Od kiedy po wstąpieniu Polski do UE łatwiej o pracę za granicą, z Polski wyjechało ok. 15 tys. lekarzy. Co roku o wyjazd stara się ok. 600–700 osób, a ich liczba nie spada. Powód? Warunki pracy.
DGP

Biurokracja, zbyt dużo godzin pracy, brak dostępu do nowoczesnych terapii – pomimo wzrostu zarobków liczba medyków decydujących się na emigrację nie spadła. Co roku wyjeżdża ich z kraju kilkuset.
Z najnowszych danych Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że przez pierwszych osiem miesięcy tego roku o zaświadczenia umożliwiające zatrudnienie w innym kraju Unii poprosiło 454 lekarzy. Połowa z nich zrobiła to po raz pierwszy. Od 2005 r. na pracę za granicą zdecydowało się w sumie prawie 15 tys. medyków.
Największą grupę stanowią interniści, anestezjolodzy i ginekolodzy. Ale boleśnie odczuwane są też decyzje np. patomorfologów – choć wyjechało ich tylko ok. 70, stanowi to ponad 12 proc. wszystkich specjalistów na rynku. Podobnie jest z mikrobiologami – deklarację wyjazdu złożył co dziesiąty z nich.
Nie maleje też liczba lekarzy, którzy wystąpili o zaświadczenie po raz pierwszy – oscyluje między 350 a 450. Do września takie dokumenty pobrało 233 medyków. Podczas gdy wcześniej głównym argumentem były zarobki, teraz młodzi lekarze mówią wprost: jesteśmy zmęczeni. – Obciążenie pracą, braki kadrowe, sprzętowe i w dostępie do badań, duża odpowiedzialność – wymienia przyczyny emigracji Bartosz Fiałek z zarządu OZZL, który kończy właśnie specjalizację z reumatologii. Kierunki się nie zmieniają: kuszą przede wszystkim Niemcy i Skandynawia. Lekarzy próbują zatrzymać kolejne rządy. W 2018 r. w ramach porozumienia z rezydentami podniesione zostały zarobki podczas specjalizacji do 4,5 tys. zł brutto (5,3 tys. zł w tych priorytetowych), a specjalistom do co najmniej 6,7 tys. zł (pod warunkiem że będą pracować w jednym szpitalu publicznym). Podwyżki wymusiły też braki kadrowe – sytuacja na rynku pchnęła płace w górę tak, że kilkanaście tysięcy brutto na kontrakcie nie jest już zawrotną kwotą. To jednak nie wyhamowało wyjazdów. W szpitalach zamykane lub zawieszane są kolejne oddziały, mówi się nawet o kilkuset takich przypadkach. Głównie dotyczy to takich województw jak opolskie czy dolnośląskie. Tutaj problemem jest nie tylko wiek lekarzy (przechodzą na emeryturę), ale także bliskość Niemiec.
1 listopada na dyżurze w szpitalu w Żarach zmarł 39-letni lekarz. W lutym tego roku po kilkudziesięciu godzinach pracy na dyżurze zmarł również 39-letni kardiolog w Pleszewskim Centrum Medycznym. – Ostatnio miałam wezwanie do przychodni, gdzie podczas dyżuru zasłabła lekarka rodzinna. Zawieźliśmy ją do szpitala – opowiada jedna z ratowniczek z Warszawy.
Lekarz w Polsce pracuje średnio ponad 250 godzin miesięcznie, a zdarza się nawet 300–400 godzin. Sami medycy mówią, że są przemęczeni. Ale to niejedyny powód, dla którego praca w Polsce nie należy do najłatwiejszych.
Łukasz Jankowski, jeden z liderów Porozumienia Rezydentów OZZL i szef stołecznej izby lekarskiej, zwraca uwagę przede wszystkim na warunki pracy. – Kiedy dzisiaj młody medyk porównuje się z kolegą, który nie pracuje w medycynie, i bierze pod uwagę najprostsze rzeczy – wygląd budynku, szpitalnego korytarza, biurka, przy którym siedzi, czy sprawność komputera, to bilans wypada na jego niekorzyść. Druga rzecz to leczenie w bardzo trudnych warunkach i poczucie dysonansu związanego z tym, czego uczymy się na studiach i jak naprawdę powinno wyglądać leczenie, a tym, co mamy realnie do dyspozycji. To jest wypalające i deprymujące – przekonuje. Do tego dochodzą brak możliwości znalezienia konsultacji i miejsca dla pacjenta, brak wsparcia, superrewizji. Poza tym lekarzy jest za mało, więc jest większe obciążenie pracą, nacisk na dodatkowe dyżury. Z tego wynikają narastająca frustracja i wypalenie zawodowe. Dlatego, jak tłumaczy, specjaliści decydują się na emigrację – tę realną, ale też wewnętrzną, czyli rezygnację z leczenia w szpitalu na rzecz lecznictwa ambulatoryjnego. – I to jest chyba trend, który w najbliższych latach będzie się pogłębiał. Rezydenci kończący specjalizację planują albo wyjechać, albo uprawiać medycynę poza szpitalem – podkreśla Łukasz Jankowski.
Według niego, poza trudnymi warunkami, młodym doskwiera również panujący w szpitalach feudalizm, zależność od starszych kolegów. – Oni cenią dziś na rynku pracy bezpośredniość, dobrą atmosferę, dobre stosunki z przełożonymi. Praca w medycynie jest tego zaprzeczeniem – mówi Łukasz Jankowski.
Kolejny problem to strach i pozwy. – W szpitalnictwie ciąganie lekarzy po prokuraturach i sądach jest powszechne. I medyk jest w takich sytuacjach zostawiony sam sobie – podkreśla. Poza tym przedstawiciele zawodu wskazują na brak możliwości szkolenia, szczególnie w dziedzinach zabiegowych, i to nie tylko w trakcie specjalizacji. – Kilku moich znajomych wyjechało na kardiochirurgię do Niemiec, bo uznali, że tam szkolenie jest lepsze, dostęp do operacji, jasny protokół szkolenia krok po kroku, no i lepszy sprzęt – mówi Łukasz Jankowski.
– Warunki płacowe nadal są ważne, choć ostatnio się zmieniły na lepsze. Poprawa jest odczuwalna, ale trendu wyjazdów to nie zatrzymało – podsumowuje.
Jeden z młodych lekarzy pracujący w Niemczech przekonuje, że tam jest łatwiej. – Tutaj na każdym oddziale są mikrofony, przez które lekarze nagrywają to, co musi znaleźć się w dokumentacji. Są specjalnie zatrudnione sekretarki, które odsłuchują to, co dyktuję – opowiadał Michał Głuszek na portalu www.dojczland.info. Jego zdaniem w Polsce z wykwalifikowanych specjalistów zrobiono sekretarki medyczne, papierów do wypełnienia jest trzy razy więcej. – W czasie rozmowy z pacjentem patrzyłem się w kartkę lub komputer. W czasie stażu przez pół dnia roboczego zajmowałem się prowadzeniem pacjentów z jednego końca szpitala na drugi, żeby im pokazać, gdzie mają mieć zrobione RTG lub EKG, bo na 20 lekarzy przypadał jeden sanitariusz. Innym razem szukałem po okolicznych oddziałach działającego ksera. Moja narzeczona z kolei musiała iść po wagę do innego budynku na trzecie piętro, żeby móc zważyć pacjenta. Tak się korzysta z wykwalifikowanej kadry, w której kształcenie państwo włożyło podobno pół miliona złotych od łebka – opisywał różnice pracy w Polsce i Niemczech.
To „miękkie” rzeczy, ale bardzo istotne. Kolejnym jest dostęp do specjalizacji, ale także rosnąca frustracja z powodu braku zmian. – Przed wyjazdem byłem jedną z najbardziej aktywnych osób działających w Porozumieniu Rezydentów w województwie. Chcąc zmian, razem z kolegami po fachu byliśmy w Warszawie na dwóch manifestacjach, zbieraliśmy na rynku we Wrocławiu podpisy pod petycją, działaliśmy w akcjach promujących nasze postulaty. Gdy okazało się, że nadzieja na zmiany jest nikła, w ramach protestu postanowiłem wyjechać – mówił kilka miesięcy temu młody lekarz.
