Tylko dziewięć wniosków o możliwość połączenia placówek w ramach nowej organizacji systemu wpłynęło do Narodowego Funduszu Zdrowia. Wszystkich szpitali mamy w kraju ponad tysiąc.
Eksperci nie mają wątpliwości: regiony nie skorzystały z okazji, by uporządkować sektor zdrowia. Próby fuzji wywoływały zbyt wiele kontrowersji.
Resort zdrowia od października wprowadza sieć szpitali. W jej ramach gwarancję finansowania na kilka lat do przodu otrzymają duże placówki. Żeby zakwalifikować się do sieci (na jeden z trzech poziomów), trzeba spełnić konkretne wymagania dotyczące głównie rodzaju oddziałów. Zasada jest prosta: im jest ich więcej, tym lepiej. – Po połączeniu ich liczba się zwiększy, a w efekcie także potencjał medyczny placówki. Dzięki temu może ona automatycznie zostać zakwalifikowana na wyższy stopień, niż gdyby startowały dwa osobne szpitale – przekonywał w wywiadzie dla DGP autor pomysłu, wiceminister Piotr Gryza. Ta zachęta okazała się jednak niezbyt skuteczna.
Najwięcej wniosków było na Śląsku: cztery. – Do jednego połączenia już doszło, w przypadku drugiego sprawa jest finalizowana – wyjaśnia Małgorzata Doros, rzeczniczka śląskiego oddziału funduszu.
O tym, że proces nie jest prosty, przekonał się Urząd Miasta Chorzów, który postanowił połączyć swoje dwie placówki. – Bez fuzji nie wszystkie oddziały znalazłyby się w sieci. Nie miałyby pewnego finansowania na 12 mln zł – tłumaczy Mirosław Przybysz, kierownik referatu polityki zdrowotnej w Chorzowie. Szpital miejski połączono z Chorzowskim Centrum Pediatrii i Onkologii. – Dzięki temu nowa placówka w całości wchodzi do systemu na najwyższym poziomie, co oznacza, że finansowane będą wszystkie oddziały w ramach ryczałtu (w ten sposób na nowych zasadach będzie finansowane leczenie) – tłumaczy Przybysz. – Gdyby nie doszło do połączenia, szpital miejski musiałby z częścią oddziałów startować w konkursach i nie miałby pewności, że udałoby się je wygrać – przyznaje.
Pozostaną budynki w dwóch miejscach, ale dyrektor, kadry i system informatyczny oraz rozliczenia będą wspólne.
Decyzja wywołała falę protestów przede wszystkim ze strony pracowników szpitala pediatrycznego. Powstał nawet społeczny komitet obrony placówki. Przeciwnicy wyliczają minusy: ich zdaniem rzekome korzyści będą pozorne, bo fuzja obniży jakość zarządzania personelem, wzrosną też koszty administracji.
Mirosław Przybysz uspokaja: zmiany zawsze wzbudzają emocje. Na Śląsku planowanych fuzji było więcej. Z jednej się wycofano. Powodem były „negatywne opinie związkowców”.
Na Mazowszu doszło do jednej. Do warszawskiego Szpitala Bródnowskiego został włączony oddział kardiologiczny niepublicznej placówki Meditrans. Powód? Oddział kardiologiczny, żeby otrzymać kontrakt z NFZ, musiałby wystartować w konkursie. Teraz będzie gwarancja finansowania na kilka lat. Szpital Bródnowski też ma kardiologię. Jak jednak przekonuje Piotr Gołaszewski, rzecznik placówki, nie ma obaw, że będzie konkurencja. Połączenie jest traktowane jako inwestycja.
Eksperci przyznają, że fuzji dużych publicznych placówek jest bardzo mało. To przede wszystkim małe oddziały dołączyły do większych, by mieć gwarantowane finansowanie.
– Główną przeszkodę stanowią regionalne ambicje posiadania szpitala – uważa Rafał Janiszewski, ekspert ds. ochrony zdrowia. Jego zdaniem ustawa mogła być impulsem do uporządkowania rynku uwzględniającego potrzeby pacjenta. – Przede wszystkim wprowadzenie lepszej koordynacji opieki: im więcej oddziałów w jednej placówce, tym lepsza możliwość otoczenia pacjenta kompleksową opieką. Ale także zastanowienia się, które obszary warto rozwijać, a które oddać np. innemu powiatowi – wylicza Janiszewski.
