Choć kończy się październik, większość lekarzy wciąż czeka na podwyżki, które mieli dostać od lipca. Szpitale się skarżą, że nadal nie dostały na to pieniędzy. Związkowcy zachęcają do występowania na drogę sądową i zamierzają zaskarżyć nowe przepisy.
Od wejścia w życie ustawy z 5 lipca 2018 r. o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. poz. 1532) realizującej porozumienie ministra zdrowia z rezydentami mijają właśnie dwa miesiące. Jej skutki finansowe – głównie podwyżki dla lekarzy – miały obowiązywać od lipca. Na jej podstawie specjaliści mają mieć podwyższone płace zasadnicze do 6750 zł – w zamian za podpisanie lojalki, czyli zobowiązania, że nie będą udzielać tożsamych świadczeń gdzie indziej. Rezydenci zaś otrzymają 600 zł lub 700 zł dodatku do wynagrodzenia, jeśli zdecydują się pozostać w kraju przez dwa z pięciu lat przypadających po specjalizacji.
Większość lekarzy dodatkowych pieniędzy wciąż jednak nie otrzymała. I nic nie wskazuje na to, że doczeka się ich w najbliższym czasie. Szpitale bowiem nadal nie otrzymały środków na sfinansowanie podwyżek. Pieniądze na wzrost płac specjalistów ma im przekazać NFZ, zaś na dodatki dla rezydentów – resort zdrowia. Problemem są jednak pochodne od wyższych wynagrodzeń. Na to dyrektorzy muszą wygospodarować pieniądze z własnych budżetów. Większość twierdzi jednak, że ich nie ma i domaga się uwzględnienia tych kosztów w kwotach ryczałtów, które ma im zaproponować NFZ. Część z nich postanowiła w związku z tym nie podpisywać aneksów z lekarzami. Dziś mają się spotkać w Warszawie i dyskutować o dalszych działaniach. Autorem tej inicjatywy jest Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych, który wysyłał do zarządzających placówkami pismo z apelem o wstrzymanie się z aneksowaniem umów.

Jedni płacą, inni nie

NFZ dane o liczbie lekarzy podpisujących lojalki zbierał we wrześniu. Jego rzeczniczka Sylwia Wądrzyk informuje, że część oddziałów skończyła już przekazywanie pieniędzy na podwyżki. W innych ten proces jest finalizowany. – Myślę, że lekarze dostaną pieniądze jeszcze w październiku – mówi.
Również rzecznik resortu zdrowia Krzysztof Jakubiak przekonuje, że pieniądze dla rezydentów powinny być przekazane placówkom do końca tego miesiąca. Dodaje przy tym, że nie muszą one czekać, jeśli mają wolne środki, mogą już wypłacać.
Podwyżki dla lekarzy w liczbach / Dziennik Gazeta Prawna
Jednak dyrektorzy twierdzą, że prawie nikt jeszcze pieniędzy nie dostał – ani z NFZ, ani z resortu. Placówki, które wypłaciły już pieniądze, są w mniejszości.
– Jeszcze nie mamy środków na podwyżki, pytamy również o pieniądze na pochodne. Zabezpieczenie środków na podwyższenie płac to jedna sprawa, ale problemem są koszty związane z gwałtownym wzrostem choćby kosztów dyżurowania. Dlatego w znacznej liczbie szpitali wstrzymujemy się z podpisywaniem aneksów dla lekarzy i czekamy na zmiany w tym zakresie – mówi Józef Kurek, prezes Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego (ZSPWŚ) i dyrektor szpitala wielospecjalistycznego w Jaworznie. Wskazuje, że uśredniona cena godziny pracy lekarza to koszt – po stronie szpitala – ok. 95 zł, a w nocy i dni świąteczne – do 120 zł. A to oznacza w każdym szpitalu braki od kilkuset tysięcy do kilku milionów złotych.
Potwierdzają to inni dyrektorzy. – Część szefów szpitali nie zawiera aneksów i czeka, część podpisuje porozumienia z lekarzami, w których zobowiązuje się do wypłaty podwyżki od 1 lipca, ale jako termin wskazują datę przekazania tych środków do szpitali. No i w ogóle nie wiemy, jak będzie rozwiązany problem pochodnych. Ale wciąż czekamy na środki na podwyżki – i dla specjalistów, i dla rezydentów. To nas bardzo niepokoi – mówi Mariusz Wójtowicz, prezes zarządu Szpitala Miejskiego w Zabrzu, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali.
Nie dotyczy to tylko szpitali powiatowych. – Nie dostaliśmy jeszcze pieniędzy ani z NFZ, ani z resortu, a aktualna sytuacja finansowa nie pozwala nam na wypłaty ze środków własnych, więc wciąż czekamy – potwierdza Maria Włodkowska, rzeczniczka Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Resort zdrowia pracuje nad rozporządzeniem, które pozwoli uwzględnić skutki finansowe wynikające z podwyżek leżące po stronie pracodawcy – które powinny być pokrywane ze środków z kontraktu – w ryczałcie przekazywanym szpitalom funkcjonującym w ramach sieci. Nie jest ono jednak jeszcze podpisane.

Lekarze tracą cierpliwość

Środowisko nie czeka bezczynnie. Choć medycy starają się być wyrozumiali wobec działań dyrektorów, podkreślają, że skoro obiecano im podwyżki, nie powinno ich interesować, jak i przez kogo zostaną one sfinansowane. Są coraz bardziej zniecierpliwieni i zastanawiają się, czy doczekają się wzrostu płac pod choinkę.
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy przygotował i udostępnił na swojej stronie wzory przedsądowego wezwania do zapłaty. – Lekarze powinni je składać i jeśli nie będzie odpowiedzi, wystąpić na drogę sądową. Nie ma innej ścieżki – twierdzi Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL. Dodaje, że ustawa nie daje dyrektorom żadnej swobody w przyznawaniu podwyżek. – Jeśli lekarz złożył oświadczenie, powinien dostać pieniądze – podkreśla.
Jego zdaniem te regulacje należy jak najszybciej zmienić. Być może – jak dodaje – związane z nimi problemy skłonią w końcu resort do wprowadzania zmian. Sprzyjać temu może fakt, że jest już po wyborach.
Ta ustawa sama w sobie jest bardzo zła. Zamierzamy ją zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. Z jednej strony jest niejasna, z drugiej różnicuje nie tylko lekarzy, ale też dyrektorów. Bo jeśli ktoś wcześniej płacił lekarzom więcej niż 6750 zł, to teraz nie dostanie żadnych pieniędzy z NFZ, a dyrektor, który płacił powiedzmy 4 tys. zł, dostanie dopłatę. Burzy to dotychczasowy sposób finansowania szpitali. Jak można być konkurencyjnym w takiej sytuacji? – pyta Krzysztof Bukiel.
Zapowiada, że jeszcze w listopadzie może zostać podjęta uchwała w tej sprawie i najprawdopodobniej w grudniu taki wniosek zostanie przez związkowców złożony.