Polscy pacjenci znaleźli się wśród najczęściej podróżujących w poszukiwaniu leczenia transgranicznego – wynika z najnowszego sprawozdania Komisji Europejskiej. Na pierwszym miejscu uplasowali się Francuzi, którzy najchętniej podróżują do Hiszpanii, Portugalii i Belgii. Kolejni są Duńczycy, jeżdżący do Niemiec. Na trzecim miejscu – Polacy, preferujący Czechy.
Co roku w Unii rozpatrywane jest ok. 200 tys. wniosków (dane z 22 państw). Średnio na jeden kraj przypada 9 tys. wniosków. W Polsce, jak podaje NFZ, w 2017 r. od pacjentów wpłynęło niemal 19 tys. wniosków, z czego ponad 17 tys. zostało rozpatrzonych pozytywnie. Zainteresowanie jest wysokie – w tym półroczu wpłynęło już ponad 10 tys. próśb o zwrot za leczenie za granicą.
Dyrektywa transgraniczna weszła w życie pod koniec 2015 r. W Polsce zaczęła działać od 2016.
Zasada jest taka, że jeżeli leczenie nie wymaga pobytu na noc w szpitalu i nie jest bardzo kosztowne, to można wyjechać na terapię gdziekolwiek do UE i potem przedstawić rachunek w NFZ. A Fundusz zwraca tyle, ile za daną usługę zapłaciłby u nas.
W przypadku Polski ponad 90 proc. wyjazdów dotyczy zabiegów usuwania zaćmy w Czechach, gdzie koszty są podobne jak w naszym kraju, ale kolejki krótsze.
Ograniczeniem w leczeniu transgranicznym jest obowiązek otrzymania uprzedniej zgody na bardziej skomplikowane, drogie czy długie leczenie. Jak wynika ze sprawozdania Komisji, w sześciu państwach nie trzeba prosić o zgodę. Polska znalazła się w grupie tych, które tego wymagają. I w większości przypadków jej nie wydają.
Choć mamy bardzo mobilnych pacjentów, ostatnie obostrzenia w przepisach mogą zmniejszyć liczbę wyjazdów. Zostały one wprowadzone właśnie w odniesieniu do zabiegów usuwania zaćmy. Teraz chory musi mieć znacznie ograniczone widzenie (od 60 proc.). Poza tym trzeba jechać na wizytę kontrolną tam, gdzie przeprowadzano zabieg, inaczej refundacja jest mniejsza.
Na leczenie transgraniczne w 2016 r. wydano 65 mln euro. Zdaniem autorów raportu to niewiele – ok. 0,004 proc. rocznego budżetu UE przeznaczanego na zdrowie. I to przy założeniach, że może to być nawet 0,1 proc. budżetów zdrowotnych. W Polsce rezerwowane jest na to ok. 400 mln zł. Realnie koszty były nawet 10 razy mniejsze.
Autorzy sprawozdania podkreślają, że niezależnie od tego, czy mobilność wiąże się z uprzednią zgodą płatnika czy nie – wyłaniają się dwie znaczące tendencje. Pierwsza polega na tym, że przez ostatnie trzy lata większa część wyjazdów dotyczyła sąsiadujących ze sobą państw. Druga jest taka, że około połowy przypadków stanowi przemieszczanie się z Francji do państw sąsiadujących. Na drugą połowę przepływów składają się niewielkie liczby chorych podróżujących po całej UE w celu uzyskania świadczenia.