Przewoźnicy drogowi zamierzają wznowić protest na przejściu w Koroszczynie. Mają dość omijania zakazów przez firmy białoruskie i rosyjskie. Chcą też ukrócenia nielegalnego kabotażu, który stosuje część przedsiębiorców z Ukrainy.
Choć Polska wciąż uznawana jest za największego w Europie gracza na rynku drogowych przewozów towarów, to przedsiębiorcy coraz bardziej się obawiają, że palmę pierwszeństwa przejmą tańsze firmy ze Wschodu. Mimo wprowadzonych sankcji na podmioty z Rosji czy Białorusi przewoźnicy z obu krajów wciąż na dużą skalę wożą u nas towary. Bo choć wprowadzono zakaz wjazdu do Unii ciągników siodłowych na rosyjskich i białoruskich numerach rejestracyjnych, to nie wspomniano już o naczepach. – Sankcje dla nas okazały się bardzo zgubne, bo były stymulatorem do uruchamiania firm transportowych na terenie Polski przez przewoźników białoruskich i rosyjskich – mówi Jan Buczek, szef Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych.
Popiera on protest kierowców, którzy blokowali jedyne przejście graniczne z Białorusią, z którego mogą teraz korzystać ciężarówki. Ponad tydzień temu demonstrację rozwiązała policja. – Odwołaliśmy się od tej decyzji do sądu. Planujemy w najbliższych dniach wznowić protest w Koroszczynie. Zorganizowany był przez niedużych przedsiębiorców, teraz zaczynają się do nas przyłączać duże firmy. Widzą, że przez nieuczciwą konkurencję najpierw zadusimy się my, a w drugiej kolejności oni – mówi Jacek Sokół, współorganizator protestu na granicy. Dodaje, że obchodzenie sankcji przez firmy z Rosji i Białorusi narasta od kilku miesięcy. Obywatele obu krajów na dość dużą skalę rejestrują w naszym kraju działalność. – Po wprowadzeniu sankcji przewoźnicy białoruscy początkowo poszukiwali partnerów, którzy by przewozili ich naczepy np. do Francji. Teraz już nie proszą, bo u nas mają swoje oddziały. Zdarza się, że w Białej Podlaskiej pod jednym adresem zarejestrowanych jest 100 takich firm – mówi Jan Buczek.
Obchodzenie sankcji przez firmy z Rosji i Białorusi narasta od miesięcy
Według Jacka Sokoła działalność większości nowo powstałych firm można dość szybko zablokować. Na przykład poprzez wprowadzenie zezwoleń dla firm, które powstały przed wybuchem wojny. Firmy, które zostały zarejestrowane po napaści Rosji na Ukrainę, nie byłyby wpuszczane do Polski. Protestujący pod koniec zeszłego tygodnia prowadzili rozmowy z wiceministrem finansów Mariuszem Gojnym. – Ma teraz przesłać nam dokładny plan ewentualnych rozwiązań, które można by wdrożyć. Mamy nadzieję, że te rozmowy to nie był stracony czas – zaznacza Jacek Sokół.
Ministerstwo Finansów nie odpowiedziało nam na pytanie, jak można by ukrócić omijanie sankcji przez Białorusinów i Rosjan. Resort infrastruktury uważa z kolei, że powinno się rozszerzyć unijne zakazy. – Wnioskujemy, by kolejny pakiet sankcji UE objął także rosyjskie i białoruskie naczepy. To jest bardzo potrzebne. Powinien być także zapisany zakaz rejestracji w Polsce firm z kapitałem rosyjskim i białoruskim – mówi DGP wiceminister infrastruktury Rafał Weber.
Jednocześnie polscy przewoźnicy narzekają na rosnącą konkurencję ze strony ukraińskich firm. Po tym, jak blisko rok temu Unia Europejska zniosła dla Ukraińców konieczność uzyskiwania zezwoleń na przewozy dwustronne i tranzytowe do krajów unijnych, na polskich drogach drastycznie wzrosła liczba tirów z ukraińskimi rejestracjami. Niedawno umowa w tej sprawie została przedłużona. Ma obowiązywać do końca czerwca 2024 r. By przyspieszyć wywóz towarów, m.in. zbóż, władze w Kijowie znacznie ułatwiły rozpoczęcie działalności przez przewoźników. Po przetransportowaniu ładunku do Polski świeżo upieczeni przedsiębiorcy zaczęli szukać możliwości przewożenia towarów po naszym kraju lub np. do Niemiec. Problem w tym, że przewozy takie realizują bez odpowiednich zezwoleń. „Wykonywanie nielegalnych przewozów kabotażowych oraz przewozów do i z krajów trzecich jest czynem nieuczciwej konkurencji, niemającym nic wspólnego ze wsparciem walczącej Ukrainy” – można przeczytać w stanowisku polskich pracodawców branży transportu drogowego, m.in. związku pracodawców Transport i Logistyka Polska.
Organizacje branżowe przekonują, że do takiej sytuacji doprowadziła w dużej mierze słabość polskich służb kontrolnych, np. brak dostatecznej liczby inspektorów transportu drogowego. Pracodawcy uważają, że dotychczasową Inspekcję Transportu Drogowego trzeba znacznie wzmocnić i zamienić w służbę mundurową wykonującą swoje zadania 24 godziny na dobę. „W ślad za tym powinny iść decyzje o charakterze budżetowym, pozwalające na zwiększenie liczby inspektorów uprawnionych do wykonywania kontroli” – czytamy w ich stanowisku.
Według Macieja Wrońskiego, prezesa związku pracodawców Transport i Logistyka Polska, doraźnie trzeba podjąć kontrole zleceniodawców i załadowców, którzy nie sprawdzają uprawnień do wykonywania przewozów zagranicznym przewoźnikom. Jak zaznacza, przypadki stwierdzonych naruszeń powinny natychmiast skutkować podjęciem odpowiednich postępowań nie tylko wobec firm transportowych, lecz także wobec podmiotów, które zlecają przewóz.
Słychać też głosy, że kary, które wlepiają inspektorzy transportu drogowego, są dość niskie. Przewoźnicy płacą 8 tys. zł i dalej wykonują nielegalną działalność, która jest dla nich niezwykle opłacalna. ©℗