Przy braku przetargów ze strony kolejarzy firmy budowlane coraz ostrzej walczą o zlecenia drogowe niskimi ofertami. To może zwiastować kolejne problemy branży.
Przy braku przetargów ze strony kolejarzy firmy budowlane coraz ostrzej walczą o zlecenia drogowe niskimi ofertami. To może zwiastować kolejne problemy branży.
Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zapowiedziała wczoraj wstępny plan przetargów na 2022 r. Ogłosi postępowania na budowę 24 odcinków o łącznej długości ok. 250 km. Z tego ok. 160 km to będą drogi szybkiego ruchu. Chodzi m.in. o budowę tras S12 i S17 od okolic Lublina w stronę granicy z Ukrainą, S8 z Wrocławia w stronę Kłodzka czy kolejnych odcinków S19 z Rzeszowa do granicy ze Słowacją.
Według Artura Popko, szefa Budimeksu, te plany nie są oszałamiające, jeśli weźmie się pod uwagę zapowiedzi rządu, który do 2030 r. chce wydłużyć sieć tras szybkiego ruchu z 4,3 tys. do ok. 8 tys. km. GDDKiA liczy jednak, że po zabezpieczeniu przez rząd dodatkowych pieniędzy lista zleceń na 2022 r. będzie się wydłużać.
Inną ważną wczorajszą zapowiedzią drogowców jest oczekiwanie skrócenia realizacji inwestycji. GDDKiA planuje, że tzw. przejezdność trasy będzie wymagana już po 17 miesiącach od rozpoczęcia robót (skrócenie o dwa miesiące). Firmom niezbyt się to podoba.
Na razie drogowcy zmagają się z innym problemem. Niepokoi ich coraz większa rywalizacja cenowa o kontrakty. Po otwarciu w tym roku ofert w 33 przetargach średnia wartość najtańszych propozycji osiągnęła 75 proc. kosztorysów drogowców. Były też oferty opiewające na niewiele ponad 50 proc. wstępnych szacunków kosztów.
Ostrą walkę ostatnio widać było choćby w przetargu na budowę odcinka S74 z Kielc w kierunku Łodzi. Najtańsza oferta osiągnęła poziom ok. 65 proc. kosztorysu. Niewiele wyższe były propozycje na realizację drogi S10 między Bydgoszczą i Toruniem.
Przedstawicieli GDDKiA dziwią niskie oferty przy ciągle rosnących kosztach materiałów, prądu czy zatrudnienia. – Wszystko idzie w górę, a tymczasem te oferty pokazują ceny „przedwczorajsze” – stwierdził szef GDDKiA Tomasz Żuchowski na wczorajszym spotkaniu z firmami.
Niskie oferty znowu mogą doprowadzić do tego, że wykonawcy nie będą w stanie zrealizować inwestycji. Na budowach dróg przerabialiśmy to kilka lat temu, kiedy drogowcy wyrzucali z kontraktów m.in. niektóre firmy włoskie. Do podobnych problemów dochodziło w czasie boomu budowlanego przed Euro 2012.
Przedstawiciele branży budowlanej nie mają wątpliwości, że do coraz ostrzejszej walki cenowej o drogi przyczynia się posucha w przetargach w innych branżach, zwłaszcza na kolei. Jeszcze rok temu spółka PKP Polskie Linie Kolejowe zapowiadała, że w tym roku ogłosi przetargi o wartości 17 mld zł. Ostatnio zaczęła przyznawać, że najpewniej skończy się na ok. 3 mld zł.
Kolejarze twierdzą, że muszą czekać z ogłaszaniem przetargów do momentu zatwierdzenia finansowania przedsięwzięć z nowej perspektywy UE. – Przez to rok 2021 jest niezwykle trudny dla branży budowlanej – wskazał Artur Popko.
W czasie wczorajszej dyskusji zastanawiano się, jak dobrze weryfikować oferty i odrzucać te z rażąco niską ceną. Tomasz Żuchowski przyznał, że GDDKiA w ostatnim czasie przykłada dużą wagę do dokładnego sprawdzania ofert. Tyle że nawet jeśli drogowcy odrzucą jakąś propozycję, to zdarza się, iż Krajowa Izba Odwoławcza przywraca firmę do gry.
Szef Budimeksu zauważył, że w innych krajach prowadzi się dużo bardziej dokładną weryfikację ofert. Tak jest np. w Niemczech, gdzie firma zaczyna walczyć o zlecenia.
Piotr Kledzik, prezes Porr Polska, powiedział, że widząc rosnące ceny m.in. prądu, jego firma nie zgłasza zbyt niskich cen w postępowaniach. Przez to nie zdobyła jednak ostatnio żadnego kontraktu. – Na pewno pojawią się problemy z realizacją niektórych zleceń wycenionych taniej – ocenił Kledzik.
Jerzy Mirgos, szef Mirbudu, ocenił, że na rynku robi się nerwowo, bo m.in. nie wiadomo, co wyjdzie z realizacji rządowego programu, który ma opiewać na prawie 300 mld zł. Dlatego firmy chcą teraz zdobyć jak najwięcej zleceń. Mirgos zaznaczył, że oferty odbiegające od kosztorysu inwestora nie muszą oznaczać, że cena jest zaniżona, bo firmy są w stanie optymalizować projekty. Równocześnie wskazał, że przy rosnących cenach palącą kwestią staje się limit waloryzacji kontraktów. Teraz może to być maksymalnie 5 proc. Firmy chcą, by limit waloryzacji podnieść do 7–8 proc.
Przy rosnących cenach palącą kwestią staje się limit waloryzacji kontraktów
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama