Linie lotnicze mają szanse na odszkodowania po wstrzymaniu lotów nowego typu samolotów 737, ale ich wyłączenie może potrwać.
Na całym świecie uziemionych jest ponad 300 maszyn 737 MAX, po tym jak 10 marca rozbił się samolot tego typu, należący do linii Ethiopian. Według wstępnego raportu jego piloci postępowali według procedur, ale nie byli w stanie wyprowadzić maszyny z manewru pochylania nosa w dół. Do katastrofy miało się przyczynić złe działanie systemu MCAS, który ma zapobiegać utracie siły nośnej. Te same urządzenia miały wadliwie funkcjonować także w czasie poprzedniej katastrofy MAX-a, do której doszło w październiku 2018 r. w Indonezji. W obu wypadkach zginęło prawie 350 osób.
Wszystkie boeingi 737 MAX będą jeszcze uziemione przynajmniej przez kilka tygodni, ponieważ producent wciąż pracuje nad aktualizacją oprogramowania systemu MCAS i nowymi wskazówkami dla pilotów. To zaś powoduje realne straty dla przewoźników, także tych z Polski: dwie takie maszyny użytkuje linia czarterowa Enter Air, a pięć LOT.
Według ekspertów po ostatnich ustaleniach dotyczących przyczyn katastrofy przewoźnikom łatwiej będzie uzyskać rekompensaty. – Kalkulujemy wysokość odszkodowań, o które będziemy występować – mówi Grzegorz Polaniecki z zarządu Enter Air. Twierdzi, że nawet jeśli MAX-y szybko nie wrócą do latania, firma ma zabezpieczoną flotę na sezon wakacyjny.
Także rzecznik LOT-u Adrian Kubicki w marcu deklarował w rozmowie z DGP, że narodowy przewoźnik będzie dochodzić roszczeń wynikających ze strat, dodatkowych kosztów czy korzyści utraconych na skutek wyłączenia 737 MAX z obsługi połączeń. Później przewoźnik złagodził swoje stanowisko. „LOT nie podjął ostatecznych decyzji dotyczących ewentualnych rekompensat ani formy ich uzyskania” – usłyszeliśmy od spółki w piątek.
Adrian Furgalski, ekspert rynku transportowego, wylicza, że w przypadku PLL LOT straty mogą być liczone w milionach złotych. Firma musi ponosić wysokie koszty wynajęcia zastępczych samolotów. LOT dość szybko wyleasingował cztery boeingi 737 starszego typu. Miesięcznie za wynajęcie trzeba zapłacić nawet milion złotych. – Dlatego nie wyobrażam sobie, by przewoźnicy nie wystąpili o odszkodowania. Rezygnacja byłaby działaniem na szkodę firmy. Szczególnie teraz, gdy już wiadomo, że zawinił producent – dodaje Furgalski. Podkreśla, że forma odszkodowania może być różna. To może być zwrot poniesionych kosztów albo obniżenie ceny za niedostarczone jeszcze, a zamówione samoloty. – Nie wydaje mi się, by Boeing walczył z liniami o wypłaty. W przeciwnym wypadku firma nagrabi sobie jeszcze bardziej, bo linie zrezygnują z zamówień i przejdą do konkurencji, czyli Airbusa – dodaje Furgalski.
Także według mec. Krzysztofa Łyszyka z kancelarii Kurzyński, Łyszyk, Wierzbicki są duże szanse na uzyskanie odszkodowań. – Od tej odpowiedzialności finansowej względem przewoźników Boeingowi będzie się trudno uwolnić – zaznacza. Jego zdaniem ostrożna postawa LOT-u wynika stąd, że od lat chciał mieć bardzo przyjazne stosunki z Boeingiem. – O to odszkodowanie trzeba walczyć, bo wszystko wskazuje na to, że maszyna ma wadę konstrukcyjną. Oprogramowanie miało sobie poradzić ze zmienioną aerodynamiką samolotu, ale najwyraźniej sobie nie radzi – zaznacza. Spodziewa się postępowania polubownego z producentem, które skończy się raczej rabatami w związku z dostawami kolejnych maszyn.
Enter Air czeka na dostawy czterech kolejnych MAX-ów, a do LOT-u ma trafić w tym roku jeszcze dziewięć takich maszyn.
W sprawie 737 MAX zawiodła też amerykańska administracja lotnicza, która zawierzyła Boeingowi i nie wykonała własnych analiz nowego modelu. – Może się okazać, że teraz procedura odwieszenia uziemienia się przeciągnie, bo samoloty będzie też chciała skontrolować europejska administracja lotnicza – domyśla się Adrian Furgalski.