IATA, organizacja zrzeszająca przewoźników lotniczych, podniosła alarm, na całym świecie rosną opłaty lotniskowe i to o aż 2,3 mld USD w stosunku do sumarycznych cen z zeszłego roku. Ceny urosły też i w Polsce, czemu notabene trudno się dziwić. Za co oczywiście Przedsiębiorstwo Państwowe „Porty Lotnicze” zostało skrytykowane. A moim zdaniem – zupełnie niesłusznie.
Zacznijmy od tego, czy 2,3 miliarda USD w skali świata, to dużo czy mało. Jak pokazują jednak dane, jest to wzrost o 0,29 %, czyli de facto poniżej poziomu inflacji, która jak wiadomo, ruszyła niemal we wszystkich państwach świata w wyniku pandemii COVID-19. Czyli, można powiedzieć, tragedii nie ma.
Co to właściwie jest ta opłata lotniskowa? Otóż, każdy port lotniczy trzeba utrzymać. Są to de facto wielkie przedsiębiorstwa, w których pracuje mnóstwo ludzi. Ilu pracowników zajmuje się na przykład ładowaniem, rozładunkiem i selekcją bagaży? Ilu jest zatrudnionych przy obsłudze bramek i rękawów, ilu służy w straży lotniskowej pilnującej porządku na lotnisku, a ilu w bardzo wyspecjalizowanej, lotniskowej straży pożarnej? Nie łatwo znaleźć strażaka, który ma kwalifikacje do gaszenia samolotów i ratowania ofiar wypadków lotniczych na lotnisku. Na miejscu jest też własna służba medyczna, jest też cała armia sprzątających, konserwatorów, elektryków, hydraulików, i choć najczęściej zatrudnia się w tym celu tzw. firmy zewnętrzne, to przecież trzeba im zapłacić. A ilu pracowników zajmuje się utrzymaniem pasów startowych i dróg kołowania, ich czyszczeniem, sprawdzaniem, odśnieżaniem czy odladzaniem samolotów zimą… Współczesne lotnisko komunikacyjne to olbrzymi moloch pełny różnych pracowników, własnych i podwykonawców. W dodatku lotnisko i port lotniczy pracują 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. I z czegoś ten wielki kompleks trzeba utrzymać. A to koszty niemałe.
Dlatego samoloty lądujące na lotniskach, korzystające z miejsc przy rękawach, obsługiwane, tankowane, odladzane i załadowywane bagażami podróżnych, muszą płacić za tę obsługę. To chyba zrozumiałe. I jak dotąd, nie były to koszty wielkie. Zresztą, uwolnienie rynku przewozów lotniczych (dotąd ściśle koncesjowanego) spowodowało, że w latach przed pandemią nastąpił prawdziwy boom tych przewozów, które rosły z roku na rok.
I wówczas przewoźnicy lotnicy zaapelowali – wozimy ludzi za śmiesznie małe pieniądze, ale zarabiamy, obniżcie opłaty lotniskowe, to będziemy wozić jeszcze więcej i tym samym będziemy więcej zarabiać. I wy też, drogie porty lotnicze, zarobicie więcej, wiecie, jedziemy na jednym wózku, wy zarobicie, my zarobimy, lotów i pasażerów będzie dużo więcej, wszyscy wyjdziemy na swoje… Zróbcie to w imię solidarności.
No dobra, powiedziało większość portów lotniczych. Na zdrówko, obniżamy te opłaty, a wy latajcie ile się da. No może faktycznie i wy, i my – zarobimy. I takoż się stało.
A potem nadszedł COVID-19. Przerażony świat zamarł, wprowadzono też surowe restrykcje. Zamiast osobistych spotkań biznesowych, nastała era konferencji on-line, praca zdalna, to symbol XXI wieku. Pandemia wywołała taką rewolucję, że firmy komputerowe zaczęły na gwałt produkować sprzęt do pracy zdalnej, komputery, laptopy, modemy, kamerki… To szaleństwo przybrało taki wymiar, że w końcu zabrakło procesorów do samochodów, których nikt teraz nie kupował, bo i jeździć ludzie zaczęli dużo mniej…
I przestali też latać. Przewozy lotnicze spadły tak dramatycznie, że gdyby nie interwencja rządów poszczególnych państw, to wielcy i bogaci dotąd przewoźnicy padali by jak muchy na mrozie. I podniesiono larum, ratujcie! Połowa naszych samolotów stoi i nie lata! Tylko w Europie linie lotnicze, i to licząc tylko państwa Europy Zachodniej i Środkowej, otrzymały w zeszłym roku 34 miliardy USD pomocy państwowej.
A porty lotnicze? Przecież jak samoloty nie latają, pasażerowie nie krążą po wielkich halach dworców lotniczych, to i one nie zarabiają! Porty lotnicze też otrzymały pomoc, ale dziesięć razy mniejszą. Ledwie 3,4 miliarda USD. W całej Europie, ale przecież to setki przedsiębiorstw. Czyżby linie lotnicze pandemia dotknęła, a porty lotnicze nie?
A zatem porty lotnicze mówią, no dobra, prosiliście, to ceny obniżyliśmy. To teraz my prosimy, zrozumcie, latacie od święta, dostaliście państwowe pieniądze, to zapłaćcie teraz wy nieco więcej za nasze usługi. Dajcie i nam się utrzymać. Czyżbyście nie wiedzieli, że jak nas zabraknie, to nie będzie dokąd latać? Do aeroklubów?
A przewoźnicy w krzyk. Jak to? Dlaczego nam podnosicie ceny? I tak mamy ciężko… Organizacja zrzeszająca przewoźników lotniczych, IATA, wyraża święte oburzenie: podnoszą nam ceny, wstrętne porty lotnicze! Porty lotnicze nieśmiało pytają: a gdzie solidarność, którą wam okazaliśmy, jak wszyscy zarabialiśmy jak się należy? Jak obniżaliśmy ceny? Solidarność? Jaka solidarność… Ceny w dół, no już!
Nie moi drodzy. Nie da się. Wszyscy muszą chociaż przetrwać ten trudny czas. Bo jak zbankrutują porty lotnicze w kraju i na świecie, to przewoźnicy lotniczy będą się musieli przerzucić na sterowce. Wtedy, duża łąka, przywiązać lądujący sterowiec do drzewa, sołtys drabinę przyniesie… Absurd prawda? Tak. W przeciwieństwie do konieczności podniesienia cen za opłaty lotniskowe. Bez tego się po prostu nie da. Wszyscy jadą na jednym wózku. Na razie mocno pod górę. Ale w końcu nadejdą dobre czasy. Koniunktura wróci, zawsze tak jest. I wtedy przewoźnicy znów poproszą o obniżkę opłat… A porty lotnicze dobrze się nad tym zastanowią.
Autor: Michał Fiszer