Ostatnio sypnęły się projekty pomocowe ze strony państwa. Agencja Rozwoju Przemysłu stawia na nogi Polimer, wicepremier Piechociński deklaruje, że rząd będzie aktywnie walczył o miejsca pracy po tym, jak likwidację tych miejsc zapowiedział Fiat, a teraz się okazuje, że Lot dostanie miliard złotych pomocy.
Ci, którzy uważają, że państwo powinno ratować firmy, zapewne biją brawo, ale mnie ta pomocowa aktywność nieco niepokoi. Po pierwsze, nie wiem, na jakich zasadach dobierane są spółki, którym się pomaga. Czy Polimex był po prostu fajniejszy niż PBG, czy może sytuacja drugiej firmy była znacznie gorsza, choć ostatnie kontrakty dla tego koncernu mogą wywoływać inne wrażenie. Czy LOT, który na garnuszku państwa jest od lat, wymaga pomocy, bo rokuje poprawę, czy może po prostu ministrowie wstydzą się latać do Brukseli innym niż krajowy pośrednik? Co powoduje, że jednej firmie rząd mówi „tak”, a drugiej stawia na stole czarną polewkę? Jakoś nie zauważyłem, aby pojawił się choć szczątek systemu, który jasno i wyraźnie powie, kto ma szanse na publiczne pieniądze, a kto ich nie dostanie.
I tu drugie zastrzeżenie – ponoć najgorsze przed nami. Obecny rok okazał się ciężki, ale jeszcze cięższy ma być rok przyszły. Zapewne jeszcze więcej firm popadnie w kłopoty, a więc i kolejka po publiczne pieniądze się wydłuży. Rządowi trudniej będzie odmawiać pomocy, skoro już zaczął rozdawanie pod szczytnym hasłem ratowania miejsc pracy.
To stwierdzenie tak ogólne, że obejmuje praktycznie każde przedsiębiorstwo. Zwłaszcza takie, które będzie umiało dotrzeć do posłów czy prominentów w partiach koalicji rządzącej. Może się okazać, że to, co się zaczęło od stosunkowo niewielkich wydatków na Polimex, będzie kosztować więcej i więcej.
Jak to może się skończyć – wiadomo. Nie tak dawno rządy wielu krajów na świecie ratowały swoje banki, biorąc na siebie ich straty. Taka polityka w Irlandii doprowadziła do deficytu budżetowego na poziomie 32 proc. PKB w roku 2010. Także inne rządy europejskie wydawały w tamtych latach mnóstwo pieniędzy na pomoc gospodarce. Długi, których wtedy narobiły, obecnie dławią wzrost całej strefy euro. To one są jedną z przyczyn, dla których świat jeszcze nie stanął na nogi po roku 2008, a teraz wchodzi w kolejną recesję.
Obyśmy w ramach szczytnego hasła ratowania miejsc pracy nie popełnili tych samych błędów. Zwłaszcza że pozostając poza strefą euro, nie mamy tak możnych sponsorów jak Grecy, Hiszpanie i Portugalczycy.