Przez wiele pokoleń zawód kolejarza, a szczególnie maszynisty, cieszył się wielką estymą. Dla samych zatrudnionych była to bardziej służba niż praca. Z dumą nosili mundury, ciesząc się poważaniem wyrażonym zarobkami wyższymi od przeciętnych, i przywilejami, takimi jak darmowe przejazdy dla pracowników i ich rodzin, czy deputatami na węgiel. Tak było przed wojną i po wojnie. Praca na kolei to było coś. Co więcej, nie były to wcale rozwiązania wymyślone w Polsce.

Z wolnym rynkiem zawitał do nas zwyczaj – skądinąd słuszny – urealniania zatrudnienia i śrubowania wyników finansowych, zwłaszcza w firmach komercjalizowanych. Kolejne kryzysy zmuszały menedżerów do coraz bardziej radykalnych oszczędności, aż oto firmy stanęły przed problemem braku rąk do pracy.
Robota maszynisty – trudna i odpowiedzialna. O tym nie trzeba nikogo przekonywać. Młodzież nie będzie się do niej garnąć bez minimum gwarancji stabilnego zatrudnienia i przyzwoitych płac. Ciekawe, czy teraz menedżerowie będą się przepraszać z systemem deputatów, darmowych przejazdów i płacić wysokie, z tym że już wolnorynkowe, pensje? W starej piosence kabaretu Wały Jagiellońskie w pociągu „konduktor pijany obijał się o ściany”. W zarządzaniu kadrami też niestety tak często bywa.