osiągnąć taki wzrost, konieczne będzie podwyższenie składki zdrowotnej i wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń.
Ostateczny scenariusz zasilania systemu dodatkowymi pieniędzmi nie jest gotowy. W dokumentach Polska 2020 i Polska 2030 rząd przewiduje jednak, że niezbędny będzie wzrost składki z obecnych 9 proc. do 13 – 13,5 proc. Zwiększenie wydatków publicznych na zdrowie jest konieczne, bo wydłuży się przeciętna oczekiwana długość życia i odsetek Polaków po 65. roku życia.

Eskalacja żądań

Eksperci ostrzegają jednak przed niekontrolowanym zasilaniem NFZ pieniędzmi pochodzącymi od podatników.
Składka zdrowotna w 2012 roku / DGP
– Zwiększenie składki w obecnej sytuacji jest wlewaniem wody do dziurawego wiadra. Najpierw trzeba uszczelnić system – uważa prof. Michał Kulesza z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka, przewodniczący rady programowej Fundacji Lege Pharmaciae.
Zapowiadała to Ewa Kopacz, obecna marszałek Sejmu, ale obietnic nie udało się w całości zrealizować. Dotychczas w wyniku wejścia w życie ustawy refundacyjnej zadziałał jedynie mechanizm kontroli nad wydatkami funduszu na leki refundowane. Ustawa po pół roku funkcjonowania już przyniosła oszczędności sięgające miliarda złotych. Nie udało się natomiast zdyscyplinować szpitali, żeby przestały się zadłużać. Nie powstał system informacji medycznej, mimo że Polska dostała fundusze unijne na informatyzację ochrony zdrowia.
– Minister zdrowia nie ma więc podstawowego narzędzia do monitorowania tego, co się dzieje w ochronie zdrowia. A powinien sprawdzać, jakie są efekty wydawania coraz większych pieniędzy na leczenie pacjentów – podkreśla Andrzej Sośnierz, były prezes NFZ.
Ponadto eksperci ostrzegają, że zwiększenie przychodów NFZ może wpłynąć na rozluźnienie dyscypliny finansowej szpitali i eskalację żądań płacowych. Taki był efekt poprzedniego jej wzrostu, na który w 2002 roku zdecydował się rząd SLD. Składka rosła systematycznie w latach 2003 – 2007, co roku o 0,25 proc. W pierwszym roku jej podwyższenia NFZ dysponował kwotą 28,76 mld zł, a w ostatnim – 41,8 mld zł. W tym samym czasie zadłużenie całkowite szpitali wzrosło z 7,3 mld do 10,2 mld zł.

Strumień finansowania

Zdaniem Marka Wójcika, eksperta ds. ochrony zdrowia Związku Powiatów Polskich, na podniesienie składki zdrowotnej jest za wcześnie.
– Jeśli zrobimy to teraz, stracimy okazję na posprzątanie w systemie i zracjonalizowanie wydatków – ocenia Marek Wójcik.
W budżecie NFZ w tym roku jest już około 64 mld zł, prawie dwukrotnie więcej niż w 2005 r. Jednak pacjenci nie odczuli radykalnej poprawy sytuacji w ochronie zdrowia, bo system jest nadal niewydolny.
– Koszty leczenia są coraz wyższe. Ponieważ wciąż przybywa świadczeniodawców, kontrakty szpitali z roku na rok są coraz niższe – podkreśla Anna Knysok, zastępca dyrektora Zespołu Szpitali Miejskich w Chorzowie, była wiceminister zdrowia.
Zdaniem ekspertów system NFZ mógłby zostać odciążony przez pieniądze, które Polacy już teraz wydają na prywatne leczenie. Według badań firmy PMR Consulting wartość rynku prywatnej opieki zdrowotnej w 2011 roku wyniosła 30,8 mld zł. To oznacza, że za opiekę medyczną Polacy zapłacili z domowych budżetów prawie połowę tego, co wydał na ich leczenie NFZ. Z badania Diagnoza Społeczna 2011 wynika, że 91 proc. badanych korzystało z usług finansowanych przez NFZ. Jednocześnie jednak prawie połowa z nich leczyła się w prywatnych gabinetach za własne pieniądze, a 6 proc. w placówkach opłacanych przez pracodawcę, który wykupił abonament lub ubezpieczenie.
Zdaniem ekspertów prywatne pieniądze pacjentów również powinny zasilić publiczne szpitale.
– Do świadczeniodawców mogłaby trafić znaczna część, być może nawet połowa z ponad 30 mld zł, które ubezpieczeni wydają na leczenie z własnej kieszeni – mówi Marek Wójcik.
Obecnie szpitale, które mają nowoczesne wyposażenie, dobry sprzęt i niezłą kadrę, po godzinie 15 świecą pustkami.
– Sprzęt stoi bezczynnie, a pacjenci i lekarze udają się do prywatnych gabine
tów, gdzie podobne usługi medyczne są świadczone za pieniądze. To jest marnotrawstwo systemowe, bo jako społeczeństwo zainwestowaliśmy ogromne pieniądze w publiczną ochronę zdrowia – krytykuje prof. Michał Kulesza.



Gwarancje dla wybranych

Wszystko dlatego, że resort zdrowia stoi na stanowisku, iż publiczne szpitale nie mogą zarabiać na odpłatnym świadczeniu usług, które mają zakontraktowane z NFZ.
Z opinią ministerstwa w tej sprawie nie zgadzają się eksperci. Jak podkreśla prof. Michal Kulesza, świadczenia opłacane przez NFZ są gwarantowane tylko teoretycznie. Po pierwsze pacjenci muszą czekać w kolejkach, bo pieniędzy w systemie jest za mało. Po drugie szpitale obowiązują też limity świadczeń finansowanych przez NFZ. Dlatego pacjent nie skorzysta z nich, mimo że są gwarantowane przez państwo, jeśli zachoruje np. pod koniec roku, gdy wyczerpała się pula określona przez fundusz. Ubezpieczony ma więc tylko w teorii prawo do bezpłatnego leczenia. Takie podejście NFZ i szpitali do świadczeń gwarantowanych jest niezgodne z wytyczną Trybunału Konstytucyjnego z 2003 r., który uznał, że istotą prawa do ochrony zdrowia jest zapewnienie rzeczywistego dostępu do leczenia, a nie jego bezpłatność. Dlatego publiczne szpitale powinny mieć prawo udzielania świadczeń odpłatnie, bo dzięki temu kolejka oczekujących na świadczenie w ramach NFZ może ulec rzeczywistemu skróceniu.

Dodatkowe ubezpieczenia

Sytuację polskiej ochrony zdrowia mogłyby poprawić także dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. Według szacunków WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) nawet co dziesiąty ubezpieczony w Polsce, aby zapewnić sobie lepszą i szybszą usługę zdrowotną, byłby zainteresowany wykupieniem dodatkowej polisy zdrowotnej.
– W ustawie muszą się jednak znaleźć zachęty. Mogłaby nią być możliwość finansowania polis dla pracowników przez pracodawców z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych. Taki system promowałby ubezpieczenia grupowe – podpowiada Dorota M. Fal, ekspert ds. ubezpieczeń zdrowotnych.
Ministerstwo Zdrowia ma już gotowy projekt ustawy o dobrowolnych ubezpieczeniach, ale nie przekazuje go do konsultacji społecznych. Zdaniem ekspertów nie ma uzasadnienia do odwlekania w czasie tej decyzji. Polisy oferowane przez towarzystwa ubezpieczeniowe mogłyby bowiem odciążyć system NFZ. Korzystałyby z nich osoby, które nie chcą czekać na leczenie w kolejkach. Tym samym zwalniałyby w nich miejsce innym pacjentom, których nie stać na opłacenie kuracji. Dzięki ubezpieczeniom szpitale zaczęłyby konkurować o pacjentów jakością usług. Żeby jednak system zadziałał, niezbędne są zmiany w koszyku gwarantowanych świadczeń zdrowotnych.
Chorzy bez kolejek do świadczeń
Paulina Kieszkowska-Knapik, partner w kancelarii Baker & McKenzie
Moim zdaniem wolne od finansowania publicznego jest wszystko, czego NFZ nie zakontraktuje. Poza granicami kontraktu placówki powinny więc udzielać świadczeń opłacanych przez pacjentów – czy to bezpośrednio, czy też za pośrednictwem ubezpieczycieli. Nie jest do tego konieczna zmiana obowiązujących przepisów. Po wprowadzeniu ustawy o działalności leczniczej (w której została ona zakwalifikowana jako działalność gospodarcza) przepisy umożliwiają pobieranie opłat za świadczenia poza umową z NFZ. Istotą sprawy nie jest to, czy chodzi o szpital publiczny, czy niepubliczny, ale to, za co zapłaci NFZ w kontrakcie. Jeżeli dane świadczenie jest objęte umową i pacjent może z niego skorzystać, to jest bezdyskusyjne, że nie powinno się za nie pobierać opłaty podwójnie – tj. od publicznego płatnika oraz pacjenta. Jeżeli jednak fundusz za coś nie płaci, bo tego w rzeczywistości w ogóle nie kontraktuje, zakaz uiszczenia zapłaty za leczenie jest naruszeniem prawa do ochrony zdrowia. Wtedy prawo równego dostępu do świadczeń zamienia się w karykaturę samego siebie i oznacza równość w dostępie do leczenia.