O tym, że część z nich rozważa wyjazd zaraz po rozpoczęciu studiów, wskazywać może liczba słuchaczy medycyny wybierających jej anglojęzyczną wersję – Liczba studentów, będących tylko obywatelami polskimi, a studiujących na kierunkach lekarskich prowadzonych w języku angielskim w dziewięciu uczelniach medycznych nadzorowanych przez ministra zdrowia, według stanu na dzień 31 grudnia 2018 r. wynosiła 216 – mówi Sylwia Wądrzyk z Ministerstwa Zdrowia.
Jakie są efekty tego wszystkiego? Ciągły niedobór kadry medycznej. – Szacuje się, że brakuje około 60 tys. lekarzy, żeby osiągnąć średnią unijną ich liczby na 100 tys. mieszkańców – mówi Rafał Hołubicki z Naczelnej Izby Lekarskiej. Z powodu wyjazdów rośnie luka pokoleniowa: starsi odchodzą na emeryturę. Młodsi wyjeżdżają lub pracują prywatnie.
Po pierwszym boomie w 2005 r. po otwarciu rynków unijnych liczba wyjazdów spadła. Jednak patrząc na ostatnią dekadę, widać, że trend utrzymuje się na podobnym poziomie, nie spada poniżej 600–800 osób rocznie. W ciągu dekady ubyło nam blisko 2 tys. specjalistów.
Rak nadal bolesny i kosztowny
Długi czas oczekiwania, brak informacji, leczenia bólu czy odpowiedniej opieki psychologicznej – takie wnioski płyną z raportu „Jak polscy pacjenci oceniają opiekę onkologiczną?” przygotowanego z inicjatywy All.Can.
Jedna czwarta respondentów czekała ponad dwa miesiące na rozpoczęcie leczenia, już po wstępnej diagnozie. Ponad połowa (53 proc.) deklarowała, że nie otrzymała wystarczających informacji na temat opieki i leczenia lub nie była w stanie ich zrozumieć.
Zdaniem ekspertów, choć nastąpił postęp w opiece onkologicznej, to nadal system szwankuje. Również w podstawowym zakresie. Jest problem na samym wstępie: nawet u 27 proc. pacjentów początkowo nowotwór nie został dobrze zdiagnozowany – tylko jako inna choroba. Kolejnym jest czas oczekiwania. A to, jak podkreśla Adam Maciejczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, członek Grupy Sterującej All.Can Polska, ma często kluczowe znaczenie dla powodzenia terapii i dalszych rokowań.
Z badania wynika również, że pacjentom brakuje odpowiedniej opieki. Połowa respondentów podczas terapii nie miała dostępu do innych specjalistów wspierających chorych w procesie leczenia – dietetyków, fizjoterapeutów czy psychologów. Siedem na dziesięć osób (69 proc.) uważało, że nie otrzymało wystarczających informacji na temat radzenia sobie z bólem lub otrzymywało je tylko czasami.
Tak wysoki odsetek odpowiedzi na temat braku informacji, jak poradzić sobie z bólem, budzi ogromny niepokój – podsumowują eksperci. – Żaden pacjent nie powinien opuścić gabinetu bez podanej w sposób zrozumiały wiedzy, co należy zrobić, gdy wystąpi ból, który w chorobach nowotworowych często jest trudny do zniesienia, obniżający istotnie jakość życia – podkreśliła Krystyna Wechmann, prezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych, członek Grupy Sterującej All.Can Polska. I dodaje, że informacje powinny być przekazywane w sposób zrozumiały, a nie są.
Choroba jest odczuwana również na poziomie finansowym. Prawie połowa (48 proc.) respondentów przekonuje, że musiała dopłacać do opieki onkologicznej. Aż 63 proc. osób biorących udział w ankiecie stwierdziło, że musiało kupować dodatkowe leki i świadczenia. A 43 proc. poniosło straty finansowe z powodu nieobecności w pracy.