Fuzje budzą zbyt wiele kontrowersji także wśród pracowników szpitali. – Szczególnie gdy lepiej zarządzana placówka musi połączyć się z taką, która ma długi, a oszczędności dotkną oba szpitale – mówi Janiszewski.
Najwięcej wniosków o fuzję złożono na Śląsku: całe cztery
ROZMOWA
Ukarane zostaną dobre placówki
Dyrektor szpitala z południa Polski. Nie chce krytykować ustawy o sieci szpitali pod nazwiskiem
Pana szpital wchodzi w październiku do sieci. Dostanie pan więcej czy mniej pieniędzy niż w tym roku?
Nie są znane wszystkie szczegóły. Ze wstępnych wyliczeń wynika, że będzie gorzej niż w tym roku.
Dlaczego?
Finansowanie po wejściu do sieci ma być liczone na poziomie kontraktu z 2015 r. wraz z nadwykonaniami (czyli przyjmowaniem pacjentów ponad wysokość kontraktu z NFZ). Stanowi to niższą kwotę niż ta, która otrzymaliśmy na rok 2017. Część szpitali nie miała nadwykonań w 2015 r. Prosił o to NFZ. Natomiast negocjowały zwiększenie kontraktu na lata 2016 i 2017. A w tej sytuacji te zwiększenia nie będą brane pod uwagę. Czyli szpitale, które zachowywały się racjonalnie, będą pokrzywdzone.
Ale będzie wyższa wycena punktu, którym rozlicza się świadczenia.
To słuszne rozwiązanie. Oznacza, że szpital otrzyma około 4 proc. więcej za te same świadczenia – nam nie zrekompensuje to jednak straty. Przy czym nie wiemy dokładnie, jakie będą dalsze losy wyceny finansowania poszczególnych hospitalizacji. Mogą ulec zmniejszeniu, jak w przypadku kardiologii, ortopedii czy okulistyki. Niepokojące sygnały dotyczą m.in. neonatologii i położnictwa.
Być może tam wyceny były zawyżone.
Niektóre tak, ale jest wiele niedoszacowanych. Na przykład na intensywnej terapii do każdego pacjenta dokładam ok. 1 tys. zł. Dostaję 3,5 tys. zł od NFZ, a średni koszt wynosi 4,5 tys. zł. Podobnie jest też w pediatrii i internie. Dopłacam też do ginekologii onkologicznej – ale nie martwię się, bo finansuję to z lepiej płatnych porodów. Jeżeli tu byłyby cięcia, to byłaby dla nas masakra. Wprowadzanie zmian powinno być zrobione uczciwie, to znaczy należałoby policzyć zarówno przeszacowane, jak i niedoszacowane hospitalizacje. Zmiany należy wprowadzić w tym samym czasie. To jest kluczowe.
Teraz finansowanie w ogóle ma się zmienić: szpital w sieci otrzyma ryczałt. Na czym to polega?
Kiedyś pieniądze szły za pacjentem. Umawialiśmy się z NFZ, że np. na kardiologię dostanę 2 mln zł, i widziałem, że mogę przyjąć tyle i tyle pacjentów, żeby zmieścić się w limicie. Jeżeli przyjąłem mniej, dostałem od NFZ mniej, jak przyjąłem więcej ponad limit – wpisywane był nadwykonania, które czasem były płatne, czasem nie. Teraz dostanę też 2 mln zł: niezależnie, czy przyjmę jednego pacjenta, czy tysiąc.
Jeżeli przyjmie pan jednego, to w kolejnym roku dostanie pan pieniądze na jednego, a jak tysiąc, to na tysiąc – bo finansowanie nadal ma być uzależnione od liczby wykonanych świadczeń.
Nie wiemy, jak to będzie w praktyce wyglądać. Nie ma precyzyjnego zapisu, o ile więcej otrzyma szpital, jeżeli przyjmie więcej pacjentów. Może przyjąć o 20 proc. więcej, a dostanie np. o 1 proc. większy ryczałt na kolejny rok.
Co będą robiły szpitale?
Rozwiązania mogą być różne, nawet ze skrajnymi sytuacjami próby zmniejszenia przez szpital liczby łóżek. Ale to nie będzie proste, na to musi wydać zgodę nie tylko organ założycielski, ale także wojewoda. Popsułby ideę: zwiększenia dostępności bez zwiększenia finansowania. Może też się pojawić pomysł przedłużania pobytu pacjentów w szpitalu. To jednak na razie dywagacje.